[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Wiem, ponieważ też jestem medium.Odziedziczyłem to po nim.Lynn, wiedziałem w jednej chwili po wejściu do tego budynku, ajeszcze wczoraj nawet nie wiedziałem, kim był J.B.Rhine.Nawet o nim nie słyszałem! A co dobudek TET i Kart Zennera.- Potrząsnął głową.Przez dłuższą chwilę nie odzywała się, po czym zapytała:- A Suzy? Jak wyjaśnisz pojawienie się Suzy? Wiem, że śniłeś o niej, ale przecież to niczegonie wyjaśnia.Pan Gutmann mówił, że twój ojciec też miał czarną sukę, która wabiła się Suzy.- Nie mogę tego wyjaśnić - potrząsnął głową.- W tym sęk.Przecież to jest zbytniesamowite, żeby wytłumaczyć to zbiegiem okoliczności, a jednak nie jestem sobie w staniewyobrazić, że mogłoby być inaczej.Spójrzmy prawdzie w oczy, Suzy mojego ojca musiałaby miećponad trzydzieści lat!Lynn wolno pokiwała głową.- Tak - zgodziła się - lepiej pomińmy sprawę Suzy.- Dobra, ostatnie pytanie.Kiedywyruszaliśmy powiedziałeś, że to nie jest tylko ważne dla ciebie, ale dla całego świata.Co miałeśna myśli?- Czy to nie oczywiste? - odparł.- Jeśli ja jestem w stanie pokonać zarazę umysłu, to możepotrafią i inni, może nawet wszyscy.- Spojrzał w dół na światła St.Andreasbergu, na światła całegoświata.Dziewczyna wbijała w niego wzrok.Kiedy tak patrzył na dolinę, jego oczy przypominałyślepia kota.Nagle poczuła chłód, przytuliła się jeszcze ściślej.- Większość dziewczyn uciekłaby od ciebie z krzykiem - powiedziała.- A ja kocham cięjeszcze bardziej.Może ja też jestem jakaś pokręcona!Poczuła jak rozluznia się, obejmuje ją ramieniem i przyciska do siebie.Uśmiechnął się iparsknął cicho.- Myślisz, że to zakazne?Pocałował ją.- A wiesz, co? - oddała pocałunek.- Nocą masz naprawdę dziwaczne te ślepia.- O tak - powiedział - jeszcze to.To kolejna rzecz po moim ojcu.- I z tymi słowy uśmiechspełzł z jego twarzy.- I być może najdziwniejsza ze wszystkiego, ponieważ według Herr GutmannaRichard Garrison był ślepy.W godzinę pózniej zeszli do baru i usiedli przy małym stoliku, stawiając na nim drinki.Kiedy wchodzili, pan Gutmann pomagał za barem.Uśmiechnął się do nich i przywitał ciepłymGuten Abend, ale umknęło to uwagi Richarda.Chwilę pózniej wyszedł z baru, a kolejny barmanzajął jego miejsce.Wtedy również Lynn spostrzegła dwóch typów ze skrzywionymi minami, których wcześniejwidziała w recepcji.Wskazała ich Richardowi, ale ci już wychodzili do swego pokoju.Zdołałrzucić im tylko pobieżne spojrzenie.- O co chodzi z nimi? - zapytał.Opowiedziała mu, co było wcześniej.- Kiedy jeden z nich na mnie spojrzał, to aż mi skóra ścierpła - powiedziała.- I po comieliby zakładać okulary przeciwsłoneczne? W końcu jest już wieczór.Wcześniej ich nie mieli.- Ale ty też nosisz ciemne okulary - wzruszył ramionami.- Dlaczego więc oni nie mogą?- Ja noszę, żeby ukryć podbite oko - powiedziała.- A jakie oni mają wytłumaczenie? To mabyć jakieś przebranie? A jeśli tak, to, po co? Poza tym myślę, że już ich gdzieś widziałam.- Tak, a gdzie?- Nie wiem.Zastanawiałam się nad tym, od czasu, kiedy wstaliśmy.No, bo.ale nie, zadużo tych zbiegów okoliczności.- Co takiego? - Richard westchnął.- PSISAC - odrzekła.- Mam wrażenie, że widziałam ich w PSISAC.Teraz go to zainteresowało.- Ale pewna nie jesteś?Potrząsnęła przecząco głową.- Nie, ale jeden tak na mnie spojrzał.Kiedyś ktoś na mnie tak patrzył w PSISAC, kiedywyjeżdżaliśmy z ojcem z zakładu.Richard dopił drinka i wstał.- Chodz, przejdzmy się z Suzy.Rankiem wyjedziemy stąd.- Och, Richardzie, jaka szkoda.Naprawdę mi się tu podo.Teraz odezwał się ostrzej, ale na tyle cicho, by nie dotarło to do niepowołanych uszu.- I tak wyjeżdżamy - powiedział.- Ale jeśli ci dwaj są naprawdę z PSISAC, cóż, jakmówiłaś, za dużo tych zbiegów okoliczności.- Myślisz, że ojciec mógł ich wysłać za nami?- To możliwe.Nie wiem, co mam myśleć, ale wcale mi się nie podoba.Może powinniśmywyjechać jeszcze dzisiaj, Podeszli do baru, gdzie Richard wcześniej zamówił stek z kuchni.Barmanpodał mu zawinięte w papier mięso i dużą miskę wody.Richard podziękował mu i wyszedłpierwszy na parking przed Schweitzerhofem.Wypuścili Suzy z mercedesa i patrzyli, jak pochłaniajedzenie.Lynn skomentowała to:- Ma prawie tak dobry apetyt jak ty!Richard uśmiechnął się drapieżnie.- Cóż, jeśli ma taki jak ty, to mam nadzieję, że w pobliżu nie ma żadnych psich adoratorów!- I zanim zdążyła odpowiedzieć zawołał do Suzy: - Królik, Suzy, królik!Pies szczeknął, przesadził barierkę o trzech szczeblach i rzucił się zakosami po stoku wkierunku miasta, omijając karłowate sosny i wysoką trawę i przez cały czas machając ogonem.- Nie zgubi się? - zapytała Lynn.- Ależ nie, nie martw się o Suzy - powiedział.- Chodz, zejdziemy trochę drogą w dół.Ostatnio brakuje nam ruchu, tobie i mnie.Zrobiło się już chłodno, ale mieli na sobie ciepłe ubrania.Nie była to jednak rewia górskiejmody.Richard założył kamizelkę na koszulkę polo i marynarkę; Lynn miała na sobie wełnianykostium ze spodniami i pulower z wywiniętym na zewnątrz kołnierzem.Wzięła Richarda pod ramięi poszli krętą drogą, z rękami w kieszeniach.Minął ich jakiś jadący pod górę samochód i zamrugałdo nich na powitanie.Kolejny samochód nadjechał z tyłu, również mrugając światłami, ale kiedy się z nimizrównał zjechał na pobocze.Odwrócili się w jego stronę i zostali momentalnie oślepienireflektorami
[ Pobierz całość w formacie PDF ]