[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Czy zktórymś z nich stanę w niedalekiej już przyszłości przed ojcem, żeby usłyszeć od niegobłogosławieństwo na nową drogę życia? Ciągle przyłapywałam się na porównywaniuwszystkich mężczyzn do Jo, który traktował mnie z takim szacunkiem i zrozumieniem.Jem, nieposłuszna córka, nie wyszła za mąż w Lagos.Gdy przybyłam do haremu,ojciec zdążył już odwiezć ją do Warri, przemysłowego miasta na południu Nigerii.Tylkomama Bisi mogła wziąć udział w weselu.- Jem jest głupia - mówiła Bisi - ale życzyłam jej więcej szczęścia niż bycie żoną tegomężczyzny.Ta jej ucieczka była bez sensu! Jej obecny mąż nie jest wcale młodszy od ojcaSunday a.Sądzę, że wasz ojciec chciał ją ukarać za to nieposłuszeństwo, żeby to byłanauczka dla innych.A jak ona mieszka! Nie tak wygodnie, jak u ojca Sunday a.Warri jestobrzydliwe, a dom Jem jest bardzo ubogi.Jako trzecia żona swojego męża urodziła mudziecko w wieku dziewiętnastu lat.Pewnego dnia spotkałam mamę Bisi w ogrodzie haremu.Obcinała właśnie dzikiepędy młodego drzewka limonkowego.Byłam pewna, że jak zwykle będzie rozmawiać zeswoją rośliną, wyjaśniać jej, że wprawdzie chwilowo zadaje jej ból, ale dzięki temu będziepotem lepiej rosła.Zdarzało się jej nawet śpiewać.Ale tym razem pracowała w milczeniu.Przyglądałam się jej przez chwilę, ale w ogóle mnie nie zauważyła.- Mamo Bisi, dobrze się czujesz? Jesteś chora? - spytałam w końcu.Pracowała dalej, jak gdyby nie słyszała mojego pytania.Gdy się do mnie odwróciła,spojrzała na mnie tak, jakby po raz pierwszy mnie widziała.Mówiła:- Wiem, moja malutka, że nie jesteś szczęśliwa.Popatrz jednak na to młode drzewko.Stoi tu w pełni sił, a mimo to muszę pozbawić je młodych gałęzi.Ono nie rozumie, że robię todla jego dobra.Ja to wiem i dlatego to robię.Nawet jeśli mamy nogi, ręce i głowę, jesteśmyjak to drzewko limonkowe.Wciąż coś nam obcinają.Stajemy się coraz więksi, rany sięzablizniają i w innym miejscu dalej rośniemy.Chociaż to boli - czasem przez całe życie.Biedne drzewo nie może się bronić.Przyjmuje swój los a my nie słyszymy jego krzykurozpaczy.Moja ulubiona mama znów odwróciła się w stronę drzewa.Dotknęła koniuszkamipalców jego delikatnej kory i zaczęła śpiewać piosenkę dla dzieci, którą niegdyś częstonuciła.Bardzo ją lubiłam, przypomniała mi moje dzieciństwo. Pewien król miał błazna, z którego był bardzo dumny.Ale pewnego dnia rozzłościłsię, zdjął z głowy koronę i rzucił nią w ulubieńca.Ten złapał ją i powiada: Tak, jestembłaznem, ale teraz mam koronę, więc nazywaj mnie królem błaznem.Tańczył i śmiał się, alekról bez korony nic sobie z tego nie robił.Pewien król miał błazna, z którego był bardzodumny.Gdy byłam dzieckiem, mama Bisi, śpiewając tę piosenkę, tak śmiesznie poruszałabiodrami, że zawsze mnie tym rozśmieszała.Ale tym razem jej piosenka brzmiała smutno.W tym momencie odwróciła się do mnie.Jej oczy pełne były łez.Moja ukochanachrzestna, którą od dziecka bardzo szanowałam, stała się nagle taka mała.Przerosłam ją już ogłowę.- Niech Bóg cię chroni, moja mała - powiedziała nagle i wzięła mnie w ramiona.-Cokolwiek postanowi twój ojciec, nigdy mu się nie sprzeciwiaj.On wie co jest dla ciebiedobre.Obiecaj mi to, bo nie zniosłabym utraty kolejnej córki.To był jej sposób na przekazanie mi wiadomości, że Jem nie żyje.Zmarła w swoimdomu, daleko stąd.W moim kraju zmarłych chowa się w dniu śmierci lub krótko potem, ponieważ jestgorąco i wilgotno zarazem.Ale prawie zawsze pogrzebowi towarzyszy wielka stypa.Wprzypadku Jem było inaczej.Mama Bisi nie mogła się pożegnać ze swoją najstarszą córką.Ojej śmierci dowiedziała się od ojca Davida.On nie wybaczył swojej córce nieposłuszeństwai nie wyprawił uroczystej stypy.Widziałam Jem, jak siedzi tam w dole, w studni, do której sama wskoczyła.Przechyliła głowę na bok i patrzyła na mnie smutno swoimi wielkimi oczyma.Wtedy nieprzypuszczałam, że właśnie wskoczyła do swojego własnego grobu.Zlub z mężczyzną z okolic Warri przyniósł jej śmierć.W delcie Nigru wydobywanodużo ropy.Płynęła różnymi naziemnymi rurami z dżungli do tankowców na wybrzeżu, którerozwoziły ją do rafinerii.Rurociągi biegły często przez wsie i osiedla, gdzie ludzie, mimobogactw naturalnych, żyli w biedzie.Często więc wiercili w rurach otwory, żeby mócsprzedać trochę ropy.Nie zawsze udało się przy tym uniknąć kontaktu z otwartym ogniem.Było to wręcz na porządku dziennym.Doszło do eksplozji.Moja siostra, wraz ze swoimdzieckiem na plecach, znajdowała się niemal w miejscu wybuchu.Jem tak lubiła odgrywaćrolę Roszponki i zostawać uwolniona.W prawdziwym życiu nie było już dla niej ratunku.Nie mogłam się skoncentrować na niedzielnych, rodzinnych uroczystościach.Awcześniej tak je lubiłam, bo tłum wiernych dawał mi poczucie bezpieczeństwa.Niestety niemogłam też śpiewać w chórze, gdyż od wieków nie chodziłam na próby.Moje myśli byłyteraz gdzie indziej, błądziły w mojej nieznanej przyszłości, o której przypominała miobecność obcych mężczyzn w domu wspólnoty.Być może mama miała rację twierdząc, że miłość przyjdzie pózniej.Ale co będzie,jeśli nie przyjdzie? Czy nie byłoby lepiej, gdyby dwoje ludzi poznało się, zanim przysięgnąsobie wierność na zawsze.Jaki był sens karania córki i odbierania jej prawa wyboru po to,żeby ojciec nie stracił swojego autorytetu? Czy ojciec David nie przypominał trochę tegokróla, który rzucił koroną w swojego błazna?Nie nadszedł jeszcze odpowiedni czas, a ja nie miałam prawa zadać głośno tegopytania.Obwiniałam się, że w ogóle przyszło mi ono do głowy, że myślę tylko o własnymszczęściu, a zapominam o dobru Rodziny.Dziś jednak wiem, że Rodzina może byćszczęśliwa tylko wtedy, gdy każdy z jej członków jest zadowolony.Ci, którzy dziś stoją naczele Family Of The Black Jesus, widzą to jednak inaczej.Są to mężczyzni, którzy jak mójojciec czują się wśród swoich żon jak ów król, dumny ze swego błazna.Gdy ojciec David pojawił się kilka miesięcy pózniej w domu wspólnoty, zauważyłam,że nie ma w nim dawnego blasku.Sprawiał wrażenie sztywnego i błyszczał, jak gdyby siębardzo pocił.Gdy wygłaszał krótką mowę do Rodziny, wciąż gubił wątek i musiał zaczynaćod nowa.Moja mama, siedząca dokładnie przede mną, wymieniała zaniepokojone spojrzeniaz Bisi.Ciało miała wyprężone, gotowe, żeby wstać.W końcu ojciec David znów rozpocząłwątek, i znów przerwał.Oparł się o drewniany pulpit, a potem po prostu upadł, pociągając goza sobą.W pierwszej sekundzie nikt się nie ruszył.Potem skoczyła moja mama, a za nią mamaBisi, która nie była tak sprawna.Wreszcie zerwały się z miejsc wszystkie żony Davida.Otoczyły go i postawiły na nogi.Stał osłabiony pośród nich.Nigdy nie zapomnę tego widoku.Był bardzo bolesny.Człowiek, od którego biła zawsze taka siła, musiał teraz wesprzeć się naswoich żonach.Ojciec David wyglądał, jakby nie wiedział gdzie jest.Potem powiedział coś na uchomojej mamie i ta odeszła od grupy żon.Tymczasem w sali zapanował niepokój.Wiernirozmawiali na temat zdarzenia.Mniejsze dzieci zaczęły krzyczeć.Moja mama postawiłapulpit.Potem podniosła obie ręce i nienaturalnie głośno zaczęła odmawiać Ojcze nasz.Jużpo kilku pierwszych słowach zgromadzeni ucichli.Potem wszyscy wypowiadali słowamodlitwy.To był niesamowity moment.Wszyscy modlili się.W tym czasie ojciec,podtrzymywany przez kilkanaście kobiet, opuścił dom wspólnoty
[ Pobierz całość w formacie PDF ]