[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zachowywali się niewinnie, ale Brianna poczuła, jak na jej policzkiwypływa rumieniec.Może dlatego, że domyślała się, iż spokój Wani jest tylkopozorny.- 203 -SR- Tu jesteś, Richardzie.Widzę, że przedstawiłeś się mojemu pięknemu,młodemu gościowi.Jakby nie dostrzegając napięcia, jakie nagle zapanowało w pokoju,Richard podniósł się z kanapy.- Panna Quinn nie czuje się dobrze.- Och, ma petite, co ci dolega? Posłać po doktora?- Nie, nie.Nic mi nie jest.- Brianna była zażenowana.- Już mi lepiej.Wania zatroskanym wzrokiem przyglądała się Briannie.Stanęła obokRicharda, zdobyła się nawet na to, że położyła mu dłoń na ramieniu, jakbychciała zaznaczyć, że on należy do niej.- Każę przygotować ci gorącą kąpiel.Odświeżysz się.- Och, cudownie.- Brianna nie musiała udawać wdzięczności.W podróżyzdana była wyłącznie na krótką toaletę z użyciem zimnej wody.Wstała idygnęła przed panem Monroe.- Miło mi było pana poznać.- Cała przyjemność, panno Quinn, po mojej stronie.- Nie zwracaj na niego uwagi, ma petite, to niepoprawny flirciarz -powiedziała Wania.- Jak możesz tak mówić? - zaprotestował Richard, całując Wanię w rękę.-Ty jesteś niedoścignioną mistrzynią flirtu.- Tobie nikt nie dorówna - odparła, wyginając się w jego stronę.- W tym moja nadzieja - rzekł czule.Brianna miała dość.Ruszyła doswoich pokoi.Cokolwiek by Wania mówiła o licznych kochankach i niezależności, byłojasne, że jest głęboko przywiązana do Richarda Monroe.Może nawet więcej niżprzywiązana.Ta kobieta nie chciała się przyznać do swoich uczuć nawet przedsobą.- 204 -SRROZDZIAA DWUDZIESTY PIERWSZYSłońce chyliło się ku zachodowi, gdy do domu wrócił Edmond.Briannasłyszała jego głos na korytarzu.Nie była pewna, czy chciałaby go w tej chwilizobaczyć.Odczekała, aż zamknie drzwi swojego pokoju.Wymknęła się doogrodu w podbitej gronostajami pelerynie, którą Edmond kazał jej kupić przedwyjazdem z Londynu.Na głowę naciągnęła kaptur, a dłonie wsunęła w ciepłąmufkę.Była przygotowana na to, że na zewnątrz będzie bardzo zimno, mimo tow pierwszej chwili mrozne powietrze niemal uniemożliwiło jej oddychanie.Zawahała się, czy nie wrócić do domu.Widok na pobliską Newę był jednak takurzekający, że porzuciła tę myśl.Ayżwiarze, sanie, wędrowni kupcy, przechodnie poruszali się w obukierunkach środkiem zamarzniętej rzeki.Wyglądało to jak ilustracja do jakiejśbajki.Zafascynowana Brianna podeszła do ogrodzenia, dokąd docierały odgłosytej krzątaniny.Za jej plecami ktoś otworzył drzwi tarasowe, usłyszała skrzypienie śniegupod ciężarem czyichś kroków.Nie odwróciła się.- Brianno?- Tak?- Co robisz?- Chciałam zaczerpnąć świeżego powietrza.- Uciekła się do najprostszejwymówki, jaka przyszła jej do głowy.- Przecież jest okropnie zimno.Wracaj do domu.- Stał tuż za nią.Uchwycił ją za ramiona, żeby spojrzeć jej w twarz.- Za chwilę.Zmarszczył brwi, że ośmieliła się go nie posłuchać, ale chyba był bardziejzatroskany niż zły.- Mówiła mi Wania, że nie czujesz się za dobrze.- 205 -SR- Nic mi nie jest.To tylko przejściowe nudności.Edmond delikatnie dotknął cieni pod oczami Brianny.- Nie nawykłaś do męczących podróży, ma souris.Potrzebujesz kilku dniodpoczynku.- Odpoczywałam cały dzień.Na dworze jest tak przyjemnie.Chcąc odwrócić jego uwagę od siebie, podeszła bliżej do żeliwnegoogrodzenia i wskazała na wyspę na środku zamarzniętej rzeki.- Co tam jest? Przytulił ją do siebie.- To Sobór Pietropawłowski.Miejsce pochówku carów Rosji.- Dlaczego jest tam tyle drzew? Czy to ma jakieś religijne znaczenie?Parsknął śmiechem.- Pozostawiono je z bardzo praktycznych względów.Gdyby fortecaotaczająca sobór była kiedykolwiek oblegana, żołnierze mieliby drewno na opał.Kiedy rozprawię się ze zdrajcami, zabiorę cię na przejażdżkę na wyspę.Tam sąnie tylko groby carów, lecz także mennica ze skarbcem i dom gubernatora.- Wezmiesz mnie na wycieczkę krajoznawczą?- Naturalnie.Pójdziemy też poślizgać się na Newie.- Jezdzisz na łyżwach?- Dlaczego się dziwisz? Jeżdżę, i to niezle.- Pocałował ją w czubek nosa.- No jasne, ty jezdzisz.- Jeśli wolisz, możemy pokręcić się pomiędzy kupcami, którzy sprzedająróżności wzdłuż rzeki.Nigdy nie próbowałaś czegoś tak znakomitego jakświeże pierniki.- Nie mogę się nadziwić saniom jeżdżącym po rzece jak po drodze.- Rzeka jest najważniejszą arterią komunikacyjną w mieście przezwiększość zimowych miesięcy.Ach, spójrz tam!- Gdzie?- Na niebo.- Co tam widzisz?- 206 -SR- Cierpliwości.Spodziewając się pokazu ogni sztucznych, Brianna czekała na odgłoswystrzałów.Ale to było inne widowisko: kalejdoskop kolorów poprzedzającychzniknięcie tarczy słonecznej za horyzontem.Najpierw odcienie różu, potemlawendy, wreszcie ciemnej morwy, cudowna paleta barw nad wieżycami ikopułami miasta.Zjawisko zapierające dech w piersiach.- Och, nie widziałam niczego równie wspaniałego!- Ja też.Odwróciła głowę.Edmond był zapatrzony w jej profil, nie wspektakularny zachód słońca.Pochylił głowę i namiętnie pocałował ją w usta.Czuła smak brandy na jego wargach i języku.- Edmondzie, ktoś nas zobaczy.Zsunął jej kaptur, żeby uzyskać dostęp do szyi.- Niech patrzą.Nie dbam o to.Całował ją i szeptał jakieś niezrozumiałe rosyjskie słowa.Odurzona nimi,wsparła się na nim całym ciężarem.- Co mówisz?- Mówiłem, że jeśli myślisz, iż zimowy zachód słońca jest piękny, topoczekaj do lata i białych nocy - skłamał, nie chcąc widocznie ujawniaćznaczenia słów miłości.- Car na pewno zaprosi nas na doroczne obchodykulminacji lata.- Nie.- Odważyła się spojrzeć prosto w błyszczące niebieskie oczy.- Brianno, nie będziesz mogła odrzucić zaproszenia AleksandraPawłowicza.- Nie myślałam o odrzuceniu zaproszenia.- To dlaczego powiedziałaś nie"?- Nie zostanę w Rosji do lata.Edmond odstąpił o krok.- Dlaczego?Drżała nie tylko z zimna.- 207 -SR- W maju będę pełnoletnia
[ Pobierz całość w formacie PDF ]