[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Możesz sprawdzić!* Oczarowuję wszystko  franc. Je charme tout.Zarumieniona ze szczęścia, rzuciła się w objęcia ukochanego, któryprzytulił ją do piersi z niewysłowioną czułością.Joanna de Piennes przyglądała się bez ruchu i z bólem tej scenie in-tymnego, spokojnego szczęścia. Jak oni się kochają  pomyślała. Jacy są szczęśliwi, ten dobrymieszczanin ze swoją uroczą mieszczanką! Niestety! I ja także mogła-bym być szczęśliwa! Tak, Mario  cicho przemawiał młodzieniec  tak, o tym właśniemyślałem ostatnimi czasy.Gdyż tylko o tobie marzę w głębi mojegoLuwru.I kiedy moja matka myśli, że zajmuję się gromieniem hugono-tów, kiedy mój brat książę Andegaweński zastanawia się, czy obmy-ślam, w jaki sposób go zgładzić, kiedy Gwizjusz stara się wyczytać zmojej twarzy tajemnicę swego losu, ja myślę o tym, że cię kocham, itylko ciebie, bo ty jedna mnie kochasz!Maria słuchała tych słów w oszołomieniu, zapominając o obecnościdamy w czerni. Sire, sire  powiedziała prawie głośno  jestem pijana szczę-ściem. Sire!  wyszeptała Joanna. Król Francji!Jej biedna wyobraznia, tak okrutnie sponiewierana, doznała gwał-townego wstrząsu.Miała przed sobą Karola IX.Człowieka, o którym58 tyle razy marzyła, żeby błagać go o sprawiedliwość.nie dla siebie, topewne, lecz dla swojej córki, dla Loizy!Ciężko dysząc, z płonącą głową postąpiła krok do przodu.Karol IX trzymał Marię Touchet w objęciach i mówił do niej półgło-sem: Nie ma tu króla, nie ma władcy, słyszysz Mario? Jest tylko Karol!Twój dobry Karol, jak mnie nazywasz.Albowiem tylko ty jedna, Mario,uważasz, że jestem dobry, i to mi przynosi ulgę, rzuca trochę światła wmrok moich niewesołych myśli.Król! Jestem królem.Mario, jestembiednym dzieckiem, którego matka nienawidzi, tak jak i bracia.WLuwrze nie mam odwagi jeść, boję się przyniesionej szklanki wody,boję się powietrza, którym oddycham.Tutaj ja jem, śpię, piję bezobaw, tak, tutaj oddycham pełną piersią! Karolu, Karolu, uspokój się!Ale Karol IX podniecił się, oczy mu płonęły, słowa padały świszczącei zachrypnięte. Mówię ci, że chcą mojej śmierci  warknął nagle nie zniżając gło-su. Och, Mario, Mario, ratuj mnie, ukryj! Wyczytałem to z ich myśli,wypatroszyłem ich sumienia i zobaczyłem wyrok dla siebie, wypisanyognistymi literami! Karolu, na litość boską, uspokój się! Znów masz ten swój napad!Karolu, oprzytomnij! Jesteś przy mnie!Ale król padł na fotel w gwałtownym ataku, przewracając oczami.Joanna rzuciła się, żeby pomóc Marii. Och, pani, przez litość dla mojego biednego Karola, tak bardzonieszczęśliwego, ani słowa nikomu. Możesz być pewna, pani  powiedziała Joanna z godnością.Cierpienie nauczyło mnie milczeć.Maria podziękowała skinieniem głowy. Czy mogę się na coś przydać?  zapytała Joanna. Nie, nie  żywo odparła Maria. Proszę przyjąć podziękowanie ibłogosławieństwo.Znam te ciężkie ataki, za kilka minut Karol przyjdziedo siebie. Więc was opuszczam, pani. Droga moja!  zawołała Maria z wdzięcznością. Jakaż jesteśpełna delikatności! Jak musiałaś kochać!Na bladych wargach Joanny ukazał się przelotny, bolesny uśmiech;skinęła głową na pożegnanie i wyszła.59 Po jej wyjściu Karol IX otworzył oczy, powiódł dookoła niespokoj-nym wzrokiem i uśmiechnął się ze smutkiem, widząc pochyloną nadsobą Marię. Znowu atak?  zapytał z tłumionym niepokojem. Och, to prawie nic, mój Karolu. Niedawno ktoś tu był.ach tak, kobieta, która haftowała tę maka-tę.Gdzie ona jest? Poszła, Karolu, poszła dopiero co. Przed atakiem? Tak, mój kochany, przed! No, już minęło.wypij odrobinę tegoeliksiru.tak, złóż na chwilę twoją biedną głowę tu, na moim sercu,mój dobry Karolu.Usiadła, przyciągnęła go do swoich kolan i Karol, posłuszny jakdziecko, pochylił bladą, smutną twarz.XIVOX POPULI, VOX DEIKawaler de Pardaillan czekał na ukazanie się Joanny z cierpliwościązakochanego.Był zdecydowany z nią pomówić.Ale co chciał jej powie-dzieć? %7łe kocha jej córkę? %7łe pragnie pojąć ją za żonę? Może i to.Kiedy zobaczył, że wychodzi i zmierza w jego stronę, przygotowałprzemówienie, jego zdaniem bardzo odpowiednie dla wywołania żywe-go wzruszenia u słuchaczki.Na nieszczęście w chwili, kiedy dama wczerni go mijała, właśnie uleciał mu z pamięci początek przemowy, sta-nowiący według niego najpiękniejszą jej część.Pozostał więc z otwar-tymi ustami, a tymczasem Joanna przeszła.Pardaillan rzucił się za nią, obiecując sobie, że na ulicy Saint-Denisją zaczepi; do głowy mu nie przyszło, że najwłaściwszym sposobembyłoby się stawić w mieszkaniu tej pani.60 Ale kiedy dotarł do Saint-Antoine, uderzyło go, że Paryż się zmienił,jak nieraz zmienia się ocean, gdy nadciągają pierwsze podmuchy burzy.W kierunku Luwru zdążały liczne grupy mieszczan i pospólstwa.Wielka arteria przeobraziła się w ludzką rzekę, dobiegały z niej rzucanecicho pogróżki, niekiedy wybuchały podniesione głosy.Co się działo?Pardaillan starał się nie stracić z oczu damy w czerni, idącej o jakieśdwadzieścia kroków przed nim.W pewnej chwili tłum zafalował gwałtownie, ogarnięty podniece-niem, które nieraz powstaje w ludzkiej ciżbie nie wiadomo dlaczego.Tofalowanie wchłonęło Joannę.Pardaillan rzucił się za nią rozdając kuk-sańce, rozpychając się łokciami i torując sobie drogę pięściami.Przed nim, trzymając się pod ręce, maszerowali trzej mężczyzni;mieli bycze karki, czerwone gęby, grozne spojrzenia.Gdy przechodzili,tłum wrzeszczał: Niech żyje Kervier! Niech żyje Pezou! Niech żyje Cruc�! Kim są te trzy słonie?  zapytał Pardaillan. Jak to, panie!?  zdziwił się któryś z mieszczan [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • fisis2.htw.pl
  • Copyright � 2016 (...) chciałbym posiadać wszystkie oczy na ziemi, żeby patrzeć na Ciebie.
    Design: Solitaire