[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Miasteczkowznosiło się teraz przed nim kolejnymi rzędami krytych terakotową dachówką domków któreprzypominały czerwone stopnie schodów do piaskowej cytadeli na szczycie wzgórza.Podjego stopami leżały olbrzymie płyty skały wulkanicznej połączone przez człowieka lub naturętak, że tworzyły posadzkę o powierzchni dwudziestu metrów kwadratowych.Klepisko domu.W jednym rogu pozostały resztki fundamentów.Jerry zagłębił rękę w naturalnej szczelinie, iwydobył blaszane pudełko.Pudełko było otwarte.Serce zaczęło walić Piatowi jak młotem.Foliowa torebka, która zabezpieczała zawartość, pozostała nienaruszona, jeśli nie liczyćmałej, okrągłej dziurki.W środku znajdowało się gniazdo pełne maleńkich polnych myszyułożonych na miękkim posłaniu ze strzępów papieru i plastiku, które kiedyś były ostatnimczystym paszportem Piata.Ogarnęła go fala bezsilnej wściekłości, w pierwszym odruchuchciał zdeptać gryzonie na kamieniu, wrzucić je do morza.Powstrzymał się jednak i ostrożnie włożył torebkę z powrotem do pudełka i umieścił jetam, gdzie przedtem.Maleńkie nagie myszki wydawały cieniutkie, płaczliwe piski, które,miał wrażenie, niosły się za nim na wietrze przez całą drogę do miasta.Kiedy dotarł do domu, Saida płakała - cienko i piskliwie jak tamte myszy.Rashid zniknął.Rashid wsiadł do autokaru do Mityleny, czując na plecach wzrok wszystkich ludzi,którzy mogli go śledzić.Do nich dodał właśnie Amerykanina, Jacka.Jacka, który rozmawiał znim jak z dzieckiem, ale nauczył go tylu rzeczy, które miały mu się przydać.Jacka, który miałsię stać następną ofiarą Saidy.Nawet w autokarze Rashida kusiło, żeby wysiąść, wrócić izrobić.coś.Dla Jacka.Ostatecznie jednak uciekał od Jacka tak, jak uciekł od Salema.Tak to odczuwał, a zdradaAmerykanina zdawała się nawet gorsza.Co Jack mu zrobił? A on, Rashid, hipokryta nadhipokrytami, przespał się z Saidą.Och, co za rozkosz, podszepnęła zdradziecka część duszy,gdy to sobie przypomniał, a sumienie upomniało go: jak mogłeś tak zdradzić Salema.Kiedyautokar zawiózł go do Mityleny, znalazł automat telefoniczny i zadzwonił na jeden zustalonych numerów.Ali odebrał po pierwszym sygnale.Był zły, potem wyrozumiały iznowu zły, w czym przypominał Rashidowi matkę.Rozkazał Rashidowi aby pozostał namiejscu, dopóki nie zjawi się po niego inny agent.Zasugerował, że Rashid zostanie ukaranyza swoją nieobecność.Rashid czuł, że zasługuje na karę.A potem zaczął wyjaśniać, gdzie był.Saida miała prawo jazdy i kartę kredytową, Piat wysłał ją więc, żeby wypożyczyłasamochód w miejscowym oddziale Avis.Musiał zakładać, że jej wszystkie transakcjebankowe są monitorowane, ale musiał zaryzykować.Zdawał sobie sprawę, że znalazł się wstanie permanentnego kryzysu, który każe mu podejmować kolejne ryzykowne posunięcia, iw końcu któreś z nich się na nim zemści.Uzmysłowił sobie, że po prostu reaguje naposzczególne zagrożenia, tracąc możliwość ich przewidywania i unikania.Znał to uczucie.Czekając na Saidę, zastanawiał się, czy dziewczyna w ogóle wróci, i popijał ouzo.Pomyślał, że bez niej i bez pucharu miałby mniej kłopotów: ucieczka stałaby się łatwiejsza, aon sam nadal pozostałby biedny.Miał czas, żeby zastanowić się nad inskrypcją na pucharze inad tym, co by się stało, gdyby zabytek trafił do różnych ludzi i Izraelczyków,Palestyńczyków, Amerykanów.Albo dostał się Hamasowi, Iranowi, Rosji czy Chinone.Tymwszystkim, którzy maczali palce w stabilizowaniu sytuacji na Bliskim Wschodzie.Ostatniąszklankę anyżówki wychylił bez wody.Naprawdę powinien komuś o tym powiedzieć.Roześmiał się, wyobrażając sobie, jakdzwoni do oficera dyżurnego Agencji: Hej, pamiętasz mnie? Zamordowałem jednego zeswoich kumpli? Tak, właśnie.Tak, właśnie.Te mosty były spalone.Myślał o różnych ludziach, których znał na różnych placówkach na świecie.%7ładen z nichnie zdawał się zbyt przydatny, a mało który w ogóle zechciałby z nim gadać.Przy którejśszklance ouzo pomyślał o kurtce Rashida, która nie tak dawno wisiała na krześle w kuchni.Io naszywce.Pióro i błyskawica.Piat znał ten symbol, widywał go wielokrotnie.SzyfrantMarynarki Wojennej.Salem Qatib był szyfrantem w marynarce.I wtedy pomyślał, że wie, do kogo zadzwonić.I jak jeszcze może się pozbyć dzieciaków.Ciemna strona duszy podpowiadała mu, że gdyby pozbył się dzieciaków we właściwymmomencie, miałby puchar tylko dla siebie.Saida pojawiła się w drzwiach cała w uśmiechach i blond loczkach.- Poszło jak z płatka! - zawołała od wejścia.Naprawdę lubił ten dom i to miasteczko, i bieganie na szczyt góry.Sprawiało muprzyjemność, że dzielił dom z Safoną i Alkajosem, Achillesem i Bryzejdą.A potem pomyślał:wracam.Z początku uważał, że ta myśl jest głupia, lecz im dłużej się zastanawiał, tymłatwiejsze wydawało mu się rozwiązanie.Bez obojga dzieciaków nikt by się nim nieinteresował.Przyczai się na jakiś czas.Wkrótce powinien mieć pieniądze, mnóstwopieniędzy.Wracam.Za każdym razem, gdy o tym myślał, czuł się lepiej.Mogło mu się udać.Przy odrobinie szczęścia.Zostawił wszystkie swoje książki, buty do biegania, szorty.Zabrał trzy zmiany ubrań,trochę bielizny i egzemplarz Iliady.- Chodzmy - powiedział.Piat prowadził.Samochód był mały, lecz nowy i miał zryw, którego brakowało staremunissanowi.Przejechał przez akwedukt w Therze i skręcił na zachód, w głąb wyspy.O trzeciejbył w Kalonis.Nikt ich nie śledził.Postawił samochód na parkingu nowoczesnego supermarketu o parę ulic od centrumbiznesowego.Obok stał ciężki terenowy mercedes z hiszpańskimi tablicami, posezonowyturysta z UE.Oba skojarzenia przypomniały mu, ile unijnych pieniędzy trafia do Grecji, naglekraj zmodernizował się i zeuropeizował.Zaprowadził Saidę do nocnego klubu, gdzie przez cały dzień serwowano śniadania.Jegojedyny konkurent w handlu antykami na wyspie już tam na niego czekał: poważny starszawyAnglik z pretensjami do manier brytyjskich wyższych sfer.Piat przypuszczał, że Teddyurodził się w Essex, a może nawet na londyńskim East Endzie.Choć oczywiście dla niego niemiało to znaczenia.- Dziwaczny wybór restauracji, staruszku - rzekł Teddy.- Byłoby nas stać na cośznacznie lepszego.Piat wzruszył ramionami.- Mnie się podoba - powiedział.- Musisz być bardzo zadowolony z pogody, jaka panujetej zimy, dobra na łódkę.Teddy miał mały żaglowiec, o którym ciągle wspominał.- Wspaniała, po prostu w dechę.Opłynąłem całą wyspę.Ci biedni dranie pływający pokanale La Manche nawet nie wiedzą, jakie mam szczęście
[ Pobierz całość w formacie PDF ]