[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Pogadajmy z Mitchumem - mówi McDermott.34Sześćdziesiąte trzecie piętro BentleyCo Tower jest zare-zerwowane wyłącznie dla dyrektora wykonawczego HarlandaBentleya.Jego prywatny gabinet zajmuje całą południowączęść piętra.Pałacowe wnętrza, z własną salą konferencyjną,prywatną łazienką i spa.Wielkie i małe sale konferencyjnemieszczą się w północnym, wschodnim i zachodnim skrzyd-le, obok zbytecznych luksusów, na które pozwala sobie Har-land.Pokój wypoczynkowy z wbudowanym systemem stereoi głośnikami, sześćdziesięciocalowym telewizorem plazmo-wym i fotelami obitymi skórą, pokój treningowy ze steperem,bieżnią, ergometrem i zestawem do podnoszenia ciężarów.Oprócz tego apartamenty sypialne w północnej części budyn-ku.Chociaż nigdy ich nie widziałem, wątpię, żeby Harlandw nich „sypiał".Jednak dziś wieczorem prowadzą mnie do pomieszczenia,które Harland nazywa Pokojem Zielonym.Mój klient stoitam pochylony nad piłką do golfa i uderza w nią kijem, ce-lując do dołka na polu puttingowym.Nie trafia.Zamiast za-kląć, sięga kijem po leżącą przed nim kolejną pomarańczowąpiłkę i mówi:- Spóźniłeś się.To właśnie cały Harland.Spotykamy się - tak jak uzgod-niliśmy - gdy załatwiłem sprawy z policją w szpitalu, ale itak z miejsca zostałem przez niego sprowadzony do defen-sywy.Asystent, który wprowadził mnie do tego pokoju - pry-watny ochroniarz ze słuchawką w uchu i mikrofonem przy-276piętym do ubrania - mówiący z silnym brytyjskim akcentem,wychodzi, zostawiając nas samych.Harland uderza następną pomarańczową piłkę, leżącą nadrewnianej podkładce.Ta również toczy się za bardzo na le-wo.Bentley wyrzuca z siebie przekleństwo.- Nienawidzę popełniać dwa razy te same błędy, Paul.Wiesz, o co mi chodzi?Nie, nie wiem.I nie jestem w nastroju na gierki.Już drugiraz w tym tygodniu niemal cudem uniknąłem śmierci z rąkfaceta, który próbował mnie wrobić w morderstwo.Poza tymczuję na karku gorący oddech gliniarzy, tylko czekających,żeby wpakować mnie w kłopoty.- Chciałeś mi coś powiedzieć - mówię.Harland, składając się do kolejnego uderzenia kijem, nag-le zamiera.W ten sposób zawsze pokazuje, że czuje się ura-żony.To on decyduje, kiedy o czymś rozmawiać i co ma byćtematem rozmowy.Znów skupia się na piłce i posyła ją pro-sto do dołka.Po chwili piłka wyskakuje z niego i toczy się naprawo.- Patrz - mówi Bentley.- Nie miałem wyprostowanegonadgarstka.Robi sobie przerwę w tym machaniu kijem i pierwszy razzaszczyca mnie spojrzeniem.Tak jakby wreszcie postanowiłpoświęcić trochę uwagi jakiemuś irytującemu dzieciakowi.Ubrany jest w jasnoniebieską koszulę z rozpiętym kołnie-rzykiem, nieskazitelne spodnie i w wypolerowane na błyskjasne, skórzane półbuty.Sportowa kurtka pasująca koloremdo butów wisi przy drzwiach.- Kiedy kazałeś mi na siebie czekać - mówi - miałemokazję przejrzeć ostatnie rachunki.Wyczytałem z nich, że zakwiecień zapłaciłem twojej firmie ponad milion dwieście tysięcy dolarów tytułem honorariów.No tak, coś koło tego.- Zakładam - mówi Harland - że podoba ci się byciemoim prawnikiem.277Nie odpowiadam.- Zakładam, że dalej chciałbyś nim być.Rozkładam ręce.- Harlandzie.- Po prostu chcę wiedzieć, z kim rozmawiam, panie doradco.- Odkłada kij golfowy na mały stojak i sięga po sportową kurtkę.- Z kimś, kto pracuje dla policji, czy z moim adwokatem?Przez chwilę się nad tym zastanawiam.U faceta, który matyle pieniędzy, w takich słowach zawsze kryje się groźba.Nigdy dotychczas nie zwracał się do mnie w ten sposób.- Nie zdawałem sobie sprawy, że muszę wybierać -mówię.- A gdybyś sobie zdawał?- Jestem adwokatem, a nie gliniarzem.- Nie mogę całko-wicie skapitulować.Nie pozwala mi na to mój upór, ale dajęmu to, czego chciał.Na jego twarz powraca wyraz zadowolenia.Harland za-wsze dostaje to, czego chce.- Dobra - mówi.- W takim razie możemy porozmawiać.Mija mnie.Idę za nim korytarzem do jego gabinetu.Z pokoju szpitalnego, w którym leży Brandon Mitchum,wychodzi lekarz.Informuje McDermotta i Stoletti, że pacjentjest gotów na krótkie przesłuchanie.Detektyw rozmawiaprzez komórkę.Właśnie dzwonili do niego z ekipy technicz-nej.- Wygląda na to, że mamy trochę śladowych odciskówz drzwi, Mikę - mówi mu gość z laboratorium.McDermottowi serce zaczyna bić mocniej.Przełom.Byćmoże.To najlepsze, co do tej pory udało im się zdobyć.Dokładnie tak, jak przewidział Riley.- Dobra.Niech nikt nie wybiera się do domu, dopóki tegonie zanalizujemy.- McDermott rozłącza się, zanim dobiegado niego jęk rozmówcy.Przekazuje dobre wieści Stoletti.-278Nareszcie.Wygląda na to, że w końcu uśmiechnęło się do nasszczęście.Brandon Mitchum leży na szpitalnym łóżku.Jest przytom-ny, ale pod wpływem leków uspokajających.Na twarzy masporo bandaży, lecz wyzierające spośród nich zamglone oczywpatrują się w zdjęcie mężczyzny stojącego w tle za Harlan-dem Bentleyem.Trwa to tylko chwilę.Mitchum patrzy na zdjęcie i gwał-townie wciąga powietrze.Poznał go.- Oświadczył, że jest gliną - mówi, oddając im zdjęcie.-Miał odznakę.Mówił.mówił, że chce porozmawiać o Eve-lyn.Leki uspokajające działają.To dobrze dla niego, ale kiep-sko dla McDermotta.Wyciąga rękę w stronę Brandona i do-tyka jego ramienia.Potrzebuje pomocy tego dzieciaka właś-nie teraz, a nie jutro.- Nie chciałem go wpuszczać - ciągnie dalej Mitchum -ale wszedł siłą.Racja.Dotknął dłonią drzwi.Stąd te odciski.- Evelyn nie żyje? Naprawdę? - pyta Brandon.- Tak.Została zamordowana - włącza się do rozmowyStoletti.- Oooch.- Mitchum przymyka oczy.- To on to zrobił?- Tak, tak myślimy.Mężczyzna wciąż ma przymknięte oczy, z trudem prze-łyka.Kiwa głową.- Ja miałem być następny.Wiem.- Musimy się dowiedzieć, co się stało, Brandon.Choćbyto było dla ciebie trudne.- Wiem.- Otwiera oczy.Odwraca wzrok w stronę okna.-Ten facet to świr.- Zacznij od początku - indaguje McDermott.- Mówi, żejest gliną.Wchodzi na górę.Ty go wpuszczasz.- Zanim się zorientowałem, przystawił mi tę brzytwę dogardła i wepchnął mnie do środka.Rzucił mnie.- głos mu279się załamuje -.rzucił mnie na podłogę.On.Boże, ten facetbył stuknięty.Zaczął mówić, gadał coś bez sensu.Wciąż po-wtarzał moje imię.„Brandon, Brandon, Brandon".A potem:„Powiedz mi to, co jej mówiłeś.Powiedz mi to, co jej mó-wiłeś".Wiedział, że rozmawiałem z Evelyn.Brandon potrząsa głową, jakby nieobecny.McDermottnagle zaczyna się cieszyć, że podali mu leki uspokajające.- Świetnie ci idzie - próbuje go zachęcić.- Zaczął z tą brzytwą.- Ręka Brandona wędruje do miej-sca na szpitalnej piżamie w okolicach klatki piersiowej.-Nieźle ją wbił.Wiecie, to nie miało mnie zabić, tylko boleć.- Tak, wiemy
[ Pobierz całość w formacie PDF ]