[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Po latach Kościół wyniósł na ołtarze obu pustelników, patronów ziemi słowackiej.Pamięć ludowa, strażniczka wierna, zachowała wspomnienie tych dziejów, miejsce, gdzie stałapustelnia, zowiąc po dziś dzień Puszczą Zwiętego Zwirada.PAN CZEKABrat Paschalis był zawsze krzywy, jak gdyby się octu napił; znacznie młodszy od niegobrat Piotr promieniał pogodą.Niebieskie oczy, pyzate policzki wyrażały radość z życia, zeświata, ze wszystkiego, na co spojrzał.Cieszyło go, że dzień jest upalny, że żywiczne wonie bijąz boru niby z zamorskiej szkatuły, że wiewiórka rozcapierzywszy ogon śmiga z chojara nachojar, że gościniec przed nimi szeroki jak wygon, miękki stopom, bo piaszczysty, biegnie zOświęcimia pono aż do samego Krakowa.Chwilami otwierał skore do śmiechu usta, by coś otych sprawach rzec, lecz spojrzawszy na towarzysza zawierał je bezgłośnie.Uczony, leczzgryzliwy skryba przyganiłby mu niechybnie.Kroczyli obaj na spotkanie prowincjała, którym był sam przesławny ojciec Jacek z roduOdrowążów.Naprzeciw zapowiedzianego gościa przeor wysłał tych dwu braci tak odmiennych,pewno, by pokazać, że Boże sieci garną jednako szczupaka czy płoć; steraną świecką mądrość,równie jak duszyczki proste, do ziela polnego podobne.Uszli szmat drogi, siedli wytchnąć na przykopie.Brat Piotr zebrawszy odwagę pytał brataPaschalisa, czy prawda, co gadają w klasztorze, że się z prowincjałem znajomił?- Znajomiłem się - przytwierdził skryba.- Obaj jeszcze gołowąsami byliśmy.Ostatni raztom go widział roku Pańskiego 1217.- Musi bardzo dawno, ale nie poradzę obliczyć - wyznał brat Piotr.- Trzydzieści siedem lat temu.- Oj, to dawno, przedawno.Raczcie coś opowiedzieć o nim, bracie Paschalisie.Skryba niechętnie wdawał się w rozmowy.Powoływał się rad na regułę, ostrzegającąprzed zbędną gadaniną.Tym razem jednak ustąpił, jak gdyby sama myśl o mającym przybyćprowincjale pobudzała do wynurzeń.- Kiedym go znał - zaczął - mniszy żywot ani mu postał w głowie.Z łuku szyć, koniemtoczyć, z oszczepem w knieję iść - to owszem.Potem się w jeden odwieczerz odmienił.- Laboga!- Powiem, jak było: biskup krakowski Iwo, Jacka stryjec - nieboszczyk już; niniebiskupem Prandota, też krewniak Jackowy; onże Iwo zebrał paru otroków, co mu się wydalizdatniejsi, i za granicę powiózł, żeby tam wiedzy nabrali.Był wśród nich Jacek i jegostryjeczny, Czesław, i ja.Oni - Odrowąże, ja - ze Zreniawitów.- Wielki ród; Zreniawy - zauważył Piotr z szacunkiem.- Niepodły, niepodły - przyznał z zadowoleniem Paschalis.- Ruszyliśmy wonczas wświat.Oczy my wytrzeszczali na obce dziwy, grody, stroje, mowy.Biskup nas zrazu osadził wparyskiej Akademii; potem, że mu się nauczanie zdało nadto świeckie, zabrał nas do Bolonii, astamtąd do Rzymu.- Laboga! Do Rzymu! Szczęśliwiście, bracie.Tyli świat obaczyć! Ja byłem w Brzeziu,bom się tam urodził, i nasz klasztor znam.- W Rzymie u Zwiętej Sabiny - ciągnął narrator - widziałem ostatni raz Jacka iCzesława.Pospołu z nimi stałem, Dominikowego kazania słuchając.- Hej, bracie! Toście i naszego świętego patriarchę Dominika widzieli?!- Jako ciebie widzę.- Prawda, co o nim gadali, że gwiazdę na czole nosił?- Gwiazdym nie widział, ale w licu miał jasność, jakiej żaden z żyjących nie miewa.Tłum słuchał kazania, a każdy dyszał od lęku.- Laboga! Taki był grozny?- Grozny on ta nie był.Owieczki by nie uderzył.Ludzie się lękali, bo każdemu sięzdawało, że Dominik na niego szczególnie patrzy i na wskroś przegląda.Co w duszy szpetne,co skryte - wyjawia.Nie dziw, że niejeden pod ziemię by się skrył.Różności kazał Dominik.%7łekto obojętny na nędzę blizniego, sam mając dobra do zbytku, piekłu będzie wydany.%7łe heretyki(strach, wiela heretyków lęgnie się we Francji a w Italii) odeszły od Kościoła z racji zgorszenia,jakie katolicy dają.%7łe srożej będą sądzeni oni gorszyciele niż odstępcy.Takoż powiadał, żemłodzi, choć w świeckim stanie zostając, winni się uczyć a uczyć, bo wstyd i grzech wiaryswojej, świętej wiary nie znać.a do tego nauka potrzebna.Najbardziej nalegał na społecznemiłowanie.Prawił, że Boga obraża, kto blizniego nie miłuje, że modlitwa bez miłości próżna ibezpożyteczna jest.%7łe o każdego blizniego, choćby był zbrodniarzem, trzeba się troszczyć jak orodzonego brata.Tyle lat, tyle lat, a wszystko to pomnę, jakbym słyszał wczora.Siedzi wgłowie, zapamiętane.cóż, kiedy nie wykonane.Umilkł, zwiesił głowę.- Co dalej było? - dopytywał błagalnie brat Piotr.-.Kiedy Dominik skończył, dopieroż jęto cisnąć się ku niemu.Nie tylko Italczyki.Pielgrzymi z Niemiec, Moraw, Czech, Węgier i nasi.Odrowąże przepchali się do nógDominikowych i nuż z płaczem prosić, żeby obu zaraz do swojego zakonu brał.On ich do piersiprzycisnął jak matka.I poszli z nim.- Wy też? - domyślił się Piotr.Skryba poruszył głową opryskliwie.- Bynajmniej.Wcalem nie podszedł.Stałem z boku i patrzałem.Brat Piotr ze zdziwienia zapomniał o nieśmiałości.- Dlaczego? - wybąkał.- Nie chcieliście?- Za głupiś, żeby pojąć - odburknął Paschalis.- Nie chciałem?.Może i chciałem, jeno sięuląkłem.Uląkłem, że będzie za ciężko, że nie wydolę.Potem, nie wydołać, wstyd.Dominikwiele wymagał.Zdało mi się wtedy, że nadto wymaga.Bogu się ze wszystkim oddać; sobieumrzeć, Bogu żyć.Ustawicznie pracować, wczasu nie znać, modlić się, pościć, na deskach spać,za grzeszników pokutować.Uląkłem się.Do Krakowa z biskupem nie wróciłem, jeno doParyża poszedłem, bo mi się tam podobało.Przygnał mnie Pan Bóg do zakonu dopiero wtrzydzieści lat pózniej.Com się przez te pół kopy roków po świecie nawłóczył, nic dla duszy niezyskując!.Dobrze, że mnie włóczęgę, obiboka, przeor zechciał przyjąć na popychadłoklasztorne.- Co też gadacie, bracie Paschalisie! - oburzył się szczerze Piotr
[ Pobierz całość w formacie PDF ]