[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Od-głosy niedzwiedzi w oddali ucichły.Czyżby były tak daleko,że nie mogła już ich usłyszeć? A może ostatni ochłap wołowi-ny został odnaleziony i pożarty, a teraz stworzenia nacierały wkierunku, z którego dochodził zapach podniebnego zwie-rzęcia?-Całkiem spory ten wasz wodorowy zwierz - stwierdził panTesla, po czym spochmurniał.- Czy to Lewiatan?-Tak.A więc słyszał pan o nas.-W rzeczy samej.Byliście w.- Zawiało silnie i drzewo,na którym stała Deryn, poszybowało w górę, przewracającpana Teslę.Lewiatan podryfował kilka metrów, ciągnąc zasobą niewielką grupę Rosjan na powalonych pniach.Trzymali się ich jednak kurczowo.Wkrótce wiatr ucichł ipodniebny statek znów znieruchomiał nad ziemią.-Nic się panu nie stało? - krzyknęła Deryn.-Nic mi nie jest.- Nikola Tesla wstał, otrzepując swój po-dróżny szynel.- Ale jeśli wasz statek jest w stanie unieść tedrzewa, to po co w ogóle kwękać na temat odrobinydodatkowego bagażu?-To był powiew wiatru.Ma pan ochotę postawić swojeżycie, że pojawi się kolejny?!Deryn podniosła wzrok.Lewiatan był na tyle blisko, że wi-działa, jak jeden z oficerów z przodu mostka wychyla się wjej kierunku.Trzymał flagi sygnałowe.N-I-E-D-y-W-I-E-D-Z-I-E-I-D-- W-T-- S-T-R-O-N---P-I---M-I-N-U-T- Wciórności! - zaklęła Deryn.Statek wciąż tkwił dziesięć metrów nad ziemią, kiedy Deryndostrzegła pierwszego niedzwiedzia bojowego.Sadził przez obszar stojących drzew, wydychając parę wod-ną w mroznym powietrzu.Był mały, miał ledwo trzy metry wbarkach.Być może pozostałe odgoniły go od suszonegomięsa.Z całą pewnością nie przypominał n a j e d z o n e g o niedz-wiedzia.- Wspinać się! - krzyknęła Deryn, wskazując własną linę.-Niech im pan powie, żeby się wspinali!Tesla nie odezwał się słowem, ale jego ludziom tłumaczbył zbyteczny.Zaczęli się piąć ręka za ręką w stronę ilumina-torów po grubych linach cumowniczych.%7ładnemu z nich nieprzyszło do głowy, by puścić pakunek, a może zbyt bali sięspecjalisty chrzęstów, by to zrobić.Ale Deryn nic nie była teraz w stanie dla nich zrobić.Za-częła się wspinać po swojej linie, zadowolona, że wcześniejpomyślała o wyblince.Pod ciężarem wszystkich liny zaczęły się luzować, a statekzbliżył się jeszcze bardziej do ziemi.Była to sytuacja, którejDeryn chciała uniknąć - kolejny powiew wiatru znów napnieliny, strącając wczepionych w nie ludzi.Zerknęła przez ramię.Mały niedzwiedz wypadł na polanę,a za nim zamajaczyły większe.-Sharp! - Z iluminatora nad jej głową dobiegł głos panaRigby'ego.- Każ tym ludziom rzucić w cholerę te paki!-Próbowałem, sir.Nie mówią po angielsku!-A nie widzą, że niedzwiedzie nadciągają? Poszaleli czy jak?-Nie, tylko boją się tego faceta.- Wskazała brodą NikolęTeslę, który wciąż stał na ziemi, obojętnie przyglądając sięzbliżającemu się niedzwiedziowi.- To ten ma nierównopod sufitem!Syk sprężonego powietrza wydobył się z pneumatycznegodziałka i Deryn usłyszała skowyt.Pociski do walki zsamolotami dosięgły najbliższego niedzwiedzia i rozciągnęłygo wśród powalonych pni.Chwilę pózniej wstał i zatrzepał łbem.Na skołtunionym,wyleniałym futrze widać było ślady, ale bestia zaryczała niecoinaczej.-Myślę, że właśnie go rozwścieczyliście!-Niech się pan nie obawia, panie Sharp.Nafaszerowaliśmygo środkiem nasennym.Wspinając się, Deryn zerknęła do tyłu i zobaczyła, że niedz-wiedz chwieje się na łapach i halsuje między powalonymi drze-wami niczym lotnik, który wyszedł właśnie z tawerny.Kiedy Deryn dotarła do iluminatora, pan Rigby wciągnął jądo środka.-Mamy przygotowany niepotrzebny ładunek do wyrzu-cenia - powiedział bosman - więc w zapasie jest sporo cią-gu.Ale niedzwiedzie nadchodzą, więc kapitan nie chce, że-byśmy zbliżyli się zanadto do ziemi
[ Pobierz całość w formacie PDF ]