[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Co nie mam wiedzieć, kiedy to w oczy bije. mówiłaMałgorzata. Nie ma dnia, żeby tu nie przyszedł i godzinami niesiedział w pokoju panienki, a co się nawzdycha, nastęka, namarudzi,to gdyby oszalał.Razem go zastała, że płakał, jak chustkę prędko danosa podniósł, żebym nie postrzegła.Długi czas to pilnował, żeby tuw pokojach nic nie ruszono z miejsca, potem mu coś zaświtało wgłowie.uprosił jegomości o pozwolenie i dopieroż sięrozgospodarował.tobyście panny pokojów teraz nie poznali.Starysprzęt wynieść kazał do pokoju na tyle i ustawić wszystko, a tu. Cóż takiego? zapytała Kunusia. Ano, chodz tylko po cichu, to ci pokażę.Wezmiemy lampkę.Stara piastunka, zaciekawiona, sama chwyciła za klucze, zeszły nadrugie piętro, a gdy światło roztoczyło się po pokojach, Kunusia wręce klasnęła z podziwienia.W istocie salonik i pokój sypialny były wspaniale przyozdobione,choć skromnie zarazem.Zwierciadła, dywany, firanki, fortepiannowy, klęcznik czarny, kilka lamp, naczynia na kwiaty, wazonykwitnące.czyniły je do niepoznania ślicznymi. A trzeba, żebyś wiedziała dodała Małgorzata że to on samwszystko rękami własnymi ustawia, że te fraszki sam przynosi, niemalco dnia coś dokupi.A te kwiaty, a te szkatułki, już tam nie wiem co.Przyjdzie i godzinę siedzi i medytuje.aż mi go też żal, bo musijednakże bardzo kochać tę pannę Jadwigę, kiedy już i nadziei niemając żadnej, taki by rad ją przebłagać.Kunusia chodziła, dziwowała się, głową kiwała.poszła dosypialnego pokoju, oglądała toalety, szafy, ruszała ramionami iwzdychała. Co to wszystko pomoże, kiedy jej nie sądzono mieć go za męża! zawołała darmo.Może by i dobrym był dla niej, ale z pierwszegowejrzenia wstręt powzięła.a dziecko się przekonać nie może.Siedziały tak z pół godziny razem, potem po cichutku Kunusiapożegnała Małgorzatę, a znając doskonale wschody i bramę ciemną,wyszła omackiem.Na ulicy była noc czarna, lampy, jak to bywa w miastach oświecanychprzez spekulantów oszczędzających gazu i kieszeni, paliły się jakbyzakatarzone i drzemiące.Mało kto sunął się chodnikiem.a ciszapanowała w grodzie nieboszczyków.Kunusia odeszła już była nakilkaset kroków, gdy się jej zdawać poczęło, że ktoś za nią idzie zdaleka.Obróciła się, w istocie w dali wlókł się jakiś mężczyznasłusznego wzrostu, obwinięty płaszczem.ale szedł zapewnewypadkiem taż samą drogą.Jednakże niepokój jakiś opanował staruszkę, czuła, że gdyby jąwyśledzono, odkryto by razem schronienie Jadwisi; zamiast więcwziąć się w prawo, umyślnie ruszyła w lewo na wypróbowanie.Odszedłszy kawałek drogi dobry, obejrzała się, mężczyzna ów szedłciągle tąż samą drogą, staruszka jakoś poczęła być niespokojną,zatrzymała się, sądząc, że ją minie.Cień ów znikł gdzieś za węgłemkamienicy. Ha! pomyślała to mi się przywidzieć musiało, ale ostrożnośćnie wadzi.Poszła tedy powoli nie tam, gdzie iść była powinna,.nastawiając uchai oka.i spostrzegła, że to ta sama postać znowu z dala popod muramiza nią się posuwa.Ale strach ma wielkie oczy, była to taż sama czyinna?Rozmyślała Kunusia, co począć, gdy spojrzawszy na oświeconą lampąfigurę Zbawiciela, jakich pełno w Krakowie, a widząc przed niąklęczących kilka ubogich kobiet, powiedziała sobie, że najlepiej zrobi,gdy i ona tu pomodlić się przyklęknie, naglądając, co się stanie zidącym za nią człowiekiem.Rachowała i na to, że wmieszawszy sięmiędzy ludzi, może potem ujść nie postrzeżona.Wsunęła się międzybabki zręcznie, potem miejsce zmieniła, chustkę, po której ją byłomożna poznać, zdjęła z głowy i przytuliła się do muru.Owa, postaćciemna krążyła jakoś z daleka, widocznie niepewna, co począć i gdzieiść dalej; choć stare, oczy Kunusi poznały w niej, a raczej domyśliłysię majora. Słuchaj szepnęła do klęczącej przy sobie babki dobrze znajomej wez moją chustkę na głowę, jutro mi ją oddasz u Panny Marii, i idzdo domu.Mnie szpieguje ktoś.nic ci się złego nie stanie.a trzyzłote ci dam.Uboga się nieco zlękła, ale uspokojona przez Kunusię, dała sięnamówić i zarzuciwszy chustkę, poszła.Cień, który się był wniedalekim kramie zatrzymał, powlókł się za nią, Kunusia sięucieszyła niezmiernie ze swej przenikliwości; poczekała chwilkę iwykradła się z bijącym sercem w drugą stronę.***Nazajutrz raniutko, ledwie Sykst wstał, wszedł major i rzucił czapkęna jego łóżko. Wiesz, com miał wczoraj za przygodę? zapytał. No? jakąż? Ale osobliwszą.Przypominasz sobie, żem do pani Sylwestrowejdochodząc, pożegnał się z tobą zmiarkowawszy, że przy tej rozmowieprędzej zaszkodzę, niż pomogę.Otóż wróciłem w stronę twojejkamienicy. Po co? spytał Sykst. No, bom stary, a głupi! odparł major same mnie tam nogiprowadzą.Idę mówił dalej patrzę i oczom nie wierzę,poznaję.Kogo. Jużciż nie Jadwigę? przerwał Sykst. Ale starą Kunegundę. No! to być nie może. Ale tak było.W ślad tedy za nią.Weszła do twojego domu,przyczaiłem się, prosto poszła do Małgorzaty, siedziała tam z godzinę,chodziły razem oglądać mieszkanie panny Jadwigi.Mnie tylkoniecierpliwość brała, żeby już się to raz skończyło, bom obrachowałsobie, że za nią pójdę.no! i odkryję, gdzie jest panna Jadwiga. I odkryłeś? Ale ba! diabeł się w to wmieszał.Idę mówił major smutnie idę na palcach ostrożnie, stanie ona, stoję przytulony w bramie, ażmnie diabli biorą.Klękła pod figurą modlić się, wlazłem w przymurekza szkarpę, czekam, oczy wytrzeszczyłem.wstała, idzie, ja za nią.Wlokę się, wlokę i.przywlokłem.do szpitala! Jak to do szpitala? spytał Sykst. No, wyobrazże sobie, oczy mnie zmyliły.Inną babę po nocywziąłem za tę i.omyliłem się. Ba! ba! rzekł gospodarz to nie może być.ona cię w polewywieść musiała, to kuta baba! Ale zawsze tyle zysku, że Jadzia wmieście. O! tego jestem najpewniejszy odparł major. Nie mogę sobietylko darować, żem tej czarownicy zaraz nie pochwycił, musiałaby mipowiedzieć.Sykst głową kiwnął. Byłbyś ją umęczyć mógł, a słowa by nie pisnęła; ja ją znam.Tyleby z tego było korzyści, że Jadzia, zostawszy sama, strachu by sięnabrała. To prawda rzekł major ale jakiż jest sposób?Sposobów we dwóch znalezli ci panowie z dziesiątek; były wszystkiedoskonałe, na nieszczęście potrzebowały też wszystkie współudziałuOpatrzności, która się do tej zawikłanej sprawy mieszać nie chciała.Sykst zdał potem relacją majorowi z wczorajszych swych starań i jakpotrafił przekonać Sylwestrową i jej córkę, że małżeństwo uroczyścieprzyrzeczone, odroczonym być musiało dla tego samego, iż major jechciał wspaniale obchodzić.Uściskał Dubiszewski gospodarza i w zapale wdzięczności ofiarowałmu kupioną wczoraj dla niego tabakierkę z miniaturą Augusta III,która przynajmniej szambelanowi dworu tego króla służyć musiała.Była srebrna, wyzłacana, pięknej roboty, a portret miniaturowany naporcelanie.Sykst tak się rozczulił, że zapłakał
[ Pobierz całość w formacie PDF ]