[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Milczeli długo, oddychając tym dziwnie słodkim, pieszczotliwympowietrzem, przesyconym ostatnimi zapachami umierających kwiatówi liści więdnących.NASK IFP UGZe zbiorów Wirtualnej Biblioteki Literatury Polskiej Instytutu Filologii Polskiej UG215Słońce bladawe rozsypywało na ogród złocisty pył, który przesła-niał lekko kontury wszystkiego i oprawiał barwy gasnącego ogrodu wprzecudny i przesubtelny ton wyblakłego złota.Po trawnikach skrzyły się pajęcze siatki i migotały opalami, a wpowietrzu cichym i ciepłym leciały, niby pasma szklane, długie nicipajęczyn, czepiały się żółtych liści akacji stojących pod murem, prze-dzierały się o półnagie już, trzepoczące resztkami czerwonych liści cze-reśnie albo uczepione pni chwiały się długo, aż je cichy wiatr uniósł, ileciały wysoko, ku dachom miasta i ku tej zbitej masie kominów, którezdawały się kołysać nad morzem domów. Na wsi taki dzień jest tysiąc razy piękniejszy szepnęła Anka. O, z pewnością.Ale pomijając to, przepraszamz góry za uwagę, jaką zrobię, dzisiejsza uroczystość niezbyt radujepanią, panno Anno. Przeciwnie, raduje mnie bardzo, jak mnie raduje zawsze niewy-mownie każde ludzkie pragnienie spełnione. Stawia pani sprawę zbyt ogólnie, w to zresztą wierzę, tylko niewidzę, aby dzisiejszy dzień był dla pani radosnym. Cóż zrobię, że pan tego nie widzi, a jednak cieszę się nim na-prawdę. Dzwięk pani głosu mówi co innego! Czyż jest możebnym, aby był w niezgodzie z tym, co ja czuję? A jednak jest w tej chwili, bo każe się domyślać pani obojętności powiedział śmiało Kurowski. yle pan słucha i jeszcze gorsze wnioski pan wyciąga. Być może, jeśli pani chce tego. Niech no pan Ance nie sugestionuje rzeczy, o których nie myśla-ła. Możemy o czymś nie myśleć, ale pomimo to to coś w nas byćmoże, choćby jeszcze pod linią świadomości.Widzę, że miałem słusz-ność. Najmniejszej.Potwierdza pan tylko samego siebie zawołała Ni-na. Prawda, że my miewamy słuszność tylko wtedy, jeśli panie racząnam ją przyznać. Zawsze przyznajecie ją sobie sami, nie pytając nas o zdanie. Czasami pytamy.Uśmiechnął się. %7łeby stwierdzić tylko lepiej jeszcze własną rację. Nie, żeby się okazać przejmiejszymi, niż jesteśmy.NASK IFP UGZe zbiorów Wirtualnej Biblioteki Literatury Polskiej Instytutu Filologii Polskiej UG216 Kessler do nas idzie. To ja odchodzę, bo mam ochotę tego Niemca pożreć. I zostawia nas pan bez opieki przed jego nudzeniem zawołałaAnka. On jest dziwnie piękny, tą jakąś jesienną pięknością, ostatnią zauważyła Nina patrząc za odchodzącym. Kurowski, chodz do nas, napijemy się wołał z werendy Mysz-kowski, siedzący za stołem w otoczeniu całej baterii butelek. Dobrze, napijmy się raz jeszcze za rozwój i pomyślność przemy-słu zawołał Kurowski biorąc kieliszek i zwracając się do Maksa, sie-dzącego przy balustradzie l rozmawiającego z Karczmarkiem. Nie piję za taką pomyślność.Niech przemysł zdechnie, a z nimwszyscy jego pachołkowie zawołał Myszkowski, już dobrze pijany. Nie bredz, dzisiaj święto prawdziwej pracy, pracy wytrwałej i ce-lowej. Cicho, Kurowski, święto, prawdziwa praca, praca wytrwała li ce-lowa! Sześć słów, a sto głupstw.Cicho, Kurowski, boś i ty sparszywiałpomiędzy tymi parobkami, żyjesz i pracujesz jak bydlę i zbierasz gro-sze.Piję na twoje upamiętanie. Bądz zdrów, Myszkowski, przyjdz do mnie w sobotę, to pogada-my.Wychodzę już. Dobrze, tylko się napij ze mną.Karol pić nie chce.Maks pić niemoże, Kessler woli szczerzyć zęby do kobiet, Trawiński ma już dosyć,szlachcice grają w karty, i cóż ja, biedna sierota, pocznę, przecież zMorycem ani z fabrykantami pić nie będę.Kurowski zatrzymał się jeszcze i pił z nim, a przyglądał się Kessle-rowi, który chodził z paniami, bełkotał coś niewyraznie, poruszałszczękami i w świetle słońca podobnym był jeszcze bardziej do rudegonietoperza.Towarzystwo szybko się zmniejszało, pozostawali tylko najbliżsi iMuller, który wciąż trzymał Borowieckiego przy sobie i rozmawiał znim bardzo serdecznie, a Murray, który zjawił się już na końcu przyję-cia, przysiadł do Maksa i grupy kolegów i zdumionym, oczarowanymwzrokiem patrzył na kobiety, które z powodu przedwieczornego chłodupowróciły z ogrodu i siedziały otoczone mężczyznami na werendzie. Jakże wasze sprawy, żenicie się? zapytał go po cichu Maks.Anglik nic nie odpowiedział, aż dopiero nasyciwszyswoją duszę wiecznie głodną widokiem kobiet, rzekł cicho: Ja bym się zaraz ożenił.NASK IFP UGZe zbiorów Wirtualnej Biblioteki Literatury Polskiej Instytutu Filologii Polskiej UG217 Z którą? Wszystko jedno, jeśli nie można z dwoma. Za pózno wybraliście się, bo jedna jest żoną, a druga nią będziewkrótce. Zawsze za pózno, zawsze za pózno! szepnął z goryczą i drżą-cymi rękami obciągał surdut z garbu, a potem przysunął się doMyszkowskiego i pił z nim, jakby z rozpaczy.Wszedł stary Jaskólski iodnalazłszy Karola szepnął mu do ucha, że ktoś czeka na niego wkantorze i chce się koniecznie z nim widzieć jak najprędzej. Kto? nie znasz pan? Nie znam go, ale zdaje mi się, że to pan Zuker. jąkał szlachcic. Zuker, Zuker! powtórzył jakoś trwożnie i dziwnym uczuciemzabiło mu serce. Zaraz przyjdę, niech zaczeka chwilę.Poszedł do pokoju ojca i wziął rewolwer do kieszeni. Zuker chce się widzieć ze mną? Czego on chce?A może?.Bał się dokończyć myśli.Powlókł niespokojnie oczami po zebranych i wymknął się cicho.Zuker siedział w kantorze, pod oknem, oparł się na lasce i patrzył wziemię, a gdy Borowiecki wszedł, nie przyjął podanej mu ręki, nie rzekłzwykłych słów przywitania, tylko patrzył długo rozpalonymi oczami wjego twarz.Karola owładnął niepokój, czuł się jakby złapanym w potrzask, tenwzrok palił, mieszał i budził w nim strach.Miał szaloną ochotę uciec,ale zapanował nad sobą, zapanował nawet nad drżeniem serca, zamknąłokno, bo wrzawa pijących robotników była zbyt bliska, podsunął mukrzesło i rzekł wolno: Bardzo
[ Pobierz całość w formacie PDF ]