[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zaprzyjazniony kelner, gdy tylko usłyszał, co i jak, postawił przed nami wielki dzbanlokalnego wina (na koszt zakładu).Siedzieliśmy, sącząc ze szklanek w milczeniu, któreprzerywały tylko rzucane jedna po drugiej k..Wszyscy byliśmy rozczarowani i wkurzeni,ale najbardziej siarczyste przekleństwa miotał Marian Kolasa.Dla nas z Tadkiem byłyby totrzecie igrzyska, ale dla niego pierwsze i kto mógł przewidzieć, czy nie ostatnie? W dodatkubył w niezłej formie.Siedzieliśmy już tam dobrą godzinę, kończyliśmy drugi czy trzeci dzban, naglepatrzymy, a tu stół się kołysze, podnosi w górę, szklanki spadają, wino się rozlewa.Wszystkowkoło wiruje, my wstajemy, ale nas ciska o ziemię.Aż tak się narąbaliśmy? Takie mocne towino!? Patrzymy, a z restauracji ludzie uciekają w panice na zewnątrz, zaś ściany wokół naszaczynają się rysować i pękać.Rany boskie, trzęsienie ziemi! Jak się pózniej okazało,znalezliśmy się zaledwie 30 kilometrów od epicentrum w Monte Cassino.Mówiliśmy sobiepotem, że to Bóg grzmiał na haniebną decyzję polskich władz, ale i tak nikomu to niepoprawiło humoru.Wraz z Januszem Peciakiem, mistrzem olimpijskim w pięcioboju nowoczesnym zMontrealu, zastanawialiśmy się przez chwilę, czyby nie polecieć indywidualnie do LosAngeles i mimo wszystko wystartować.Była taka możliwość, organizatorzy dopuszczalipodobne rozwiązanie, nawet byłoby im to na rękę.Nasze plany doszły jednak do kogo trzebai wytłumaczono nam, że reperkusje takiego postępku byłyby trudne do przewidzenia.Jakosportowcy bylibyśmy w Polsce skończeni, Marian Renke już by nas nie wybronił.Obiecał mizresztą zgodę na występy w nowym sezonie w barwach klubu lekkoatletycznego z Brukseli,który miał siedzibę na stadionie Heysel (tam, gdzie rok pózniej, podczas finału piłkarskiegoPucharu Europy między Juventusem Turyn i Liverpoolem zginęło ponad 30 włoskichkibiców).Ale ostatecznie nic z tego wyjazdu nie wyszło, ponieważ sponsor się wycofał.Tymczasem na obozie w Formi kompletnie straciliśmy zapał do trenowania.Przezdwa dni tylko graliśmy w piłkę.Szybko jednak wróciliśmy do normalnego rytmutreningowego, ponieważ oznajmiono nam, że zamiast do Los Angeles pojedziemy do.Moskwy, gdzie kraje bojkotujące amerykańskie igrzyska urządzą własne Zawody Przyjazni(natychmiast ochrzciliśmy je mianem olimpiady dożynkowej ).Odmówić wyjazdu niemogłem, ale moją frustrację dopełniły wyniki konkursu olimpijskiego w skoku o tyczce wLos Angeles.Zwyciężył Francuz Pierre Quinon, skacząc 5,75, czyli mniej niż ja w Moskwie ityle, ile skakałem w tym czasie.Drugie miejsce zajął Mike Tully z wynikiem 5,70, a trzecieThierry Vigneron, który uzyskał aż o dziesięć centymetrów mniej.Szlag mnie więc trafiał, bogdybym pojechał, w najgorszym wypadku miałbym co najmniej brąz.Ceremonia otwarcia Zawodów Przyjazni.Moskwa, 1984W Moskwie znalazłem się po raz pierwszy od igrzysk, ale okazało się, że wszyscymnie tam doskonale pamiętają.Dziarskim zdrastwujtie, towariszcz Kozakiewicz! powitanyzostałem i przez recepcjonistów Hotelu Rossija, gdzie nas wszystkich wciśnięto (wioskaolimpijska była już bowiem zamieszkana przez zwykłych ludzi), i na piętrze przezrozpromienioną na chwilę etażną , która z grozną miną pilnowała tam porządku.Pierwszego dnia cała polska ekipa zatruła się w hotelowej stołówce.Wszyscy, tylkonie ja, ponieważ w hotelowym barku zamówiłem do pokoju pół kilo kawioru i dwa szampanyza śmieszne pieniądze.Sprzed czterech lat zostało mi 2 tysiące rubli, których nijak niemiałem okazji dotąd wydać, a nikt nie chciał mi ich wymienić.Postanowiłem więc odżywiaćsię na własny koszt, zwłaszcza że kawior w hotelu kosztował sześć rubli za kilogram, łosośdwa ruble, a Szampanskoje Igristoje zaledwie rubla.Te trzy produkty stanowiły całe mojepożywienie podczas pobytu w stolicy ZSRR.Same zawody miałem gdzieś.Zresztą okazały się jeszcze większą farsą niżmoskiewskie igrzyska, ponieważ lokalni sędziowie jeszcze bardziej otwarcie forowalizawodników gospodarzy
[ Pobierz całość w formacie PDF ]