[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Dorchester było dużą peryferyjną dzielnicą, w której przez całe kilometry ciągnęły sięrzędy małych domków z czerwonej cegły, a między nimi co jakiś czas za płotamipomazanymi graffiti pojawiały się stare porzucone fabryki lub jakieś magazyny.TenBoston zamieszkany przez ludzi różnych ras, z ogrodzonymi terenami do koszai małymi oryginalnymi sklepikami również bardzo lubiłem.Zatrzymałem się na czerwonym świetle i włączyłem radio.Wpadłem na piosenkęR.E.M., której nigdy jeszcze nie słyszałem, ale refren od razu wpadł mi w uchoi zacząłem go pogwizdywać.Nawet jeśli tyle jeszcze zostało do zrobienia, plan powolisię klarował.W radiu zabrzmiała kolejna piosenka, a światło wciąż się nie zmieniało.Starając się oszukać własną niecierpliwość, rozejrzałem się.Z lewej zauważyłempomazany znak informacyjny: trzykrotne wielkie czerwone Z starało się zakryć napiswskazujący, że ta droga prowadzi na cmentarz Forest Hills, jakby chcąc go zaczarować,żeby zniknął.Znałem ten cmentarz były tu pochowane moja matka i babka ze stronyojca.Zwiatło zmieniło się na zielone, ale mimo rozbrzmiewającego za moimi plecamiklaksonu samochodu jadącego tuż za mną ja stałem w miejscu. Moje kondolencje! przypomniałem sobie słowa bankiera.Wskazówka była aż nazbyt ewidentna.Zdanie tomusiało dotyczyć nie mojej matki, ale ojca.8Cmentarz rozciągał się na ponad stu hektarach i bardziej przypominał angielski parkniż miejsce, w którym chowa się zmarłych.Zaparkowałem ambulans na parkingui poszedłem jedną ze ścieżek, które wiły się po falującym terenie, prowadząc międzymarmurowe fontanny, kapliczki i wdzięczne rzezbione postacie.Nie byłem tu od czasu pogrzebu mojej matki, to jest od szarego, deszczowegoletniego dnia w 1984 roku.Wszystko wyglądało trochę inaczej.Ale wkrótce, kiedydotarłem na drugą stronę zbocza niewielkiego wzgórza, rozpoznałem jezioro i przy nimskalisty szczyt, nadający pejzażowi wygląd jak z niesamowitego obrazu.Poszedłem dalej leśną dróżką, obrzeżoną kamiennym murkiem.Była szósta popołudniu.Słońce chyliło się ku zachodowi, barwiąc okolicę pięknym światłem.Pomiędzy bujną roślinnością kilku spacerowiczów, którzy przyszli głównie, abyodwiedzić swoich zmarłych, przedłużało wizytę na cmentarzu, żeby skorzystaćz pięknej pogody i lekkiego wiatru ginącego w zaroślach i rabatach.W cieniu stuletnich drzew przebiegałem żwirowanymi alejkami między rzędamigrobów.Mnie też powoli ogarniało spacerowe rozmarzenie, dopóki nie zauważyłempłyty nagrobnej mego ojca.FRANK COSTELLO2 STYCZNIA 19426 WRZEZNIA 1993Byłem tym, kim ty jesteś,ty staniesz się tym, czym ja jestemOjciec zmarł w zeszłym tygodniu.Pogrzeb więc musiał odbyć się niedawno: trzy lubOjciec zmarł w zeszłym tygodniu.Pogrzeb więc musiał odbyć się niedawno: trzy lubcztery dni temu.Zrobiło mi się żal, nie jego, ale tych wszystkich momentów, których nie dzieliliśmyz sobą.Starałem się wydobyć z pamięci jakąś szczęśliwą chwilę, ale nic mi nieprzychodziło na myśl.Ogarnął mnie jeszcze większy smutek.Do końca miałemnadzieję wzbudzić w nim miłość do mnie.Pamiętałem, jakby to było wczoraj, kiedytamtej niezapomnianej soboty zjawił się u mnie i odstawił swój stary numer, obiecującwspólną wycieczkę na ryby, razem spędzone popołudnie& Wziął mnie na bajersynowskich uczuć, żeby tylko zaciągnąć mnie do latarni.A ja byłem na tyle głupi, żedałem się nabrać.Ostatni raz rozmawialiśmy z sobą przez telefon rok temu i jego ostatnie słowa domnie brzmiały: Wkurzasz mnie, Arthurze!.Wkurzasz mnie, Arthurze!To niezle streszczało nasze wzajemne stosunki.Wytarłem łzę z policzka.Nie mogłem się powstrzymać od myśli, czy kiedykolwiek jabędę miał dziecko.Biorąc pod uwagę moją niepewną sytuację życiową, wydawało się toniemożliwe, ale mimo wszystko starałem się wyobrazić siebie z dzieciakiem, z którymgram w baseball lub po którego idę do szkoły.To też nie był zbyt wyrazny obraz.Nicdziwnego, byłem pełen czarnych myśli i pewnie nie umiałbym wykrzesać z siebieodpowiedniej dozy miłości.Podszedłem do marmurowej płyty, uśmiechając się mimo wszystko przy lekturzeepitafium.Nie, Frank, ja mam nadzieję, że nigdy nie stanę się taki jak ty.Popatrz lepiej, w jakikanał mnie wpuściłeś&Wydało mi się, że przez wiatr słyszę jego śmiech i zarozumiały głos: Mówiłem ci,Arthurze, żebyś nikomu nie ufał, nawet własnemu ojcu!.Najgorsze jest to, że miał rację
[ Pobierz całość w formacie PDF ]