[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Przez chwilę miał dziwnewrażenie, że radio gra w mieszkaniu Nancy.Wyjął klucz i na długą chwilę przystanął na podeście.Pierwszy raz dzisiaj poczuł pod powiekami gorące łzy.Przecież znał prawdę.Nancy tam niebędzie.Odeszła na zawsze.Umarła.Od czasu do czasu zmuszał się, żeby wypowiedzieć to słowona głos.W ten sposób szybciej pogodzi się z tym faktem.Nie chciał się zamienić w szaleńca, któryodpycha od siebie prawdę i udaje, że nic się nie zmieniło.Nancy by się to nie spodobało.Aleczasami zapominał o rzeczywistości, która potem raniła go jeszcze mocniej.Tak jak teraz.Przekręcił klucz w zamku i zaczekał, jakby się spodziewał, że jednak ktoś wyjdzie go powitać.Nikogo nie było.Wolno otworzył drzwi i osłupiał.- O, mój Boże! Gdzie.gdzie są.Wszystko zniknęło.Wszystko.Każdy stół, krzesło, kwiaty, obrazy, sztalugi, farby.Nawetjej ubrania.Nagle usłyszał własny płacz.Azy wściekłości spływały mu po policzkach, kiedyotwierał kolejne drzwi.Wszędzie pusto.Nie było nawet lodówki.Oszołomiony stał przez chwilę wbezruchu, a potem zbiegł po schodach po dwa stopnie na raz do mieszkania nadzorcy budynku, wsuterenie.Walił pięścią w drzwi, aż stary człowieczek je uchylił na długość łańcucha i wyjrzałprzerażony na korytarz.Rozpoznał Michaela, uśmiechnął się i zamierzał go wpuścić do środka, alechłopak chwycił go za kołnierz i mocno potrząsnął.- Gdzie są jej rzeczy, Kawolski? Gdzie się wszystko podziało? Co, do cholery, z nimizrobiłeś? Zabrałeś je? Kto je zabrał? Gdzie one są?- Jakie rzeczy? Kto.O, mój Boże.Nie, nie, ja nic nie zabrałem.Przyjechali po nie dwatygodnie temu.Po wiedzieli mi.Staruszek trząsł się ze strachu, a Michael z gniewu.- Co za oni?- Nie wiem.Ktoś do mnie zapukał i powiedział, że mieszkanie się zwolni i że pannaMcAllister nie.że miała.- Dozorca spostrzegł łzy na twarzy Michaela i bał się dokończyć.- Takmi powiedzieli.I że mieszkanie się zwolni pod koniec tygodnia.Dwie pielęgniarki zabrały trochęrzeczy, a po resztę następnego ranka przyjechała ciężarówka od Goodwilla.- Pielęgniarki? Jakie pielęgniarki? - Michael nic z tego nie rozumiał.Ciężarówka ze sklepuGoodwilla? Kto ją wezwał?- Nie wiem, kto to był.Wyglądały jak pielęgniarki.Miały białe fartuchy.Nie wzięły wiele.Tylko jedną małą torbę i obrazy.Resztę zabrał Goodwill.Ja nic nie wziąłem.Przysięgam.Niezrobiłbym czegoś podobnego, szczególnie takiej miłej dziewczynie.-Ale Michael nie słuchał.Już,półprzytomny, wychodził na ulicę.Stary człowiek patrzył na niego kręcąc głową.Biedaczek.Pewnie niedawno się dowiedział.- Hej, hej! - Michael odwrócił się, a starzec powiedział cicho: -Bardzo mi przykro.- Chłopak tylko skinął głową i wyszedł.Skąd pielęgniarki się dowiedziały? Jak mogły cośtakiego zrobić? Pewnie zabrały skromną biżuterię Nancy, jakieś drobiazgi, obrazy.Może ktoś zeszpitala im powiedział.Sępy żywiące się odpadkami.Chryste, gdyby je spotkał, to.Zacisnąłpięści, a potem pomachał na taksówkę.Może.przynajmniej.Warto spróbować.Wszedł dosamochodu, nie zwracając uwagi na ból, który zaczął mu pulsować w tyle głowy.- Gdzie jest najbliższy Goodwill?- Jaki Goodwill? - Kierowca żuł pokruszone cygaro.Jego mina świadczyła o tym, że nie jestzbyt przychylnie nastawiony do świata.- Sklep Goodwilla.No, wie pan, taki z używaną odzieżą i meblami.- A, tak! Niedaleko.Ten dzieciak nie wyglądał na klienta takiego sklepu, ale dopóki płaciłza przejazd, taksówkarza nic nie dziwiło.Z mieszkania Nancy jechało się do sklepu pięć minut.Zwieże powietrze owiewające twarz pomogło Michaelowi otrząsnąć się z szoku, jakim był widokopustoszałego mieszkania.Czuł się tak, jakby szukał swojego pulsu i stwierdził, że już nie bije.- Jesteśmy na miejscu.Z roztargnieniem podziękował taksówkarzowi, zapłacił dwa razywięcej, niż wskazał licznik, i wysiadł.Nie był nawet pewien, czy chce wejść do sklepu.Pragnąłzobaczyć jej rzeczy, ale w mieszkaniu, tam gdzie ich miejsce, a nie w jakimś dusznym,zakurzonym magazynie, z przylepionymi cenami.I co zrobi, jeśli je odnajdzie? Kupi wszystko? Apotem co? Z dojmującym poczuciem samotności i zagubienia wszedł do sklepu.Nikt się niepojawił, żeby go obsłużyć, więc krążył bez celu po pomieszczeniach.Nie spostrzegł nicznajomego.Nagle ogarnęła go tęsknota, nie za rzeczami, które jeszcze rano wydawały mu się takważne, ale za ich właścicielką.Ona odeszła i to, czy znajdzie jej rzeczy czy nie, nie miało żadnegoznaczenia.Azy popłynęły mu po twarzy i wolno wyszedł ze sklepu.Tym razem nie przywołał taksówki.Ruszył na piechotę.Szedł, nic nie widząc, a nogi samewybierały kierunek.Umysł nie brał w tym udziału.Wydawało mu się, że w głowie ma zupełnąpustkę.Jego ciało też było puste, tylko serce zamieniło się w kamień.Nagle, w tym dusznymsklepie ze starociami, życie się dla niego skończyło.Wreszcie wszystko do niego dotarło.Stanąłprzy czerwonym świetle i czekał, aż się zapali zielone, chociaż nic go już nie obchodziło.Niewidział, kiedy zmieniły się światła, ponieważ zemdlał.Kiedy się ocknął po dłuższej chwili, wokół zgromadził się tłum ludzi, a on leżał na małymtrawniku, gdzie ktoś go zaniósł.Nad nim stał policjant i uważnie spoglądał mu w oczy.- Jak się czujesz, synu? - Widział, że chłopak nie jest pijany ani naćpany, ale jego twarzprzybrała niepokojący, ziemisty kolor.Pewnie był chory, wygłodzony albo coś w tym rodzaju.Jednak wyglądał dość zamożnie, więc chyba nie zemdlał z głodu.- Nic mi nie jest.Dziś rano wyszedłem ze szpitala i pewnie trochę przesadziłem.- Michaeluśmiechnął się ponuro
[ Pobierz całość w formacie PDF ]