[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Staryczarownik ponownie w uroczysty sposób poprosił go o opie-kę nad mieszkańcami kraalu.Na koniec misjonarz wspomniałjeszcze w modlitwie o żywych.I znowu wiedziano, o jaką spra-wę chodzi.Kakubi miał wiele żon i liczne potomstwo, więcnależało podjąć sprawiedliwe decyzje.Sprawą zajął się komisarz do spraw tubylców i na szczę-ście okazało się, iż krewny Kakubiego wcale nie pali się doprzejęcia Sumy, gdyż wówczas musiałby wziąć pod swój dachLimbi, a także być może Njinę, co w tych latach niedostatkumogłoby się okazać sporym ciężarem.Jako dziedziczący miał-by możliwość ucieczki i zgłoszenia się do pracy w kopalni.Nie musiał jednak tego robić, gdyż Suma sama podjęła de-cyzję: wykonała imitację glinianej popielnicy, według pojęćSesuru zupełnie nowy i zbędny sprzęt, bo przecież sama natu-ra jest najlepszym popielnikiem kraalu.Ponieważ jednak bialiposiadali coś takiego, musiało to być dobre, a Sesango jakoszanowany nauczyciel z pewnością nie pogardzi podobnympodarunkiem.On natychmiast zorientował się, co oznacza dar kobiety,która stała się wdową.Ubrany w ciemne ubranie darowane mu przez brata Loef-flera udał się sztywny i oficjalny do ojca Richartza.Przełożony nie miał innego wyboru.Wzdychając głęboko,zadeklarował swoją gotowość do spełnienia roli swata.Misjo-narz musi potrafić wszystko.286Suma i Sesango stali się pierwszą chrześcijańską parą małżeń-ską w Chishawasha, i mała kaplica misyjna pękała w szwach odtłumów nagich i ubranych Negrów tłoczących się głowa przygłowie i przypatrujących wielkim czarom, kiedy to ochrzcze-ni ludzie poślubiają siebie nawzajem.Każdy ruch, każde słowoojca Richartza obserwowały setki par oczu.Uznano, że wszystko jest bardzo piękne.A Suma na tyleprzynajmniej trzymała się przyjętych obyczajów, że przez całyczas nie odważyła się uśmiechnąć ani na nikogo spojrzeć.W drodze z kaplicy siadała przed każdą przeszkodą, a Se-sango uroczyście ją wykupywał.Należało pamiętać o wielusprawach, dla białych ludzi wszystko to jednak było niezro-zumiałe.Dokąd jednak nie mieli bezpośrednio do czynieniaz właściwie pogańskim ceremoniałem, ojcowie nie wtrącalisię.Okazali jednak zadowolenie, gdy wyczerpujące gody naLoyola Farm mające nasycić wszystkich gości dobiegły wresz-cie końca.Oczywiście nie zabrakło domowego piwa oraz tańców przydzwięku bębnów i piszczałek, aż ludzki żywioł przedstawiałdzikie kłębowisko czarnych rąk i nóg.Limbi i Njina szalałyz radości, gdyż miały ku temu oczywisty powód.Wiedziały, żeod tego dnia są nierozłączne.Znowu tworzyły rodzinę, małąwspólnotę kraalu wraz ze swoimi rodzicami.Pomimo to niezabrakło nowości - matka i ojciec wprowadzili się do mieszka-nia, a wokoło, jak okiem sięgnąć, nie widziało się chaty którejśz kolejnych żon.Na Chishawasha życie toczyło się dalej.Stopniowo zaczę-ły znikać ślady poczynione przez wojnę.Wszędzie powróciłspokój i Dolina Małp ożywiła się znowu, stopniowo powstałykolejne chaty, liczniejsze niż uprzednio.287Wydawało się, że pola misjonarzy przynoszą dwu- i trzy-krotne plony, bydło w kraalu ocalało przed zarazą, a dzieńw dzień przed ich drzwiami pojawiały się setki przybyszów,aby najeść się pożywnej sadza (grysiku z kukurydzy na wo-dzie), ratującej ich przed śmiercią głodową.Dla misji wiązało się to ze sporym obciążeniem finanso-wym.Gdyby nie datki z całego świata, byłoby to niemożliwei wielu pogan nie znalazłoby się pod opieką misjonarzy.Przy tym samo zaopatrzenie w środki żywności stanowiłonie lada wyczyn.Nawet jeśli Salisbury i Buławayo miały jużdostęp do linii kolejowej, to i tak odległości wynosiły setki ki-lometrów, po drodze wiele żywności tracono, a jeszcze więcejnadchodziło zepsutej.Tubylcy uważali drogę żelazną za praw-dziwy cud.Wierzyli głęboko, że amakiwa udało się zaprząc dosłużby samego diabła, ażeby ogniem i dymem pomagał im na-pędzać żelazne rumaki.Pomimo to przezwyciężyła ciekawośći chęć przeżycia przygody.Gdy Rhodes zaprosił stu indunasMatabele na próbną jazdę, nikt z nich nie odmówił.Jeszczeprzed ukończeniem ostatniego odcinka szyn Buławayo stało sięwielkim miastem liczącym osiem tysięcy białych mieszkańców.Podobnie jak Salisbury, dysponowało elegancką główną ulicą,Main Street, z wysokościowcami, bankami, giełdami, baramioraz klubami.Tam, gdzie jeszcze niedawno stał kraal Loben-guli, kwitło wielkomiejskie życie przybyłe z Europy.Wokoło metropolii wyrosły kopalnie.Poczyniono noweodkrycia i okazało się, że natrafiono na ślady dowodzące po-szukiwania złota w niepamiętnych czasach.Gdyby jeszcze tylko gorączka złota nie zwabiła wszelakie-go rodzaju hałastry! Nie brakowało między nimi indywiduówwprost szkalujących imię białego człowieka.Czarne kobietyuważali oni za obiekt polowań, upijając najpierw mężczyznbrandy, a następnie wykorzystując ich żony.288Nic więc dziwnego, że pewnego dnia ojciec Hartmannprzedstawił swojemu przełożonemu kandydata do chrztu, którypodejrzliwy jak wszyscy Matabele nie zaufał zapewnieniu drob-nego mfundisi, lecz zażądał widzenia z samym induna z Em-pandeni.Ojciec Prestage nie lękał się konfrontacji z inkwizycją ple-miennego kacyka.- Abafundisi! - rozpoczął stary wódz.- Czy to prawda, żetwój Bóg ma niebo, w którym wszystkim dobrze się wiedziei nie muszą już więcej umierać?Ojciec Prestage przytaknął poważnie, dodając do tego jesz-cze kilka innych wyjaśnień dotyczących życia wiecznego.Aleto najwidoczniej nie interesowało gościa, gdyż w jego wzrokupojawił się wyraz oskarżenia.- Induna, czy Negrzy dostaną się do tego samego nieba, coi biały człowiek, czy do osobnego kraalu?Misjonarz przełknął ślinę, a następnie odparł pewnymtonem:- W niebie nie ma różnicy pomiędzy białymi i czarnymi.Przed Bogiem wszyscy są równi.- Aha, hm - starzec zamilkł na chwilę, a następnie zmrużył oczy
[ Pobierz całość w formacie PDF ]