[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Włożył go,nie bez kilku ukłuć bólu promieniującego z rany w boku.Dokładne przeszukał kieszenie - nieznalazł identyfikatora.Wiedział, jak sobie z tym poradzić.Gdy wychodził z szatni, otarł się omijanego mężczyznę i wymamrotał przeprosiny.W drodze powrotnej na rampę przypiąłzabraną tamtemu plakietkę.Kiedy opuścił magazyn, rozejrzał się.Policjant zniknął bez śladu.Bourne poszedłwzdłuż pustych kabin rozładowywanych ciężarówek.Sprawdzano, czy każda skrzynia,beczka lub kontener figuruje w liście przewozowym.- Stać! - usłyszał nagle za sobą.- Zatrzymać się! - Policjant siedział za kierownicąjednego z pustych wózków widłowych.Wrzucił bieg i ruszył prosto na Bourne'a.Pojazd nie był szybki, mimo to zdołał uwięzić Bourne'a w stosunkowo wąskiejprzestrzeni między zaparkowanymi ciężarówkami z jednej strony rzędem przypominającychbunkry betonowych budynków biurowych z drugiej.Na razie panował duży ruch.Wszyscy byli zbyt zajęci pracą, by zauważyć zabłąkanywózek widłowy i jego ofiarę.Ale w każdej chwili mogło się to zmienić.Bourne się odwrócił i zaczął uciekać.Pojazd jednak szybko zmniejszał dzielący ichdystans.Nie tylko dlatego, że jechał na wysokich obrotach, lecz też dlatego, że ranny, obolałyBourne nie mógł prędko biec.Zrobił jeden unik przed wózkiem, po chwili drugi; spod widełocierających się o betonową ścianę tryskały snopy iskier.Był już niedaleko końca rampy w pobliżu blokady drogowej.Stał tam ogromnyciągnik siodłowy z naczepą.Bourne miał tylko jedną szansę - pędzić dalej, prosto na kabinę iw ostatniej chwili dać pod nią nura.Udałoby mu się, gdyby nie to, że potknął się tuż przedciężarówką.Wpadł bokiem na kabinę.Jedno uderzenie serca pózniej końce wideł wózka przebiłypolakierowaną stal po obu stronach Bourne'a i przygwozdziły go do ciągnika siodłowego.Próbował się schylić, ale nie mógł; był unieruchomiony.Starał się dojść do siebie, odciąć od bólu, który utrudniał mu myślenie.Policjant znówwrzucił bieg i wózek ruszył naprzód.Widły jeszcze bardziej zagłębiły się w bok kabiny iprzycisnęły Bourne'a do ciężarówki.Jeszcze chwila i zostanie zmiażdżony między wózkiem a ciągnikiem.21Bourne wypuścił powietrze z płuc i się obrócił.Jednocześnie oparł ręce na poziomychwidłach i podciągnął tułów, potem nogi.Rozstawił stopy, stanął na poprzecznej belce przedkabiną wózka i przysunął się do przedniej szyby.Policjant wrzucił wsteczny, żeby się pozbyć Bourne'a, ale widły tkwiły tak mocno wkabinie ciężarówki, że ani drgnęły.Bourne wykorzystał szansę i przemieścił się do otwartego boku wózka.Policjantwyciągnął pistolet i wycelował, ale zanim zdążył nacisnąć spust, Bourne kopnął go czubkiembuta w twarz i złamał mu szczękę.Chwycił broń i wymierzył policjantowi drugą pięścią cios w splot słoneczny.Mężczyzna zgiął się wpół.Bourne zeskoczył na ziemię.Poczuł w lewym boku taki ból, jakbyutkwiła tam włócznia.Wystartował biegiem przez plac.Minął blokadę drogową, wpadł do lasku i wyłonił siępo drugiej stronie.Kiedy wreszcie znalazł się kilka kilometrów za punktem kontrolnym, byłwykończony.Ale na poboczu czekała już na niego zdezelowana skoda z otwartymi drzwiamipasażera.Soraja z zaniepokojoną miną obserwowała zza kierownicy, jak Bourne wsiada dosamochodu.Kiedy zatrzasnął drzwi, wrzuciła bieg i ostro ruszyła.- Wszystko w porządku? - zapytała, patrząc to na niego, to na drogę.- Co się, docholery, stało?- Musiałem przejść do planu C - wysapał Bourne.- A potem do planu D.- Nie było planów C i D.Bourne położył głowę na oparciu.- Właśnie to mam na myśli.Gdy dotarli do Iljiczewska, nad miastem zbierały się chmury.- Niech pani mnie zawiezie tam, skąd odchodzą promy - polecił Lerner.- Chcęsprawdzić, kiedy odpływa pierwszy.Bourne na pewno kieruje się na przystań.- Nie zgadzam się z tym.- Doktor Pawłyna jechała bocznymi ulicami wokół portu zpewnością kogoś, kto robił to już wiele razy.- Port ma swoją poliklinikę.Może mi panwierzyć, że Bourne najbardziej potrzebuje teraz tego, co może dostać tylko tam.Lerner, który jeszcze nigdy w życiu nie posłuchał rozkazu kobiety, z niechęciąpomyślał o skorzystaniu z sugestii doktor Pawłyny.Nie podobało mu się to, że musi z niąjezdzić.Ale na razie była mu potrzebna.Co nie znaczyło, że jej znajomość rzeczy nie psujemu humoru.Miejski pejzaż rozległego Iljiczewska tworzyły niskie, płaskie, brzydkie budynki,wielkie magazyny i silosy, chłodnie, terminale kontenerowe i monstrualnie wysokiepływające żurawie.Na zachodzie cumowały kutry rybackie.Część z nich rozładowywano,inne remontowano.Port tworzył łuk wokół naturalnej zatoki Morza Czarnego i składał się zsiedmiu kompleksów towarowych.Sześć służyło do przeładunku stali, surówki, ropy, tarcicy,warzyw, olejów jadalnych i nawozów sztucznych.Jeden był ogromnym silosem zbożowym.Siódmy obsługiwał promy i rorowce.Na statkach ro - ro większość przestrzeni zajmowałaprzepastna ładownia, gdzie wjeżdżały wagony kolejowe i ciągniki siodłowe.Powyżej byłypomieszczenia dla pasażerów, kapitana i załogi.Główną wadę rorowców stanowił brakstabilności.Pokłady towarowe znajdowały się tylko centymetr czy dwa poniżej poziomuwody, co groziło przewróceniem się i zatonięciem statku.Mimo to, jednostki pływającej tegotypu nie mogła skutecznie zastąpić żadna inna, dlatego rorowców wciąż używano w całej Azjii na Bliskim Wschodzie.Poliklinika leżała mniej więcej w połowie drogi między terminalem trzecim i szóstym.Dwupiętrowy budynek miał nijaki wygląd.Doktor Pawłyna zaparkowała z boku polikliniki iwyłączyła silnik.Odwróciła się do Lernera.- Wejdę tam sama, żeby ochrona nie zadawała pytań.Kiedy sięgnęła do klamkidrzwi, Lerner złapał ją za ramię.- Lepiej, jak pójdziemy razem.Zerknęła na jego rękę.- Utrudnia pan tylko sprawę.Ja wszystkim pokieruję, znam tu ludzi.Lemer mocniejzacisnął dłoń i odsłonił w uśmiechu duże zęby.- Jeśli zna pani tutaj ludzi, pani doktor, to ochrona nie będzie zadawała żadnych pytań,prawda?Zmierzyła go zdumionym wzrokiem.- Jest jakiś problem?- Nie z mojej strony
[ Pobierz całość w formacie PDF ]