[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.-Pewnej nocy, przed kilkoma dniami, przyszedł tutaj.Byłbardzo niespokojny.zdenerwowany.mówił coś takiego.na próżno!.Być może, to moja wina, bo powiedziałammu, że troszczy się tylko o samochody i swoją żonę, a jajeszcze trochę i pewno umrę.Rozwrzeszczał się.Rzucił sięna matkę - ty, mówi, tyś temu winna!.Nikomu macie niemówić, że znaliśmy się przez te dwa lata.że miałem cośwspólnego z wami.Jeżeli powiecie, zabiję! Potem zostałna noc.Wstałem.- Nikt pani nic złego nie zrobi, nikt pani nawet niedotknie! Proszę się nie denerwować.Na pewno znów sięzobaczymy, ale to nic takiego.Teraz dowidzenia!.I jakjuż powiedziałem, proszę się nie przejmować!109Wyszedłem nie żegnając się ze starą.Kiedy byłem naulicy, coś kazało mi, bym się obejrzał, a gdy przechodziłempod niskim francuskim oknem, zobaczyłem, jak matka bijecórkę, bije jak Trifon swego konia.Milcząco, jak zwierzę.Dziewczyna nawet się nie broniła.Pierwszym odruchem było, wrócić.Ale co z tego? To jużbyły sprawy rodzinne i mieszanie się w nie nie miało sensu.Szedłem dalej, i bez tego miałem o czym myśleć.Czu-łem się jak człowiek, który nieoczekiwanie bez specjalnegowysiłku uzyskał coś cennego i niezbędnego zarazem.Kiedyszedłem na rozmowę z tą dziewczyną, muszę się przyznać,że zrobiłem to bardziej z obowiązku dopełnienia formalno-ści porozmawiania ze wszystkimi, którzy w jakiś sposóbbyli z tą sprawą powiązani.Antonina Panowa, kochankamęża jednej z ofiar, zajmowała w spisie takich osób pocze-sne miejsce, była osobą zamieszaną w całą tę sprawę, ode-grała być może pewną rolę, i to nawet nie drugoplanową,interesowałem się nią także, ale idąc na tę rozmowę niesądziłem, że zbiorę taki plon.Szedłem chodnikiem wpatrzony w płyty, ale ich nie wi-działem, poruszony i trochę napięty próbowałem podsu-mowywać i analizować informacje, które otrzymałem.To-nie, nie wiem dlaczego, wyobrażałem sobie jako zupełnezwierzątko instynktownie szukające samca, który zgodziłbysię mieszkać w jednej zagrodzie.To porównanie szokowałomnie samego, ale tak sobie myślałem.Bezpośrednie z niąspotkanie niewiele zmieniło, tyle że zwierzątko okazało siędość rasowe i moim zdaniem trochę roślinkowate.Innasprawa, że Geno nienawidził żony.To było naturalne, iżusłyszałem o tym właśnie z ust Toni, cóż innego będzieopowiadał żonaty mężczyzna swej kochance? Mimo iż po-twierdzały to wypowiedzi osoby tak neutralnej jak na przy-kład Zorka.Albo powiedzmy.postępowanie starej Pano-wej! To nie było tylko postępowanie złej, brutalnej kobiety,to nie tylko stosunek do mej osoby lub, jeśli łaska, do110władzy, którą reprezentuję.Ona się bała, była śmiertelnieprzerażona, że Toni powie, powie coś, czego w żadnymwypadku nie powinien nikt wiedzieć, a szczególnie ktośtaki jak ja.Wygląda na to, że Toni wygadała się.Ale kiedy?Czy chodzi o ten wyjazd do Kjustediłu?.Toszka!.Wizytaw klasztorze! To nieoczekiwane pragnienie powrotu!.Wezwanie Gena, by zaraz przyjeżdżał! W Kjustendile nieopryskiwali parationem - pamiętałem słowa Tinkowa.-Parationu używano jedynie w rezydencji władyki.Nadrugi dzień zawiozła nas do klasztoru!.Toszka! Toszka,ale jak dalej? Gdybym chociaż spytał o nazwisko.Specjal-nie nie spytałem.Ani o nazwisko, ani o adres, ani gdziepracuje.Instynktownie nie chciałem dać poznać po sobie,że ta postać zainteresowała mnie.Nie chciałem, by powtó-rzyła się podobna sytuacja jak z Genem i tramwajarzem.Gdzie mi tam podróżować do Kjustendiłu?.Tak!.Geno!.On tam pojechał.samochodem.od razu!.Wkońcu znalazł rakiję, taką jakiej szukał!.Tak.I jeszczejedno: czternastego, w dniu wypadku, nie było go w czasieobiadu na dworcu Iskyr.Dwadzieścia po dwunastej spotkałsię z Tonią na skwerku za Mauzoleum.Tak.Dobrze!Nocował też u Toni! No, to zrozumiałe, a gdzie miał noco-wać?.Usłyszałem klakson samochodu.Kiedy rozejrzałem się,spostrzegłem, że stoję na krawężniku sporej ulicy, po którejprzemykają wozy.Znalazłem się na drugim końcu ulicyKlonowej.Mój samochód stał gdzieś tam, w którejś z prze-cznic.Ruszyłem z powrotem.10.Mijała dziesiąta, byłem zdenerwowany.Tym bardziej iżwydawało mi się, że czas płynie zupełnie niepotrzebnie,111gdyż ja nie jestem w stanie niczego sprawdzić, podjąć, ja-kichś kroków, a przynajmniej rozładować napięcia, w jakiewprowadziła mnie rozmowa z Toni Panową.W godzinępózniej chciałem ustalić dwie rzeczy: gdzie rzeczywiścieznajdował się Tomanow w dniu zabójstwa w południe, wmagazynie na dworcu Iskyr czy na skwerku za Mauzo-leum? A po drugie odnalezć tę Toszkę, przyjaciółkę Toni zKjustendiłu.Pierwszym problemem chciałem zająć sięosobiście, drugim miałem obarczyć Tinkowa.Ale jego niebyło.Siedziałem, czekałem, aż się zjawi, i denerwowałemsię coraz bardziej.Zadzwonił telefon.- Towarzyszu Damow - usłyszałem głos Giczki -przyszedł Tinkow, przysłać go?- Czy jest u siebie?- Nie, poszedł do pokoju.- Do którego?- Do gabinetu towarzysza Andrejewa.On przeszedłna emeryturę i teraz tam jest wolny pokój.Słyszałem o tym, a teraz już wiem, że Andrejew prze-szedł na emeryturę.- Tak.jaki tam numer?- 34-19.- Dobrze.Zadzwonię.Zadzwoniłem.Tinkow zjawił się po sekundzie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]