[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Z dołu zastukano w odpowiedzi.Ortega padł nakolana i poświecił w głąb rumowiska latarką, szukając prześwitu między cegłami.Zarradawał dalej sygnały; spod góry gruzów odpowiadało mu metaliczne stukanie.- Tu Domingo Ortega! - krzyknął ksiądz.- Słyszysz mnie tam?Odpowiedz nie nadeszła.- Pomóżcie mi! - zawołał Ortega do chłopców i całą czwórką rzucili się dogorączkowego odwalania rumowiska.Mieli dousunięcia ponadmetrową warstwę gruzu.Po paru minutach po-ścierali sobie dłonie dożywego mięsa, Rickowi ze skaleczeń sączyła się krew.- Stop! - zakomenderował Ortega.Przerwali.Ksiądz przyłożył ucho do cegieł.Nasłuchiwał.Spod spodu znowu dobiegło szczękanie metalu o metal.Ktoś walił w rurę.-Słyszysz mnie tam? - wrzasnął Ortega.- Tak! - dobiegł z dołu słaby, chrapliwy okrzyk.- Jezu Chryste, słyszę! Wyciągnijcienas stąd.- Jak się nazywasz? Ilu was tam jest?- Trzech! Jestem Greg Frackner! Są tu jeszcze Will Barnett i Leon Garracone!- Tatusiu! - wrzasnął Joey, łzy pociekły mu po zakurzonych policzkach.- Tatusiu, toja, Joey!- Siedzimy w kanale remontowym pod kupą zaklinowanego gówna! - krzyczał dalejFrackner.- Ale widzę wasze światło!- Jesteś ranny?- Chyba mam złamaną rękę.Z żebrami też coś nie tak.Will pluje krwią, a Leon przedchwilą znowu stracił przytomność.Chyba ma połamane nogi.Co, u diabła, na nas spadło?Bomba jakaś?Ortega pominął to pytanie milczeniem.- Możecie się poruszać?- Troszeczkę, chociaż strasznie tu ciasno.Ale z oddychaniem nie ma problemów.- To dobrze.- Ortega zrozumiał już, że sami nie dadzą rady odkopać tych trzechmężczyzn.- Zachowajcie spokój.Idziemy po kilofy i łopaty.- Idzcie po co tylko trzeba, człowieku! Posłuchaj.możecie zostawić latarkę, żebymwidział światło? Wciąż mi się zdaje, że słyszę, jak coś tu ryje pod spodem.Jakby pod nami.Boję się szczurów.Okay?- W porządku - powiedział Ortega i wcisnął latarkę między cegły, kierując jejpromień ku dołowi, w prześwit.- Zaraz wracamy - obiecał i odciągnął od rumowiska Joeya.Ruszyli w drogę powrotną przez skąpany we fioletowej poświacie teren autoserwisu.W górze wisiała nieruchoma czarna chmura.Rick znowu odnosił owo nieprzyjemnewrażenie, że jest obserwowany.Spojrzał w kierunku piramidy.Na jej tle stał jakiś mężczyzna.Był szczupły, wysoki i szeroki w ramionach; garbił sięlekko, ręce zwisały mu bezwładnie po bokach.O twarzy nieznajomego Rick niewiele mógłbypowiedzieć poza tym, że wyglądała na mokrą.Mężczyzna miał na sobie powalane ziemiąciemne spodnie i równie brudną pasiastą koszulę z krótkimi rękawami.Stał sobie tam ot tak,zwyczajnie, z lekko przekrzywioną na bok głową, i patrzył na nich z odległości kilku metrów.- Ojcze? - szepnął Rick i Ortega, wyczuwszy w głosie chłopca napięcie, przystanął.Obejrzał się i też zobaczył przygarbionego, nieruchomego jak pomnik mężczyznę.Ujrzeli gorównież Joey i Zarra.W pierwszej chwili ojciec Ortega pomyślał, że to jeden z robotników Cade'a, którywłaśnie wydostał się spod gruzów.Postąpił krok w kierunku nieznajomego.- Nic ci się nie stało?- Kto jest strażnikiem? - wychrypiał przeciągle mężczyzna głosem, w którympobrzmiewało coś jakby świst pary uchodzącej z czajnika.Kapłan zatrzymał się.Nie widział dobrze twarzy mężczyzny -tylko przylizane siwewłosy i błyszczące wilgocią czoło - ale wydawało mu się, że poznaje głos.Tylko że ten głospytał zazwyczaj: Co przymierzamy, padre"!.To Gil Lockridge! -uświadomił sobie Ortega.Gil wraz z żoną Mavis od ponad dziesięciu lat prowadzili w Inferno sklep obuwniczy.Ale Gilnie był przecież tak wysoki.Ani tak szeroki w barach, ani przygarbiony, jak ten tutajmężczyzna.Ale.głos należy do Gila.Chyba.- Zadałem ci pytanie - odezwał się znowu mężczyzna.- Kto jest strażnikiem?- Strażnikiem? - Ortega pokręcił głową.- Strażnikiem czego?Mężczyzna wciągnął w płuca głęboki haust powietrza i wypuścił je powoli, bardzopowoli, a towarzyszył temu odgłos, który Rickowi skojarzył się z ostrzegawczymgrzechotaniem węża, jakie słyszał sięgając kiedyś do pudła po Kieł Jezusa.- Nie lubię być.- mężczyzna zawahał się, jakby szukał stosownego określenia - byćzwodzony.Bardzo nie lubię.-Postąpił dwa kroki w przód.Ortega cofnął się.Mężczyznaprzystanął i teraz kapłan zauważył, że po jego wychudłej twarzy ścieka jakaś kleistasubstancja.Oczy Gila były czarne, zapadnięte, straszne.- Wiem, że ta, której szukam, jesttutaj.Wiem, że jest tu jakiś strażnik.Może to ty.- Oczy zatrzymały się na moment na %7łarze.-A może ty.- Przesunęły się na Ricka.-Albo ty? - Mężczyzna znowu patrzył na ojca Ortegę.- Posłuchaj.Gil.Jak się stamtąd wydostałeś? To znaczy.nie rozumiem, co ty tutajw ogóle.- Ta, której szukam, jest zatwardziałym wywrotowcem - ciągnął mężczyzna.-Wrogiem kolektywnego umysłu.Nie wiem, jak obchodzicie się z kryminalistami na tym.-rozejrzał się wokół, wykręcając wężowym ruchem szyję -.tym świecie -wycedził z pogardą- ale z pewnością nie są wam obce pojęcia prawa i porządku.Zamierzam oddać tę istotę wręce wymiaru sprawiedliwości.- Jaką istotę? - I naraz Ortega przypomniał sobie, co pułkownik Rhodes mówił oStevie Hammond.- Tę małą dziewczynkę? - wyrwało mu się, zanim uświadomił sobie, comówi.- Małą dziewczynkę - powtórzył mężczyzna.Oczy mu zabłysły.- Wyjaśnij.Ortega stał jak sparaliżowany, ale w środku wszystko mu się gotowało.Przeklinałswój długi język.Na wilgotnej, woskowej twarzy stojącego przed nim mężczyzny-stworawidział ohydne łaknienie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]