[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Potem i głosu jej zabrakło, siadła na trawieprzy drzewie, głowę o pień oparła, twarz płachtą przykryła i usnęła.Tymczasemi drugi czółen nadpływał.Wiózł on starego parobka, który w trzcinach sięschowawszy, po szyję w wodzie stojąc do rana, dopiero o brzasku znalazł łódkęjakąś, by na niej do ostrowu dopłynąć.Ten opowiadał, że Pomorcy złupiwszy i spaliwszy okolicę, nastraszeni jakąświeścią w nocy im przyniesioną, nazad do swoich lasów pierzchnęli.Słyszał on,że tratwy i czółna wiązać chcieli, aby się dostać na Lednicę po skarby, ale ichspłoszył goniec, który od granicy bieżał.U jeziora nie zostały w istocie tylkopopioły i gruzy a stratowana ziemia i nie pogrzebane trupy.Uspokojony, poszedł Wizun do chramu i do swojego chorego, ale ten spałjeszcze - a dobudzić się go było trudno.Stary więc nagotowawszy strawy siadłczekać, ażeby sam z tego snu wyszedł.Niekiedy tylko rękę mu kładł na czole isercu, czoło było gorące i serce biło żywo.Rany się pozamykały i przyschły.Z południa ciężkim westchnieniem zbudził się Doman, chciał podnieść - niemógł, nie wiedział, gdzie był, i dopiero Wizuna mowa pamięć mu z wolnaprzywróciła.Ten jeść i pić kazał mu nie pytając już o nic - a po wypoczynkudopiero usta otworzyć pozwolił.Jak przez sen pamiętał Domen wesele swoje - popłoch nagły, ucieczkę z Milą,pogoń za sobą, śmierć dziewczęcia, potem niewolę -.znęcanie się, ostatniwysiłek dla ocalenia i walkę z wodą, którą choć osłabły potrafił zwyciężyć,dostając się do ostrowu.Przypomniał sobie, jak w gorączce rozpaczliwej broniłsię śmierci, zdrętwieniu, jak fale unosiły go i rzucały, jak tonął i dobywał się ztopieli, aż nareszcie u brzegu ujrzał nad sobą znaną twarz starego Wizuna.Osmutnym weselu swym Doman mówić nie umiał.Wizun nie chciał słuchać.- Wydychaj no chorobę, sił nabierz - rzekł Wizun - potem na koń wszyscy iPomorcom dać naukę!My dziś pszczoły w ulu bez macierzy, nie ma prowadzić, nie ma kazać komu,zginiem, gdy tak potrwa dłużej!Leszków nie chcieli - niech wezmą, kto z brzegu, bez głowy się nie ostaniemy.Wyrocznie rzekły: wybierzcie małego, wybierzcie pokornego, ubogiegowybierzcie.Ani tego dnia, ani następnego Doman powstać nie mógł, paliło gopragnienie, snem gorączkowym usypiał, budził się z krzykiem i drzemał znowu.212Wizun przychodził, przesiadywał, oddalał się.Dwa razy, gdy spał Doman, dochaty podkradła się Dziwa, podsłuchiwała pode drzwiami, uchyliła je ostrożnie,dysząc, że usypiał, popatrzała na twarz bladą i pierzchnęła zarumieniona iprzelękła.Lękała się, aby jej kto nie schwycił tu, a widzieć go pragnęła, wstydjej było samej siebie.Trzeciego dnia podniósłszy się siedzieć mógł i był spokojniejszy.Dziwa się jużnie pokazywała.Nad wieczorem na nią kolej przypadła zanieść strawę dlachorego i starego.zawahała się, strach brał i ochota razem.Wizuna właśnie wdomu nie było, gdy przyszła, a Doman siedział sam.Obaczył przez okienko,jak pierzchnęła z sieni.- Dziwa! Dziwa! - zawołał - ranę byś mi opatrzyła, świeżym liściem obłożyła,gdybyś litość miała.- Toż ci Wizun czyni sam! - odpowiedziała z dala chcąc ujść.- Staremu się ręcetrzęsą! - odparł Doman.Dziwa chciałaby była pójść i wahała się - aż Wizun nadciągnął.Domanujrzawszy go prośbę powtórzył.- A idzże mu rękę przewiązać! - rozkazująco rzekł stary - nie czyja to sprawa,tylko niewiast być powinna.Dziwa usłuchać musiała i razem ze starym do chaty weszła, zapłoniona cała.Doman siedział na ławie w koszuli i siermiężce, a na piersiach, gdzie się płótnorozchyliło, dziewczę postrzegło szeroką bliznę, tę, którą mu jej własna rękazadała.Zdało się nawet dziewczynie, że ją może odsłonił tak umyślnie.Wmilczeniu, posłuszna, przystąpiła do ręki i prędko świeże liście babkiprzyłożywszy, cofnęła się co żywo, a za drzwi wyszedłszy, jak strzała pobiegłado chramu.Wizun w twarz patrzał Domanowi - oba niemym wzrokiem niby się coś sobiepowiadać zdawali.- Dziewka się ciebie boi - rzekł Wizun - a ty, niepoczciwy, znowu patrzysz nanią.- Zapomniałbym może, gdyby mnie tu ta nieszczęsna woda nie przyniosła! -odpowiedział Doman.- Dola - szepnął Wizun.- Dola - powtórzył Doman i zamilkli, stary coś poprawić poszedł w kątku, jakbychciał ukryć wyraz swej twarzy.Nazajutrz, gdy Doman spróbował wynijść i usiąść w progu, nie pokazała się jużdziewczyna ani tu, ani około chaty.Obiecywał sobie, że za dni parę ozdrowieje,sił nabierze i będzie mógł do domu powrócić.Tymczasem zapadł znów gorzej, do póznej nocy przesiedziawszy na chłodnymwietrze i rosie, stary go do łóżka położył z gorączką.%7łal mu się go zrobiło, gdypotem ujrzał osłabłym i z żalu może sam zapadł, skarżył się, że go po kościachłamało.Dziwę tego dnia wezwano do dwu chorych, aby im posługiwała.Niewymawiając się bardzo od tego, zobaczywszy Domana chorym, zajęła się nim wmilczeniu, troskliwie, unikając tylko wzroku i nie rozpoczynając rozmowy.213Doman też może rad temu, że przybyła, płoszyć jej nie chcąc, siedział milczący.Dopiero wychodzące we drzwiach dziewczę podniosło nań oczy nieśmiałe,zaparło drzwi prędko i uciekło.Jaruha od owego poranku ciągle po wyspie błądziła.Było jej tu dosyć dogodnie,bo pielgrzymi ciągle jej potrzebowali i karmili, a od chramu też coś dawano.Gdy nie było co innego do roboty, związawszy miotłę zamiatała około tynów iprzy progach.Nagadać się było z kim, pobłąkać, choć ciasno, mogła do woli naostrowiu, a sypiała pod drzewem, okryta płachtami, do czego z dawna byłaprzywykłą.Ciekawość prowadziła ją po wszystkich zakątkach.Z kolei siadała na łące przygromadkach, u brzegu jeziora sama jedna pod starą wierzbą lub na progu którejchaty.Tego dnia zobaczywszy Dziwę wychodzącą od Wizuna, zachciało jej się takżezajrzeć do mieszkania starego.Otworzyła drzwi, Doman siedział na pościeli, zaczęła mu się przypatrywaćpilno.Widząc, że jej wnijść nie broni, powoli do izby się wsunęła.- A! a! - rzekła oswoiwszy oczy z mrokiem, który w chacie panował - ty tojesteś, com ja ci ranę goiła, co ci żonkę zabili! No - szkoda jej! hoża była iwesoła jak szyczygiełek, aleby jej u ciebie nie było tak dobrze jak w domu.- Czemu? - spytał Doman.- Co wy bohatery, żupany - mówiła stara - wy niewiastami teracie, u was jest ichzawsze dosyć! E? wszakże to ciebie Wiszowa córka była tak ukłuła? - dodałaśmiejąc się Jaruha.- Doman się wzdrygnął.- A ona ci teraz ziele nosi!.- Nie pleć, babo - zawołał - nie wspominaj!- Ona tu jest i panuje - mówiła baba - jej się nie chciało u was garnki pomywać,woli z założonymi rękami przy ogniu siedzieć - ciągnęła powoli Jaruha - bo teżto kmiecia córa, a dla tych to i knezia mało.Rączki mają białe, co pracować nieumieją, i oczki czarne, co pogardliwie patrzą.Mówiąc zaczęła się przypatrywać Domanowi, którego bladą twarz oblał nagłyrumieniec.- A cóż? tu na ostrowiu musieliście z nią zrobić zgodę - zapytała- Mało co ją widziałem - z pozorną obojętnością dodał Doman i zamilkł
[ Pobierz całość w formacie PDF ]