[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Usiadłemobok niej na łóżku.-Miewasz dziwne nastroje, od kiedy wyszliśmy od Ba-stianiego - zauważyłem.- Co ci leży na sercu?-Niech się zastanowię.Jest wojna, a ty masz się wybrać wsamo oko cyklonu.Może to?-Jadę z poselstwem.Nie walczyć.-Jedziesz szpiegować.Będziesz w tak dwuznacznej sytu-acji, że każda strona może uznać, że najkorzystniej będziecię zabić.To niebezpieczne.-Oczywiście, że niebezpieczne.Połowa tego, co robimy dlacechu, jest niebezpieczna, a druga połowa to akrobacje iżonglowanie ostrymi przedmiotami.Wiedziałaś o tym.-Tak, wiedziałam.-I przez szesnaście miesięcy, kiedy byliśmy mężem i żoną,świadomie narażaliśmy życie.Co innego będzie tymrazem?-Nie jesteśmy już tylko mężem i żoną, ale również ojcem imatką.To wiele zmienia.Przynajmniej dla mnie.Dla ciebienie?166 Nie wiem przyznałem. Chyba nie zastanowiłemsię nad tym poważnie. To się zastanów! warknęła. Musisz się nauczyćbyć rodzicem, Feste.Pozwól, że ci coś powiem.Najgorszarzecz, jaka może spotkać matkę, to musieć wyznać dziecku,że jego ojciec nie żyje.jak świetnie wiesz, mówię to zwłasnego doświadczenia.Czekała, żebym coś powiedział, ale zachowałem milcze-nie. Jesteśmy błaznami - ciągnęła.- Przystąpiłam do cechu,wiedząc, co to za sobą pociąga.Zastanawiam się, czy tyrównie świadomie przystąpiłeś do małżeństwa ze mną. Czego od mnie żądasz? Mam uciec? Czy samobójstwo bywa częścią zadania? Czasem. Przechwalałeś się, że masz talent przetrwania powie-działa, odwracając wzrok.- Kiedy przyjechaliśmy do tegomiasta, cieszyłeś się, że jestem z tobą, aby cię osłaniać.Teraz nie myślisz wystarczająco dużo o przetrwaniu iudajesz się tam, gdzie ja nie mogę się udać.Nie dlatego zaciebie wyszłam i nie dlatego zdecydowałam się na dziecko.Wsunąłem do rękawa sztylet. Nie mam wyboru - rzekłem. Jeśli nie doprowadzę dojakiegoś rozejmu, wielu ludzi umrze. Wielu umrze tak czy siak.Przyjdzie chwila, w którejzdasz sobie sprawę, że nie potrafisz zatrzymać tego, co siędzieje.Wtedy chcę, żebyś uświadomił sobie, że maszwybór.I chcę, żebyś wybrał mnie. Wbrew rozkazom cechu?167Wzruszyła ramionami.-Zrezygnowałam ze wszystkiego w życiu, żeby być z tobą -przypomniała mi.- Kiedy się odwdzięczysz za tamtengest?-Czy powiedziałaś to wszystko pierwszemu mężowi, kiedywyruszał na krucjatę?-Tak.Zdecydował się zignorować moje życzenia.Za całeswoje zmartwienia usłyszałam, że jestem głupiutkimdziew-czątkiem.Zostawił mnie i przez dwa lata dalejzamartwiałam się o niego, wychowując dziecko izarządzając miastem.To wywarło cudowny wpływ na naszzwiązek.-Jesteśmy błaznami i jesteśmy tutaj.Nie mogę po prostu sięzerwać i odjechać w środku wszystkiego.-Zawsze jest wszystko i zawsze jesteś w środku, cokolwiekbyś robił.Czy cech nie może wysłać nas gdzieś, gdziebędziemy musieli tylko żonglować i się wygłupiać, a nieryzykować życie? Przynajmniej dopóki nasze dziecko nieurośnie? Co robią w wypadku innych małżeństw?-Tak szczerzez to nie jest ich tak wiele.Nie mam pojęcia,jaka jest polityka rodzinna cechu.Posłuchaj, pozwól mi sięzabrać z tym poselstwem.Nie powinno być żadnych wiel-kich kłopotów.Jak wrócę, porozmawiamy dłużej.-Jestem zmęczona rozmawianiem - burknęła.Położyła sięplecami do mnie.Zacisnąłem rzemyki torby i skuliłem się obok żony.Ob-jąłem ją w pasie i pogłaskałem po brzuchu.-Też chcę patrzeć, jak będzie rosło szepnąłem.-To postaraj się, żeby cię nie zabili.-Zrobię, co się tylko da - obiecałem.168Wstałem przed brzaskiem i poszedłem do stajni w pobliżubramy Region.Na nogach był tylko kowal.Rozgrzewałpalenisko, szykując się do całodziennego podkuwania.- Sam wielki Feste odezwał się na mój widok. Mamnadzieję, że zjawiasz się po Zeusa.- Po boga wcielonego - odparłem. Przyprowadzże go.Zabrał siodło z haka na ścianie i cisnął je mnie.- Sam zaprowadzże się do niego - powiedział.- Nie zbliżam się do tej bestii, kiedy nie muszę.Przydzwigałem siodło do stanowiska Zeusa, zastanawiającsię, co właściwie obejmuje zapłata za stajnię.- Dzień dobry, wielmożny panie przywitałem go wesoło.Spojrzał na mnie groznie, ale zastrzygł uszami, zobaczyw-szy marchewkę.Wyrwał mi ją w mgnieniu oka i spojrzał namnie wyczekująco.Pokazałem mu następne warzywko, poczym schowałem je za plecy.- Najpierw to oznajmiłem, wskazując siodło.Aaskawie pozwolił się osiodłać, po czym ani ruszył ko-pytem, dopóki nie dostał obiecanej zapłaty.Wyprowadziłemgo na zewnątrz i dosiadłem.Cesarski pirs należał do nabrzeża obok Złotej Bramy, odstrony morza Marmara.Statek okazał się małą galerą ipoczułem, jak mój uwielbiający morskie przejażdżki rumaktężeje na jej widok.Zobaczywszy, że inne konie wchodzą doładowni, nieco się uspokoił, ale nie pozwolił się dotknąćnikomu oprócz mnie.Przywiązałem go w naprędce urządzonym stanowisku,między ławkami wioślarzy, i wyszedłem na pokład poznaćtowarzyszy podróży.169Tak, jak się spodziewałem, zastałem doborowy zestawpochlebców oraz kilku dowódców straży cesarskiej, ale i jednąciekawą postać, Mikołaja Rosso, Lombarda, doświadczonegodworaka.Często go wzywano, gdy w Blachernach przebywałyzagraniczne misje dyplomatyczne.Przeważnie naprawiał jakąśgafę popełnioną przez jego cesarską mość.Był pewnym siebiemężczyzną o kunsztownie przystrzyżonych i wymyślnieułożonych wąsach, które wymagały nieustannych zabiegów.Kiedy odpływaliśmy na wiosłach, stał na dziobie, delikatnieoperując nożyczkami, wpatrzony w trzymane przez sługęlustro.Dostrzegłszy moje odbicie, uniósł brew.-Słyszałem, że masz się do nas przyłączyć - powiedział.Nie bardzo rozumiem po co.-Też nie bardzo to rozumiem zapewniłem go.- Możecesarz uznał, że trochę rozrywki pomoże w negocjacjach.-Jeśli potrafisz opowiedzieć na tyle świetny dowcip, że po-wstrzymałby wojnę, zasłużyłbyś na miejsce w niebiesiech.Jeśli nie, to sugeruję, abyś zostawił negocjacje lepszym odsiebie.-Uczyniłbym to z rozkoszą, ale jeśli uznasz, że się doczegoś nadam, zawołaj mnie, a zatańczę i zrobię parę nu-merów.Zmarszczył nos i wrócił do swoich wąsów.Nie widziałem żadnego sensu w tym, żeby zabawiać bo-gatych w tytuły i złoto, więc podczas przeprawy osładzałemżycie wioślarzom.Czas minął nam szybko i miałem okazjęwykorzystać podkład bębna.Dobra sekcja, i z byle melodyjkirobi się przebój.Na azjatyckim brzegu zacumowaliśmy przy nabrzeżu170handlowym pominiętym przez krzyżowców.Strażnicy cesar-scy natychmiast wyprowadzili konie na ląd, dosiedli ich i po-galopowali na północ, zanieść wieści o poselstwie.Pozostali,w tym ja, wyprostowali nogi.Nie oddalaliśmy się zbytnio wgłąb lądu, w każdej chwili bowiem mogło paść hasło doszybkiego powrotu.-Czuj duch - ostrzegł jeden z wioślarzy.- Wyślą za namikilka galer i żegnaj, słodka wolności.-Nie będę się przejmował - odparł drugi.- Jesteśmypłotkami.Czemu łowić drobnicę, gdy za murami miastapływają wielkie ryby?Strażnicy wrócili koło południa.Mieliśmy zapewnionybezpieczny przejazd do Chrysopolis i obozowiska przy pałacu.Krzyżowcy byli gotowi wysłuchać posłów rankiem.Wyprowadziliśmy konie i wynieśli zapasy z ładowni.Musiałem dać Zeusowi trzy marchewki, zanim się zgodziłwziąć mnie na grzbiet.Czuł się urażony po tym, jak go spę-tałem pod pokładem.Galera odpłynęła
[ Pobierz całość w formacie PDF ]