[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Był łysy.Jego chuda twarz wyrażała straszliwą tęsknotę.Przełknęłam ślinę i uniosłam rękę w milczącym pozdrowieniu.Nieodrywał ode mnie wzroku; potem powoli uniósł dłoń, odpowiadając namoje pozdrowienie.Kobieta odwróciła się, zobaczyła mnie i podeszła,żeby zamknąć drzwi.Mogła być jego babcią.Trzymała w rękurobótkę, jasnoniebieski sweter.Zastanawiałam się, czy robi ten sweterdla niego.Pomyślałam: To okropne, jeżeli dla niego, bo nigdy niebędzie go nosił.A potem: To okropne, jeżeli nie dla niego, bo pokazująmu w ten sposób, że postawili na nim krzyżyk.Napisałam do niego list. Nazywam się Myra i mam piętnaście lat.Przychodzę codziennie odwiedzić matkę, która leży w sąsiednimpokoju.Jeżeli chcesz, ciebie też odwiedzę.Przyniosę karty i tranzystor.Może pozwolą ci wyjechać na dwór na wózku".Matka zdenerwowała się, kiedy powiedziałam jej o liście. Po co torobisz?" - spytała.- Właśnie ty.Panna Nietowarzyska".Nie mogłamjej tego wyjaśnić, bo skoro zadała takie pytanie, nie zrozumiałabyodpowiedzi.Chłopiec był w moim wieku! %7łył zamknięty w małympokoju, obsługiwany przez personel szpitala i członków rodziny,którzy prawie wcale się nie odzywali.Nie odbierał od nikogotelefonów, nie nastawiał płyt na gramofonie, nie czytał książek, niepływał ani nie oglądał do pózna w nocy horrorów z potworami.Niewdychał zapachu świeżo skoszonej trawy ani nie chodził na bosaka porozgrzanym chodniku.Nie odwijał powoli opakowania ze snickersa inie wąchał go przed ugryzieniem; nie chodził na mecze ani nie pływał.Dzień po dniu leżał w pokoju ze spuszczonymi roletami i ciszą wiszącąw powietrzu niczym mgła.Jak można było widzieć to i nic nie zrobić?Nie dostałam odpowiedzi na list, więc wysłałam następny.Tego jużnie przeczytał, bo umarł.Dowiedziawszy się o tym, zamknęłam się wszpitalnej łazience, żeby się wypłakać.Przyrzekłam sobie wtedy, że jużnigdy w takiej sytuacji nie pozostanę bezradna.%7łe w przyszłości będęmogła wejść do pokoju każdego chorego i go pocieszyć, zwłaszczawtedy, kiedy rozpaczliwie potrzebuje pocieszenia i na pewno jeprzyjmie.Mówiłam niczym w transie o tym, jak po szkole średniejpostanowiłam pójść do szkoły dla pielęgniarek i jaką przyjem-nością była dla mnie każda spędzona w niej chwila.Nauka obudowie i funkcjach ciała była zródłem bezustannego zdumienia.Czyżmogło nie dziwić przenoszenie obrazu przez oko? A czujność mózgu?Elegancja szkieletu? Mroczne tajemnice hormonów? Specjalizacjatkanek mięśniowych? Opowiadałam o podziwu godnym trudzie serca;o skomplikowanej równowadze układu oddechowego; o zależnościnerwów od osłonki mielinowej; o szybkiej wędrówce czerwonychciałek krwi po sześćdziesięciu tysiącach mil układu krążeniowego.To właśnie mnie, jeszcze studentkę, wzywano do podłączeniakroplówki, kiedy nie było komu tego zrobić.Szybciej od innychwprowadzałam rurkę do nosa: nie miałam jeszcze dwudziestu lat,nosiłam koński ogon, moje doświadczenie życiowe równało się zeru, ato właśnie ja wsuwałam rurkę do niewinnego nosa, gdy pacjent - przedchwilą pełen godności, a teraz z niej odarty - siedział prosto wewzorzystym bawełnianym fartuchu, z zaciśniętymi rękami iłzawiącymi oczami, pokładając we mnie zaufanie.I wybaczając mi.Sama siebie zaskoczyłam, że tak dobrze sobie radzę w praktyce.Wiedziałam, że zrozumiem cierpienie.Wiedziałam, że będę chciała iumiała ulżyć w cierpieniu.A stronę techniczną opanowałam -zrozumiałam to z czasem dzięki katalitycznemu działaniu miłości.W czasie tej przemowy wpatrywałam się w ścianę jak za-hipnotyzowana.Jakbym mówiła do siebie, opowiadając film zwłasnego życia.Potwierdzając je i uwierzytelniając.Wyznałam, żemoja praca uratowała mnie przed tysiącem piekieł, nie wyobrażałamsobie, żebym znalazła coś, co bardziej by mi odpowiadało.Pracadawała mi niewymiernie dużo, tak dużo, że nie sposób wyrazić tegosłowami.Raptem ocknęłam się z transu.Zapaliły się światła.Popatrzyłam naChipa, potem na Diann.Przyglądali mi się w milczeniu.Wymówiłamsię, że muszę załatwić parę spraw,i uciekłam.Wstąpiłam do księgarni, napiłam się kawy i aż do zamknięciaczytałam magazyny.Pózniej wybrałam się na przejażdżkę.W sklepieotwartym przez całą noc kupiłam ajax, pomarańcze i nasionasłonecznika do karmnika dla ptaków.Kiedy wróciłam, w domu było ciemno i cicho - Chip poszedł, jak siędomyśliłam, a Diann spała.Wypuściłam Frankana ostatnie siusiu, wyjęłam z lodówki placek, zabrałam go ze sobą dołóżka i skończyłam.Potem leżałam, nie mogąc zasnąć aż do czwartej.Rozmyślałam, jak to czasami otwiera się szafę, do której upchnięto zadużo rzeczy, i wszystko naraz wypada.I o tym, że w pracy moje ręcedotykają tego, czego inni nie śmieliby dotknąć, ale i o tym, że ludzienie znoszą szpitali i nie lubią, gdy im się przypomina, co tam się dzieje.Pamiętam, miałam wtedy dwanaście lat i pewnego razu jadłam kolacjęw domu koleżanki.Kiedy skończyłam, koleżanka powiedziała: O,ależ byłaś głodna", jej mama ją uciszyła, a ja nagle bardzo sięzawstydziłam.Myślałam o tym, jak Chip i Diann przyglądali mi się,pamiętałam chłodny błękit ich oczu, ich odrębność i oddalenie odemnie i od takich osób jak ja.Przyciskam telefon do ucha i słyszę Chipa:- Wiesz, że Diann miała przyjechać po mnie, żeby mnie przywiezćdo was? Rodzice pytają, czy zechciałabyś przyjechać dzisiaj tutaj.Tylko dzisiaj.Chcą zadać ci kilka pytań na temat leczenia.- Oczywiście.- Kątem oka dostrzegam nogi Diann.Założone jednana drugą.Równo opalone.Czy ona nie wie, że nie powinna leżeć nasłońcu? Chociaż może to ten krem, jest taki opalający krem, bezskutków ubocznych.Przynajmniej na razie nic o nich nie wiadomo
[ Pobierz całość w formacie PDF ]