[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Och, nie, to byłby wielki błąd! - wykrzyknęłaciotka Sue, z uśmiechem spoglądając na jasnoniebieską,tweedową marynarkę z szarymi wykończeniami.-Właśnie tak sobie wyobrażam ziemianina.Judson wymamrotał coś niezrozumiale - nikt nieśmiał pytać, o co mu chodzi - i przystąpił do nalewaniaherbaty.Lacey skorzystała z okazji i zrobiła zdjęcie.Zwróciła uwagę, że mimo gderliwości i pozornego braku szacunku Judson niezwykle troskliwie dba o Willa,podsuwa mu herbatę i kanapki i zajmuje się nim jakkwoka pisklęciem.To, co Judson mówił, i to, co robił, najwyrazniej zupełnie do siebie nie pasowało.Will i Jack od wielu miesięcy nie bawili się takdobrze.Potrawy - głównie za sprawą pani Buckley -były wyśmienite, znacznie lepsze niż zwykle, podobniejak herbata.Jedli w towarzystwie dwóch ładnych kobiet, a nie Judsona, który odmówił uczestnictwa w posiłku, żeby w kuchni poplotkować z paniami Buckleyi panią Jarvis.- To nie byłoby stosowne - poinformował Willa, bezwątpienia przypominając sobie dawne czasy w ComptonPlace, kiedy służba zawsze jadała w kuchni.Will spytał Sue o życie w Stanach Zjednoczonych.Panna Hoyt opowiadała mu o Ameryce, a Jack i Lacey106rozparli się w fotelach i rozkoszowali słonecznym popołudniem.W pewnej chwili Lacey nachyliła się kuJackowi.- Mówiłam poważnie, kiedy obiecałam Judsonowi,że będę tu przyjeżdżała z ciocią.Ona może zabawiaćWilla na tarasie, a ty mnie w bibliotece.Czy Will możepodróżować? Jeśli tak, przywiez go czasem do Ashdown, żeby odpoczął.Jack pokręcił przecząco głową.- Nie, podróżowanie samochodem jest dla niegozbyt forsowne.Najlepiej, gdybyś przyjeżdżała z ciotkąSue.Od dawna Will nie czuł się tak dobrze.To zdumiewające, ale młodnieje w oczach.Jack nie wyznał, że jest mu przykro, że ciotka Suewyraża zdecydowaną dezaprobatę wobec jego osobyi jednocześnie świetnie się czuje w towarzystwie Willa.Co jednak robić, biedny, niedołężny Will nie zagrażałjej planom wydania Lacey za kogoś z pieniędzmi i tytułem.Jack był ciekaw, jakim majątkiem dysponujeciotka Sue.Na balu ktoś od niechcenia spytał DarceyaChancellora, czy jest równie bogata, jak dziedziczka,z którą podróżuje.Darcey odparł, że jej majątek jestspory, lecz nie potrafi go oszacować.Z całą pewnościąnie można jej było nazwać ubogą krewną.Tak jak wszystko, co dobre, to popołudnie musiałosię kiedyś skończyć.Judson zawiózł Willa do salonu,by dotrzymał Lacey towarzystwa, podczas gdy Jackoprowadzał pannę Hoyt po bibliotece oraz częściowozrujnowanym ogrodzie zimowym, w którym Comptonowie niegdyś uprawiali imponującą kolekcję orchidei.- Przed wojną znałem twojego przyrodniego brata- zakomunikował Will.- Zapewne spotkałem takżetwoją matkę, na krótko przed śmiercią twojego ojcai waszym wyjazdem do Stanów Zjednoczonych.- Wcale nie chciałam jechać.- Lacey westchnęła.- Kochałam Richarda oraz Liscombe, choć rozumiem,dlaczego sprzedał posiadłość.Moja matka bała sięjednak, że pozostając w Anglii podczas wojny, narażamy się na niebezpieczeństwo, a potem nie chciała jużtutaj wracać.Jej zdaniem po śmierci mojego ojca powrót stracił sens, a ona miała mnóstwo krewnychw Ameryce.- Hm - odparł enigmatycznie Will.- Rozumiem jejpunkt widzenia.Czy poznałaś Jacka na balu u Leominsterów?- Tak.Lacey nie miała ochoty o tym rozmawiać, przynajmniej nie z bratem Jacka.Z przyjemnością uświadomiłasobie, że Will zrozumiał, co się kryje za jej powściągliwością.Obdarzył ją promiennym uśmiechem, którympodbił serce Sue.- O tym nie mówimy, co? - spytał domyślnie.- Raczej nie.- Jak sobie życzysz.- Zachowywał się niemal tak,jakby ją sprawdzał.Potem prowadzili rozmowę na neutralne tematy.Lacey wyjaśniła mu przyczyny swojegoprzyjazdu do Ashdown, a parę minut pózniej zjawił sięJack wraz z panną Hoyt.Ta ostatnia zadecydowała, żepowinny już jechać, bowiem sir William sprawia wrażenie zmęczonego.- Z pewnością jeszcze się spotkamy - zakończyłaz nadzieją.- Cudowny mężczyzna - powiedziała potem do Lacey.- Zdecydowanie wolę jego niż Jacka,który sprawia na mnie wrażenie ostrego i upartego.Lacey pomyślała, że jej wrażenia są zupełnie odmienne.ROZDZIAA PITYJack pracował w bibliotece, kiedy przyszedł Judson.Niechętnie wchodził do pomieszczeń w głębi domu,zwykle do nich tylko zaglądał.- Przybył dżentelmen nazwiskiem Montague i chcesię widzieć z sir Willem, którego właśnie położyłemspać.Miał kiepską noc, zapewne w wyniku natłokuwrażeń związanych z wczorajszą wizytą.Temu Montague'owi powiedziałem, że teraz pan prowadzi wszystkie sprawy, więc zgodził się na spotkanie.Na razie czeka w salonie.- Wprowadz go tutaj, Judson.Tak będzie lepiej.Jack pomyślał, że w ten sposób zapewni sobie niewielką przewagę nad tym krwiopijcą, gdyż siedząc zabiurkiem, będzie zajmował dominującą pozycję, a jegogość znajdzie się w roli petenta.Tym razem Judson wszedł do biblioteki i z rzadkospotykanym u niego szacunkiem zaanonsował panaBernarda Montague'a.Finansista wyglądał inaczej, niżspodziewał się Jack.Był wysoki, całkiem dobrze zbudowany, choć bez grama zbędnego tłuszczu.Miał pociągłą, inteligentną twarz i świdrujące szare oczy.Ubierał się gustownie i właściwie wcale nie przypominałotyłego, dość agresywnego i nieobytego jegomościa,którego wyobrażał sobie Jack.W dłoni trzymał kosztowną aktówkę.- Pułkownik Compton, jak mniemam - przywitałsię Montague, wyciągając dłoń.Jack obszedł biurko, bynią potrząsnąć, a następnie wskazał gościowi wolnekrzesło.- Niegdyś.- Uśmiechnął się.- Nie jestem już żołnierzem, więc nie posługuję się tym tytułem.- Odznaczony Krzyżem Wojskowym - ciągnął gość.- Podobno wyróżnił się pan podczas wojny.Montague najwyrazniej dobrze się przygotował, leczJack nie miał ochoty wysłuchiwać pochlebstw.- Nie bardziej niż inni żołnierze.- Jack wypowiadałsię zwięzle, lecz uprzejmie.- Zdaje się, że chciał panrozmawiać z moim bratem.Niestety, zle się dziś czujei musi pozostać w swoim pokoju.- To bez znaczenia.Pański służący poinformowałmnie, że od pewnego czasu jest pan pełnomocnikiembrata.Chociaż wstępne rozmowy prowadziłem z nim,jestem w pełni przygotowany do kontynuowania ichz panem.Zapewne lepiej będzie, jeśli zdecyduje się panzatrudnić prawników, którzy wystąpią w pana imieniu.Zawsze preferuję dyskusje z osobami kompetentnymi.Nie dość, że krwiopijca, to w dodatku kuty na czterynogi.Zważywszy, że Comptonowie nie mogli sobie pozwolić na wynajęcie prawników, Jackowi pozostawałotylko wysłuchać tego, co ma do powiedzenia Montague.- Proszę mówić - zachęcił gościa.Montague pochylił się i przyjrzał mu uważnie.- Nie jestem pewien, czy w pełni uświadamia pansobie ogrom zadłużenia sir Williama
[ Pobierz całość w formacie PDF ]