[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Tak jak przypuszczała, ta już mocno krwawiła.Przy każdym skurczu zjej ciała odchodziły wody.Potężna ciemna plama rozlewała się na jasnejdrewnianej podłodze wozu.Słodkawy zapach przyciągał muchy.Magdalena szybko odgoniła dłonią uciążliwe owady.Odstępy pomiędzyskurczami stawały się coraz krótsze.Magdalena stwierdziła zaskoczona,że brzuch kobiety był bardziej wypukły, niż przypuszczała.Obficieopadający materiał ubrania dobrze go ukrywał.Możliwe, że była jeszczenadzieja na wyciągnięcie z niej żywego dziecka.- Potrzebujesz pomocy? - Pod plandekę wgramoliła się Carlotta.-Przyniosłam twoją skrzynkę.- Mówiąc to, postawiła na podłodzefelczerskie narzędzia, chwyciła niedużą ścierkę i wachlowała matkę.Tona chwilę odgoniło także muchy.Magdalena podziękowała jej szybkimskinieniem głowy.Wzrok miała nadal skierowany na pacjentkę, wciążostrożnie gładziła ręką jej ciało.- Każ rozpalić ogień i zagotować wodę.I przynieś mi tyle lnianychścierek, ile znajdziesz.Wydawała te polecenia bez tchu.Intuicjapodpowiadała jej, że zostało niewiele czasu na to, by zrobić, co trzeba.Ale jeszcze do końca nie wiedziała, co to powinno być.Była w końcufelczerką, nie akuszerką.Dziwne zrządzenie losu, że w ciągu kilkutygodni już drugi raz potrzebna była jako pomoc przy porodzie - wdodatku jeszcze w tak trudnych przypadkach.W Lipsku szczęśliwieudało jej się za pomocą właściwego chwytu uzyskać pożądany efekt.I tomimo faktu, że go przez całe lata nie musiała stosować, właściwie samaodwracała dziecko w brzuchu matki wszystkiego tylko dwa razy.Pozatym zawsze jedynie przypatrywała się działaniom starej akuszerkiRoswithy.Tym razem jednak sytuacja wyglądała o wiele gorzej.Niechodziło o odwrócenie dziecka.W zbliżającym się rozwiązaniu groznebyło coś innego.%7łeby się dowiedzieć co, Magdalenie brakowałoo wiele więcej elementów niż tylko wprawy w najważniejszychchwytach akuszerskich.Znużona, zamknęła oczy, palcami chwyciła bursztyn z nadzieją nawsparcie.Gdy znów otworzyła oczy, Carlotta siedziała wciąż obok niej.Nie ruszyła się na krok.- No ruszże się - nerwowo trąciła dziewczynkę.- Na co czekasz? Niema czasu!- Jak chcesz - odpowiedziała, wzruszając ramionami, i zniknęła.- Szanowna pani Grohnert, co się tam u was dzieje?W sam środek kwilenia i jęków młodej pani Pohlmann wdarło sięwołanie Helmbrechta z zewnątrz.Gdy dotarło do Magdaleny, nie byłapewna, czy nie stał przed wozem już od dawna i nie krzyczał.Cała jejuwaga była skupiona na tej kobiecie, całkiem możliwe, że zapomniałaprzy tym o bożym świecie.Natarczywym tonem Helmbrecht znówprzemówił:- Musimy jechać dalej.Nie możemy tu dłużej zostać.Wozy stoją naśrodku pola, widoczne już z daleka i bez jakiejkolwiek ochrony.Pozwólcie nam podjechać chociaż na skraj najbliższego lasu.To niepotrwa długo.Tam przynajmniej przez chwilę będziemy lepiej chronieniniż tu.Wzburzony pomruk innych głosów podkreślił jego żądanie.Magdalena wytarła sobie grzbietem dłoni wilgotne czoło.Wmiędzyczasie znów rozbestwiły się muchy i komary.Upał pod plandeką isłodkawy zapach płynów z ciała rodzącej przyciągał je całymi chmarami.Może ta plaga na skraju lasu osłabnie.Magdalena patrzyła zatroskana namłodą położnicę.Na razie skurcze osłabły i nie następowały już takszybko jeden po drugim.Zmniejszyło się również krwawienie.- Wytrzymacie jeszcze trochę? - zapytała młodą kobietę i łagodniegłaskała ją po policzku.Patrzyła jej przy tym wnikliwie w twarz.Kobietaotworzyła oczy.- Tak - szepnęła, poddając się zaraz następnej fali bólu.- Do lasu, ale nie dalej! - zawołała Magdalena na zewnątrz.- Wózmusi jechać bardzo powoli i ostrożnie.Każdy wstrząs może spowodowaćpoważne nieszczęście.- Dziękuję! - Już w samym tym krótkim słowie brzmiała ulga.Słyszała, jak Helmbrecht wydaje szybkie polecenia.Woznica musiałruszyć, wdrapał się więc znów na kozioł.Plandeka się uniosła.Chciała przeciwko temu zaprotestować, przy porodzie mężczyzna nie byłpotrzebny Z ulgą rozpoznała szczupłą twarz Carlotty.- Przyszłam do ciebie - wyjaśniła dziewczynka i wręczyła jej grubąbelę płócien.- Gorącą wodę będziemy mogli przygotować dopiero podlasem.Właśnie poprosiłam Mathiasa.Zatroszczy się o to.Magdalena zastygła.- Mathiasa? Dlaczego akurat jego? - zapytała z niedowierzaniem.Carlotta jednak udawała, że nie słyszy tego pytania, tylko przecisnęła sięobok niej do tyłu.Zręcznie ułożyła sobie głowę kobiety na kolanach iodgarnęła jej mokre włosy z czoła.Drugą ręką próbowała przyciągnąćworki i kosze po prawej i lewej stronie pacjentki jako zabezpieczeniaprzed uderzeniami w razie czego.Potem pogrzebała w skrzyncefelczerskiej i wyciągnęła lniany woreczek.Gdy go otworzyła, Magdalenarozpoznała, co znajdowało się w środku: suszone listki mięty polej.Zuśmiechem obserwowała, jak Carlotta nacierała nimi nagą skóręrodzącej.To ochroni ją przynajmniej przed komarami.Orzezwiającyzapach rozniósł się w dusznym powietrzu pod plandeką.Wóz łagodnie ruszył.Woznica zdawał się uważać, by sprostać prośbieMagdaleny i prowadzić pojazd po nierównej drodze bez większychwstrząsów
[ Pobierz całość w formacie PDF ]