[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Poka\.Beznamiętnie, z niemal bezduszną obojętnością rozpięła mu koszulę, delikatnie odchyliłaprzesiąknięty krwią materiał i ostro\nie ucisnęła brzegi rany.Przeszył go upiorny ból.- Dobrze - oznajmiła - opatrzymy to pózniej, ale trzeba zatamować krwotok.- Zerwała zgłowy chustkę, owinęła mu ramię, a końce chustki związała, tak \e powstało coś na kształttemblaka.- Mo\esz poruszyć ręką?Mógł, choć z wielkim trudem.- Boli? Nie udawaj bohatera.- Nie udaję.Nigdy nie lekcewa\ę bólu.To jeden z najcenniejszych sygnałów, jakie wysyłanam ciało.Tak, boli jak jasna cholera, ale bywało gorzej.Wytrzymam.- Wierzę.Dobra.Ta katedra.- Największa katedra w Santiago.Tam, na Pra\ą do Obradoiro, zwanym czasami Pra\ą deEspania, kończą się wszystkie pielgrzymki.Jest zawsze zatłoczony, to dobre miejsce.Zgubimy ich i znajdziemy jakiś pojazd.Znikajmy stąd.Ruszyli wysadzaną eukaliptusami aleją.Wtem tu\ obok śmignęło dwóch rowerzystów.Wystraszony Bryson drgnął.Rowerzyści nawet nie zwolnili, pojechali dalej.Dwóchzupełnie niewinnych pielgrzymów zmierzających do centrum miasta - zdenerwowanyNick potarł czoło.Upływ krwi musiał go oszołomić, otumanić, przytępić mu zmysły.Có\za diabelska przebiegłość.Nasłani przez Dyrektoriat mordercy byli przebrani zapielgrzymów.Mogli czaić się dosłownie wszędzie, mógł ich zabić dosłownie ka\dyprzechodzień.Dobry specjalista zawsze odró\ni minę od kawałka złomu.Na polu walki,ale nie tutaj.Tutaj złomu nie było, tu były same miny.Zabójców mógł rozpoznać jedyniepo.Twarzach.Niektórych agentów znał - co prawda nie wszystkich, jedynie tych do zadań specjalnych -poniewa\ swego czasu musiał się z nimi kontaktować.Wysłano ich, gdy\ łatwiej mogliwypatrzyć go w tłumie.Jednak\e ka\dy miecz ma dwa ostrza: oni mogli rozpoznać jego, aon ich.Wiedział, \e jeśli zachowa czujność, spostrze\e ich, zanim oni spostrzegą jego.Da-wało mu to niewielką przewagę, wręcz symboliczną, lecz nie dysponując \adną inną,musiał ją maksymalnie wykorzystać.Gwałtownie przystanął.- Zaczekaj.Zauwa\ono nas, mnie i ciebie.Ciebie mogą nie znać, ale mnie znają.Poza tymmam krew na twarzy i rękę na temblaku.Nie, a\ tak im się nie wystawimy.Kiwnęła głową.- Pójdę po ubrania.Czytała w jego myślach.- Zaczekam tutaj.Wróć, poprawka.- Wskazał starą, porośniętą mchem katedrę, którąotaczały egzotyczne ogrody.- Zaczekam tam.- Dobrze.Ona odeszła spiesznie w stronę głównego placu, on w stronę katedry.Czekał w mrocznej, chłodnej, opustoszałej katedrze.Kilka razy otworzyły się cię\kie,drewniane drzwi, lecz za ka\dym razem stawał w nich pielgrzym albo turysta, aprzynajmniej ludzie, którzy na takich wyglądali.Kobiety z dziećmi, młode pary.Obserwował wszystkich z głębokiej niszy na prawo od narteksu, jednak nic ani nikt niewzbudził w nim nadmiernych podejrzeń.Dwadzieścia minut pózniej drzwi otworzyły sięponownie i do katedry weszła Layla z owiniętym w papier tobołkiem pod pachą.Przebrali się oddzielnie, w toalecie.Miała dobre oko, ubranie pasowało jak ulał.Ona wprostej sukience, bluzce i w du\ym, ozdobnym kapeluszu na głowie, on w białym, lekkimbezrękawniku z dzianiny i baseballówce - wyglądali jak średniozamo\ni turyści.Zdobyłanawet dwa szerokie banda\e i jodynę do tymczasowego zdezynfekowania rany.I kamerę.Tanią wideokamerę bez kasety dla niego oraz jeszcze tańszy aparat fotograficzny dlasiebie.Dziesięć minut pózniej wyszli z katedry, nało\yli ciemne okulary i trzymając się za ręce,jak młodzi mał\onkowie na miesiącu miodowym, ruszyli w stronę Pra\ą do Obradoiro.Naplacu kłębiły się tysiące pielgrzymów, turystów, studentów i ulicznych sprzedawców zpocztówkami i pamiątkami.Bryson przystanął, udając, \e chce sfilmować barokowy fron-ton katedry, którego centrum zdobiła Portico de la Gloria, zdumiewająca romańska rzezbaz dwunastego wieku, przedstawiająca zwartą grupę aniołów, diabłów, potworów iproroków.Przytknął oko do celownika, nakierował obiektyw na rzezbę, a potem przesunąłgo w prawo, \eby - niczym filmowiec amator - spanoramować cały plac i tłoczących się nanim ludzi.Po chwili opuścił kamerę, spojrzał na Laylę i uśmiechnął się do niej jak dumny turysta.Dotknęła jego ramienia i \eby rozwiać podejrzenia ewentualnych obserwatorów, odegraliczułą scenkę z cyklu młodzi w podró\y poślubnej".On był przebrany symbolicznie, aleprzynajmniej miał na głowie czapkę z daszkiem osłaniającym twarz.Czapka musiaławystarczyć, zdezorientować tamtych, wzbudzić w nich choć odrobinę niepewności.Nagle wyczuł jakiś ruch, jednoczesną, dobrze zsynchronizowaną zmianę w kilkuoddalonych od siebie punktach placu.Tło nieustannie drgało, falowało, tymczasem tenruch był doskonale skoordynowany i symetryczny.Amator na pewno by go niewychwycił, lecz on miał piętnastoletnie doświadczenie.- Layla - rzekł spokojnie.- Roześmiej się.- Mam się.- Tak.Właśnie opowiedziałem ci fantastyczny kawał.Libanka wybuchnęła śmiechem.Odrzuciła do tyłu głowę i śmiała się tak przekonująco, \echocia\ sam ją o to poprosił, poczuł się trochę nieswojo.Była znakomitą aktorką.Natychmiast weszła w rolę zachwyconej, po uszy zakochanej dziewczyny, która uwa\a, \ejej mą\ jest najdowcipniejszym człowiekiem na świecie.Bryson uśmiechnął się skromnie,przyjmując nale\ny mu hołd, spojrzał przez wizjer kamery i ponownie spano-ramowałplac.Tym razem szukał czegoś konkretnego.- Widzisz coś? - spytała spiętym głosem wcią\ uśmiechnięta Layla.Znalazł.Jest.Triada.Klasyczna formacja trójkowa.W trzech punktach stały nieruchomo trzy osoby zlornetkami skierowanymi w ich stronę.Ka\da z osobna nie warta była uwagi i mogłauchodzić za podziwiającego widoki turystę.Ale razem tworzyły złowieszczy symbol.Pojednej stronie placu czuwała młoda kobieta o zaczesanych do góry, jasnych jak lenwłosach; miała na sobie blezer, stanowczo za ciepły na tak słoneczny dzień, choćskutecznie mogła ukryć pod nim broń
[ Pobierz całość w formacie PDF ]