[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Poniechał więc nierentownejkontrofensywy i ograniczył się do gwałtownego balansowania rękami, by nie upaść na ziemięi gorszych cięgów nie zebrać.Za to gardła nie żałował ani trochę; prosił, zaklinał, klął niegorzej od nich, groził straszliwymi karami w przyszłości, lecz na próżno.Anita nie mogła dłużej patrzeć na taką poniewierkę ukochanego człowieka.- Puśćcie go - krzyknęła - puśćcie albo.- Puszczą go, ręczę słowem - wtrącił skwapliwie Baranow - ale niech pani zejdzietutaj.Chciała coś odrzec, gdy wtem zaszedł nieprzewidziany wypadek.U wylotuwschodniej ścieżki ukazała się jakaś zgarbiona postać i z piekielnym rykiem runęła w murludzi otaczających Dicka.Zanim ktokolwiek mógł zrozumieć co zaszło, mały CheuMinCzangwystrzelił ponad głowy najwyższych, śmignął w powietrzu i wyrżnął w Baranowa,przewracając go ciężarem swego ciała oraz siłą nadludzkiego rzutu.W dwie sekundy pózniejciężki, silny, ale niezgrabny Boot upadł na wznak, jęcząc i trzymając się oburącz za wybitąszczękę.Kit Phipps oberwał kopniaka w brzuch, Haralda coś zdmuchnęło na ziemię, a potemstraszliwe szpony wpiły się jednocześnie w jasną czuprynę Micharda i w czarne włosyHursta, szarpnęły oba łby ku sobie, grzmotnęły jednym o drugi aż jęknęło i już szukałynowych ofiar, nie troszcząc się o los dwóch ogłuszonych majtków, których głowy odegrałyrolę kul bilardowych.- Grant! - jęknął Baranow, dzwigając się z ziemi.- Grant, wściekł się ten pies!.- Trzymajcie go.- Pomścijcie, koledzy - wył Boot, tarzając się z bólu.- Grant! - wyszeptała Anita, ochłonąwszy nieco z bezgranicznego zdumienia.Nieprzypuszczała nigdy, że jeden człowiek może walczyć z tyloma przeciwnikami i walczyć takskutecznie.W pierwszej chwili sądziła, iż lew lub jakiś inny grozny drapieżnik zjawił sięcudem, jakby przez niebo zesłany, bo chyba lew mógł dokonać takiego spustoszenia w ciągukilku sekund.Ale furia pierwszego natarcia złamała się na Smisie.Ten flegmatyczny cieśla niepozwolił sio zaskoczyć; w chwili uderzenia padł na kolana i pochwycił Granta za nogi.- Trzymam go.pomóżcie.help!Dwaj Włosi, nieposzkodowani dotychczas, jeśli nie liczyć za słabych szturchańców,rzucili się z tyłu na Granta, a Enrico Furia zarzucił mu ręce na szyję, zaplótł dłonie na grdycei nacisnął z całej siły.- Help!.- Teraz Grant wzywał pomocy chrapliwym, zduszonym głosem.- Dick!.Ratuj go! - komenderowała Anita.Zanim ogłupiały Dick ruszył do boju, Grant uwolnił się sam od zdradliwegonapastnika.Ukląkł na obalonym Smisie, i gwałtownym zrywem całego ciała, przerzuciłfryzjera przez siebie.Mimo grozy sytuacji Anita nie mogła się powstrzymać od przelotnegouśmiechu na widok zadartych ku niebu nóg Włocha, który takie niedobrowolne salto mortalewykonał.Grant pozbył się więc Enrica Furii, ale sam już nie powstał.Nie pozwolono mu na to.Zawzięty gniew ogarnął tych ludzi, że przez kilkanaście sekund pozwolili się maltretowaćbezkarnie jednemu przeciwnikowi.Okrzyki wściekłości zagłuszyły jęki bólu negra i dwóchinnych inwalidów , których liczbę znowu Harald powiększył.Zawrzała walka.Ciałautworzyły jedną skłębioną masę drgającą konwulsyjnie, tarzającą się z miejsca na miejscewśród ogłuszającej wrzawy, przerywanej pauzami niesamowitego milczenia.George Grant walczył przemyślnie, z genialnym wyrachowaniem; żaden cios nie padłz jego ręki na oślep, byle młócić wrogów, lecz każdy był planowym posunięciemstrategicznym w tej bohaterskiej batalii prowadzonej przez niego pod hasłem: systematyczniezmniejszać liczbę przeciwników.Wiedział, że jest ich trzynastu, bo Molly nie liczył, nie brałaona zresztą udziału w zapasach i obserwowała je bezczynnie w niemym podziwie dladzielności Granta.Zauważył też zaraz na początku, że brak tu Jaspera Lampela, zatemnieprzyjaciół było dwunastu, a z tej liczby czterech zdołał unieszkodliwić, przynajmniejczasowo
[ Pobierz całość w formacie PDF ]