[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Od zapła-kanej Teodozji dowiedziała się.o stanie swego lokatora.Poszła, przyjrzała mu się, po czymwróciła i jęknęła: Tego tylko brakowało, ciekawam, kto go i za co pochowa? Wczoraj jeden, dziś drugi, za-raza jaka czy co!Napełniła sobie talerz rosołem i jadła, wodząc w zamyśleniu swymi wyblakłymi oczami. Za mało pani włoszczyzny dała do rosołu i dlatego jest bez smaku.Panno Todziu, słyszypani, cebulki widać pani nie przypiekła.Zjadła, wstała od stołu i powiedziała: Trzeba sięwziąć za zmywanie.Potem rzuciła jeszcze z kuchni: Może by mu doktora jakiego zawo-łać! Ale dowiedziała się od dziewczyny, że już był, więc rzekła jeszcze tylko: Ha, niewiesz dnia ani godziny.Teodozja zwierzyła jej się ze swej chęci sprowadzenia księdza.Stukonisowa ją.uspokoiła: E, moja pani, jak nie chce, to jego sprawa, a nie czyja.Ja tam nikogo bym do tego nienamawiała, bo rozumiem, ze taki ksiądz może człowieka tylko przed śmiercią zdenerwowaćswymi ceremoniami.W końcu i koszt, i kłopot.Chłopak już tam swoje myśli i nie trzeba musię narzucać ze swoim.Usiadła w kącie pokoju, nie przekonana i znękana.Myślała o tym, żeją ofuknął i że wcale nie był dla niej dobry.Mógłby chociaż w ostatniej chwili być trochędelikatniejszy.Był przecież prawie wszystkim w jej życiu.Znów gorzko zapłakała.Zachwyt nad śmiercią minął.W pewnej chwili Lucjana ogarnęła ogromna chęć życia.Lękprzed końcem spazmem uchwycił go za gardło.Zimny pot zrosił ciało.Kurczowo miął pościel127w palcach.Chciał krzyczeć, ale z gardła wydobył się słaby charkot.Znikł dostojny spokój.Wgłowie tłukły się myśli niby szalone megery w płonącym gmachu.Nic, tylko rozpaczna chęćżycia, żal za tym, czym przed godziną pogardzał.Oczy jego omal nie wypłynęły z orbit, z sze-roko otwartych ust wysunął się zbielały język i poruszał się szybko między popękanymi odgorączki wargami.W ciemności alkowy nikt nie widział tego rozpacznego wysiłku przeciwśmierci.Nastąpiło rozprzężenie mięśni.Usta się zamknęły, wzrok przygasł.Znów całe ciałoogarnęło osłabienie i nieczułość.Myśl pracowała powoli i nieporadnie.Rozpoczęła się agonia.Stukonisowa ukończyła zmywanie naczyń.Dołożyła węgli pod blachę, zgasiła światło iusiadła obok drzwiczek kuchennych.Po ścianie latały czerwone języki.Węgiel trzeszczał,czasem z popielnika wypadł snop iskier.Kiedy węgle się rozżarzyły, znikły języki ze ściany imiejsce ich zajęły drżące smugi świetlne.Z twarzą wtuloną miedzy dłonie, smętnie zapatrzo-na w spalające się węgle, Stukonisowa wyglądała jak posąg udręki i znużenia.Po mieszkaniurozlała się złowieszcza w swym brzęczeniu kroplami deszczu o szyby cisza.Nikt się nieporuszał.Zygmunt usnął na kanapie, Teodozja pogrążyła się w rozmyślaniach o swej doli.Zapukano do drzwi.Stukonisowa otworzyła drzwi mężczyznie w ciężkich butach z cholewa-mi, o wielkiej, przygarbionej i rozrośniętej jednocześnie przez pracę fizyczną postaci.Był tojakiś kuzyn; wstąpił, będąc przypadkowo w tej okolicy.Usiadł obok, na kuferku, z ciężkimwestchnieniem.W fantastycznych odblaskach ognia rozpoczęła się leniwa gawęda rodzinna.Wspomnienia z dawnych lat, narzekania na złe czasy.Kuzyn był razem z mężem Stukoniso-wej na japońskiej wojnie.Twardym głosem opowiadał przeżycia ich dwóch.Mijały minutyobojętne dla rozmawiających, straszliwe w swej powolności dla konającego.Przyszedł Dziadzia.W ciemności o mało się nie potknął o nogę siedzącego mężczyzny.Zdjął palto w alkowie i bladą od jakiejś wewnętrznej zgryzoty twarz skierował w stronę Lu-cjana.Chwilę się jakby namyślał, po czym usiadł obok konającego i wysyczał wściekle: Słuchaj, ty! Dlaczegoś mi nie powiedział, że ona tu była?Słowa te doszły Lucjana jakby z oddali.Nie zdawał sobie sprawy z ich znaczenia.Czułstraszliwy ciężar na piersiach.Dusił się.Zniecierpliwiony milczeniem Dziadzia począł go trząść za.rękę. Ty kanalio!.hę.powiedziała, mi wszystko.ty milczku przeklęty.tak.już z namikoniec.wykpiła mnie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]