[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Spiesznonam teraz w drogę, lecz za kilka dni, nie więcej niż zadziesięć,wypadnie nam tędy wracać.Myślcie więc o nagrodzie, senior,i o tym, co wasznieszczęsny Vicente radziłby wam uczynić.Jonasz w owej chwili potrafił myśleć tylko o jednym: za dziesięć dni ci ludzie nie mogą go tuzastać, w przeciwnym razie on również zginie, wszystko jedno, czy im zdradzi, gdzie leżąszczątki świętego, czy nie.Przyznali się wszak do zbrodni, a żaden zbrodniarz nie zostawiprzy życiu nikogo, kto by mógł go oskarżyć o morderstwo.Zrobiło mu się niewymowniesmutno, bo tu dopiero po raz pierwszy od ucieczki z Toledo znalazł miejsce i pracę, któreszczerze polubił.Najbardziej żal mu było opuszczać Manuela Fierrę.Szlachetność i dobroćtego człowieka czyniły zeń doprawdy rzadki wyjątek wśród mistrzów.Zechciej więc skutecznie pobudzić swą pamięć, przyjacielu - usłyszał znów głos Lavery.Głosten brzmiał mile dla ucha, wystarczyło wszakże przypomnieć sobie żałosne zwłoki staregoDezy, aby nie mieć złudzeń co do tego, kim jest ów człowiek. Zrobię co w mojej mocy - grzecznie odrzekł Jonasz, dodając w myślach: już mnie niezobaczysz, ty zimny morderco! I cóż, widziałeś się z krewniakiem? - spytał Fierro. Tak, mistrzu, lecz to dość daleki krewny.Ze strony matki. Zawszeć jednak krewny, a rodzinę trzeba szanować.Dobrze, że przyjechał teraz, bo za parę dni już by cię tu nie zastał.Postanowiłem wysłać ciędo Tembleque.Pojedzieciewe czterech, ty, Luis, Paco i Angel.Costa będziewaszymdowódcą, Paco i Luis w razie czego dokonają wszelkichpoprawek, gdyby hrabia miałtakie życzenie, ty zaś, Ramó-nie, zaprezentujesz mu zbroję - oświadczył Fierro.- Powierzamci to zadanie, bo najczyściej mówisz po hiszpańsku, umiesz też czytać i pisać.Przywiezieszmi pisemne pokwitowanie hrabiego, zrozumiano? Tak, senior, wszystko pojąłem - odrzekł Jonasz po krótkiej zwłoce.Kończył właśniedziękować Bogu za cudowne ocalenie.Ulga, że uniknie powtórnego spotkania z Laverą, byłaby jeszcze większa, gdyby nie obawaprzed powrotem w rodzinne strony.Jonasz z lękiem myślał o Toledo: a jeśli tam ktoś gorozpozna? Odpędził w końcu tę myśl, mówiąc sobie, że opuścił Toledo jako wyrostek, wracazaś jako dojrzały mężczyzna.Czy w tej twarzy ze złamanym nosem, przesłoniętej w dodatkuzarówno gęstą brodą, jak i długimi włosami opadającymi na czoło i policzki, ktokolwiekmógłby się dopatrzyć dawnego Jonasza Toledana? Jedzie tam ponadto jako uczeń sławnegopłatnerza z Gibraltaru w towarzystwie trzech jego ludzi.Komu przyszłoby na myślkwestionować jego tożsamość?Fierro zebrał wszystkich czterech, by wyłożyć im najpierw, czego oczekuje od całej grupy,pózniej zaś jasno i wyraznie sformułował powinności każdego z członków wyprawy.- Nie będzie to bezpieczna podróż - ostrzegł ich na początek - byłoby zatem szaleństwempowiększać zagrożenia przez wzajemne animozje czy swary.Oczekuję od was zgodnegowspółdziałania.I niech każdy robi, co do niego należy! Dowódcą wyprawy jest Angel.Onodpowiada za wasze zdrowie i bezpieczeństwo.Paco z Luisem mają dbać o całość i dobrystan zbroi i miecza, Ramón zaś przekaże je hrabiemu i upewni się, czy jest z nich kontent,czego świadectwem będzie pisemne pokwitowanie, które ma mi przywiezć.Nie poprzestając na tym, mistrz wypytał jeszcze po kolei każdego ze swych posłańców, czydokładnie zrozumiał wszystkie instrukcje, i wtedy dopiero zarządził przygotowania dowyjazdu.Sam doglądał ich bacznym okiem.%7ływności mieli wziąć niewiele - parę sakwsuszonego grochu i sucharów."Zwieżego mięsa musi wam dostarczać Angel" - zadecydowałFierro.Każdemu z członków wyprawy osobiście przydzielił konia, w trosce zaś o ich dobrąprezencję zakupił nowe ubrania, przykazawszy im wszakże surowo przywdziać je dopiero ucelu podróży.Zbroję hrabiego Vaski miały transportować cztery juczne muły.Czterej ludziedostali też porządne miecze, Costa i Jonasz ponadto stalowe kolczugi.Angel uzupełnił swójekwipunek parą ogromnych ostróg, gdzieniegdzie trochę już zardzewiałych, a do jukówzapakował łuk i kilka wiązek zaostrzonych strzał.Spójrz na jego minę - szepnął z uśmiechem Parmiente.- Każdy w mig rozpozna, kto tu jestdowódcą.Gdyby nawet chciał ją zmienić, nic z tego.Ta mina przyrosła mu już do gęby.Jonasz też się uśmiechnął: był ogromnie kontent, że będzie z nim Paco.Kiedy wszystko było już gotowe, czwórka podróżnikówudała się na nabrzeże, aby wsiąść napokład pierwszegoprzybrzeżnego statku, który zawinie do portu.Statkiem tym- osobliwymzaiste trafem! - okazała się "La Leona".Stojący na schodkach kapitan każdego z pasażerów witał miłym słowem, a na widok Jonasza,do którego nie odezwał się ani razu podczas jego służby na morzu, wykrzyknął teraz zukłonem:- Kogóż to widzę! Miło mi powitać cię znów na "Leonie", senior!Ku wielkiemu zdumieniu Angela, Paca i Luisa nadbiegli też zaraz członkowie załogi, bypowitać dawnego kolegę.Kilku majtków pomogło Jonaszowi uwiązać zwierzęta do burty narufie, gdyż jako uczeń on miał sprawować nad nimi pieczę: nosić im siano z ładowni,obrządzać i poić.Wypłynęli przy dobrej pogodzie, lecz już po dwóch dniach rozpętał się sztorm i Luis dostałmorskiej choroby.Angel i Paco czuli się dobrze, a i Jonasz ku swemu zadowoleniu stwierdził,że nic mu nie jest.Co dziwniejsze, na okrzyk bosmana: "Załoga na maszty!", bez namysłuwspiął się po drabince na sam czubek ogromnego grota, który dawniej tak go przerażał, i jużpo chwili, wisząc na linach jak pająk, pomagał majtkom zwijać i mocować żagle
[ Pobierz całość w formacie PDF ]