[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wystroił się na swoją kolację bufetową i nie zaliczał się doosób, które dobijają do końca przyjęcia w stanie lekko sfatygowanym,jak lord Rymer albo wdowa Wadman i trochę też jak De la Garza (kra-wat na koniec poluzowany i przekrzywiony, koszula niezdyscyplino-wana w pasie): wszystko było na swoim miejscu, w nienaruszonymporządku, wydawało się nawet, że włosy nadal ma wilgotne od wody,której użył przy czesaniu się kilka godzin wcześniej (wykluczone, byużywał brylantyny).Kiedy tak siedział na pozór beztrosko, z łatwością93można go było widzieć, wyobrazić sobie jako obiekt kobiecych wes-tchnień w latach trzydziestych, a może czterdziestych, które w Europiebyły oczywiście dużo trudniejsze, nie z filmu, lecz z prawdziwego ży-cia albo może z reklamy, z jakiegoś plakatu z tamtych czasów, nie byłow nim nic nierzeczywistego.Musiał być zadowolony z wydanego przy-jęcia i zamiast kończyć już wieczór, chciał wymienić się ze mną wra-żeniami, aczkolwiek mieliśmy na to cały następny poranek, prawdopo-dobnie czuł się bardziej ożywiony, a może tylko nie tak samotny jakpodczas większości wieczorów, które kończyły się dla niego wcześniej.Choć to ja przecież miałem być bardzo samotny w Londynie, a nie onw Oksfordzie.- Ach, tylko połowę albo mniej.Nie czuję się zbyt zmęczony.Tonie jest szczególna ekstrawagancja - powiedział.- I co? Jak się bawi-łeś?Zapytał o to odrobinę protekcjonalnie i ze szczyptą dumy, uważałnajwyrazniej, że wyświadczył mi przysługę swoim pomysłem i zapro-szeniem, pozwolił się wyrwać z rzekomego osamotnienia, zobaczyć ipoznać ludzi.Skorzystałem z tego przejawu lekkiej arogancji, by zrobićmu wyrzut z powodu jedynej rzeczy, jaką miałem mu do zarzucenia.- Bardzo dobrze, Peter, dziękuję.Bawiłbym się jednak dużo le-piej, gdyby pan nie zaprosił tej łajzy z ambasady, co też panu przyszłodo głowy? Kto to, u diabła, jest? Skąd pan wytrzasnął tego ptaszka?Czeka go wielka przyszłość w polityce, to pewne, a nawet w dyploma-cji.Jeśli chodziło o to, że chce pan od niego wyciągnąć fundusze naswoje sympozja, książki i co tam jeszcze, to nic nie mówię, chociaż toniesprawiedliwe, że mnie akurat przypadło być jego tłumaczem, niemalstręczycielem i niańką.Pewnego dnia zostanie ministrem w Hiszpanii,a co najmniej ambasadorem w Waszyngtonie, to wypisz wymaluj jeden ztych pretensjonalnych, pozornie serdecznych arogantów, jakich prawica94w moim kraju produkuje na pęczki, a lewica odtwarza i imituje, gdytylko jest u władzy, jakby zarażała się tą samą chorobą.Kiedy mówię lewica , to tylko taki sposób mówienia, wszędzie dziś taki sam.De laGarza to inwestycja pewna, przyznaję, w krótkim czasie zrobi karierę wjakiejkolwiek partii.Problem tylko w tym, że wyszedł nie bardzo za-dowolony.Całe szczęście, tym się pocieszam, bo mnie zmarnował po-łowę wieczoru.- Tak sobie ulżyłem.Wheeler zapalił cygaro jedną ze swoich długich zapałek, choć beztakiej determinacji jak poprzednio.Uniósł wzrok i utkwił go we mnieze szczerym współczuciem, stałem na wprost schodów, niedaleko odniego, oparty o framugę rozsuwanych drzwi prowadzących z głównegosalonu do jego gabinetu, zazwyczaj otwartych na oścież (w gabineciezawsze widać było dwa pulpity, na jednym otwarty słownik językaangielskiego i lupę, na drugim atlas, czasem Blaeu, innym razem wspa-niałego Stielera, również otwarty i drugą lupę), stałem z założonymirękami i prawą nogą skrzyżowaną przed lewą, opartą tylko czubkiembuta na podłodze.Podczas gdy oczy jego kolegi i przyjaciela, Rylandsa,jak on wykładowcy uniwersyteckiego, były bardziej wodniste i zwraca-ły uwagę odmiennymi kolorami - jedno miało kolor oliwy, drugie ja-snego popiołu, jedno było jak okrutne oko orła albo kota, drugie świad-czyło o prawości, było okiem psa lub konia - oczy Wheelera miaływygląd minerału i były zanadto symetryczne pod względem wykroju iwielkości, jak dwie kulki do gry, prawie fioletowe w kolorze, nakrapia-ne plamkami i bardzo świetliste, albo aż fioletoworóżowe, lecz poprze-cinane żyłkami i wcale nie matowe, może nawet w kolorze kamieniagranatu, może przypominały ametysty bądz morganity, bądz niebie-skawą odmianę chalcedonu, zmieniały kolor w zależności od oświetle-nia, od tego czy był dzień czy noc, od pory roku i wielkości zachmu-rzenia, od pory dnia i od humoru ich właściciela, kiedy zaś je mrużył,95przypominały czasem dwie pestki granatu, wczesnojesiennego owocumojego dzieciństwa
[ Pobierz całość w formacie PDF ]