[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Strzepnął gwałtownie lewą ręką, przesuwając ją nisko od prawej strony do lewej.Czerwony luksyn chwycił się podłogi, żeby spowolnić Karris.Spodziewała się tego i rwanymkrokiem przeskoczyła nad lepkimi łatami.Jego prawa ręką wystrzeliła do przodu w trzechszarpnięciach.Trzy kule każda wielkości pięści śmignęły salwą od prawej do lewej.Karriszrobiła unik przed pierwszą i drugą, ale trzecia ją trafiła, kiedy przeskakiwała nad kolejną lepkąkałużą.Kula uderzyła ją mocno w żebra po lewej stronie i się rozbryznęła.Karris przeturlała się,piruetem skróciła dystans i cięła jataganem.Czerwony krzesiciel powstrzymał jej opadający miecz kolejnymi warstwami czerwonegoluksynu.Podtrzymywany luksyn, nawet czerwony, mógł zyskać pewną sztywność dzięki silewoli krzesiciela, a jeszcze więcej dzięki przeplataniu, jednak czerwony luksyn nie był w staniezatrzymać stali.To jakby chcieć powstrzymać miecz za pomocą wody.To jednak nie był jedynie kawałek podtrzymywanego czerwonego luksynu.Nieprzypominało to uderzenia mieczem w nieruchomą wodę.To było jak stanie pod tamą pootwarciu śluz.To tylko woda, ale jej prędkość i objętość mogła zwalić człowieka z nóg.Podobnie uderzający w nią czerwony luksyn najpierw trochę ją spowolnił, potem jeszcze bardzieji w końcu całkiem ją zatrzymał.Twarz czerwonego krzesiciela pobladła, kiedy wypłynął z niej luksyn.Potem jego szyja ipierś powróciły do naturalnego odcienia, podczas gdy luksyn wylewał się dalej.Pózniejumięśnione ramiona.Luksyn znikał z całego jego ciała.Oboje w tej samej chwili zdali sobiesprawę, że kończy mu się luksyn.Karris podjęła atak w tej samej chwili, co on.Zamarkowała cios w jego prawy bok,spodziewając się, że znowu napotka czerwony luksyn, i wymierzyła śmiercionośny cios.Jejmiecz uderzył z brzękiem w coś twardego, chociaż nie dostrzegła żadnego ostrza.Nie mógł gowyciągnąć, tak żeby Karris tego nie zauważyła, nawet w takich ciemnościach.Bez wahania uniosła jatagan i wymierzyła potężny cios w głowę krzesiciela.Ostrzeuderzyło z brzękiem i zatrzymało się, kiedy mężczyzna uniósł ręce złożone w kształt litery V.Odepchnął ją mocno i od razu natarł, nie pozwalając na zwiększenie dystansu.Snopświatła przecinający mrok oświetlił jego ręce i to, co w nich trzymał, i w tej samej chwilimężczyzna krzyknął: Dość! Niech cię diabli, zatrzymaj się na sekundę.Krzesiciel trzymał w obu rękach skrzyżowane pistolety; między ich lufami ugrzęzła klingajataganu.Prawy pistolet celował w prawe oko Karris, a lewy w lewe.Oczywiście Karris miałajeszcze inne noże i bich hwę, ale zanim cokolwiek by wyjęła, krzesiciel pociągnąłby za spust.Pistolety, które gapiły się na nią, były projektu ilytańskiego.Ilytanie wyrzekli się magii, cozwykle oznaczało, że wytwarzane przez nich przedmioty codziennego użytku były najwyższejjakości.Jednakże używanie pistoletów nadal stanowiło spore ryzyko.Ten krzesiciel miałpistolety z zamkiem kołowym.Nie wymagały utrzymania płomienia na loncie, ale iskra zkrzemienia nie zapalała prochu w jednym przypadku na cztery.Niestety, oba pistolety miały podwójne lufy i wszystkie cztery kurki były odwiedzione.Karris próbowała oszacować swoje szanse to było jeden do szesnastu czy jeden do dwustupięćdziesięciu sześciu, że wszystkie cztery strzały okażą się nieudane? Ogarnęła ją rozpacz.Niezamierzała ryzykować, nawet jeśli prawdopodobieństwo wynosiło jeden do szesnastu.Zatem.negocjacje. Co krzeszesz? dopytywał się nerwowo mężczyzna. Nie mam pojęcia, o czym mówisz. Pytam, co krzeszesz?! krzyknął.Odepchnął na bok jatagan i przyłożył jeden pistolet bezpośrednio do jej czoła.Było zaciemno, żeby widział tęczówki Karris, ale wkrótce i tak by się zorientował, więc odpowiedziała: Zieleń.Zieleń i czerwień. No to krzesz drabinę i wynoś się stąd.Natychmiast!W innej sytuacji Karris pewnie zirytowałby fakt, że tak szybko go posłuchała, ale miałaokulary na nosie w tej samej chwili, w której odwróciła się od światła.Wszystko w komnaciebyło pokryte czerwonym luksynem otwartym albo poczerniałym, przypalonym i zamkniętym.Wreszcie wypatrzyła wysoko w świątyni dzwigar z drzewa żelaznego, który odbijałwystarczająco czyste białe światło, by udało jej się wykrzesać dobrą, solidną zieleń.Jej ciało napełniało się już zielenią, kiedy pojęła, dlaczego krzesiciel tak ją popędzał.Komnata była wypełniona czerwonym luksynem.Zbyt długo kojarzyła te fakty.Dopomieszczenia prowadziły dwa wejścia, a martwi żołnierze byli przypaleni, a nie upieczeni czerwony luksyn zachował się, pokrywając wszystko, zamiast spłonąć jak należy.Pokój był pełen czerwonego luksynu, nowego i starego.Znajdowali się w beczce zprochem.Płonąca ławka przewróciła się, strzelając tlącymi się i płonącymi odłamkami w kierunkudziury.Jedna drzazga zakołysała się na brzegu, obiecując śmierć.Karris pobiegła przed siebie, rzucając pod nogi wystarczająco grubą warstwę zielonegoluksynu, żeby na niej stanąć.Wykrzesała coś, co okazało się niewiarygodnie wąskimi schodami,o stopniach szerokich na jej dwie stopy i mocnych na tyle, żeby utrzymać jej ciężar, o ile skupina tym siłę woli.Musiały jednak wytrzymać tylko dwie sekundy dopóki po nich wbiegała.Ityle wytrzymały.Jeden sus, drugi, trzeci wbiegała rącza jak łania skok i wylądowała napodłodze kościoła.Poczuła, że deski się ugięły, gotowe zapaść się do pomieszczenia podspodem, więc przeturlała się znowu i biegła dalej ku otwartym drzwiom.Taka ilość czerwonegoluksynu w piwnicy oznaczała, że cały kościół może.Bum!Wybuch sprawił, że podłoga podskoczyła pod stopami Karris.Właśnie odbijała się stopą,robiąc krok, więc podłoga wyrzuciła ją w powietrze jak sprężyna.Szeroko otwarte drzwi kościołaotworzyły się jeszcze szerzej, kiedy Karris wyleciała w powietrze i śmignęła do przodu.Przezchwilę myślała, że uda jej się wylecieć przez drzwi i bezpiecznie wyląduje na zewnątrz, alewybuch uniósł ją wysoko za wysoko.Zamajaczyła jej framuga z żelaznego drzewa naddrzwiami.Karris uderzyła w drewno górną połową ciała i przeleciała przez nie spalona,osłabiona belka pękła niemal natychmiast, ale wystarczył ułamek sekundy, żeby Karris obróciłasię w locie niebezpiecznie do góry nogami i przekoziołkowała tak szybko, że nie wiedziała nawetile razy.A zaraz potem sunęła poślizgiem po bruku i żwirze, nie bardzo wiedząc, czy na chwilęstraciła przytomność ani jak to się właściwie stało, że znalazła się na ziemi.Odwróciła się, ignorując protest podnoszący się w zdecydowanie zbyt wielu częściachciała i spojrzała w stronę zgruchotanych drzwi kościoła.Ogromny szkarłatny wąż, cały w płomieniach, wysunął łeb na zewnątrz.Nie, nie wąż płonąca tuba z czystego czerwonego luksynu, szerokości męskich ramion.A potem wążzwymiotował i zanim płomienie zdążyły pożreć łatwopalny luksyn, krzesiciel wystrzelił zkościoła, z dala od ognia i luksynu.Wylądował niedaleko Karris i o niebo zgrabniej.Przeturlał się, żeby wytracić prędkość iwstał.Rozejrzał się na wszystkie strony po ulicach i dopiero gdy nikogo nie zobaczył, trochę sięrozluznił
[ Pobierz całość w formacie PDF ]