[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Widaćbyło, że są zadowoleni, wydawali się nawet bardziej przyjazni.Zostawiwszy koniezwiązane razem ze sobą, podeszli do samochodu i wtedy jeden z nich słabym rosyjskimspytał, czy mogą jeszcze w czymś pomóc.Podziękowałem im, jak umiałem, za wybawieniemnie z opresji, dodając, że gdyby nie ich pomoc, to Bóg jeden wie, jak by się zakończyła taprzygoda.Poprosiłem przy okazji, by powiedzieli, ile za tę przysługę sobie życzą Wydawało misię, że nie bardzo wiedzą, o co mi chodzi, więc by im to wizualnie wytłumaczyć,wyciągnąłem portfel z pieniędzmi.Gdy wreszcie zrozumieli moje intencje, ponowniezaczęli żywo rozmawiać w swoim ojczystym języku, a ja na próżno starałem się zrozumiećchociaż jedno słówko.Przyglądali się mi przy tym uważnie, jakby szacowali, na ile mogąmnie skasować.Ja natomiast zacząłem się już modlić, by na opłacenie tej imprezywystarczyło mi pieniędzy.- Na początku myśleliśmy - odezwał się jeden z nich - ze jesteś geologiem, więcRosjaninem i nawet było nam wesoło z tego powodu.Ale nie zgadzały się nam napisy nasamochodzie, bo one nie są po rosyjsku.Pózniej obejrzeliśmy twoje wyposażenie idoszliśmy do wniosku, ze jesteś obcokrajowcem i dlatego nie przyjmiemy od ciebiepieniędzy.W Kazachstanie jest taki odwieczny święty zwyczaj, ze gospodarz odpowiadadosłownie głową za bezpieczeństwo gościa, którego podejmuje.Ty przyjechałeś z daleka iprzebywasz na naszej ziemi, więc jesteś naszym gościem - powiedział dobitnie, zataczającprzy tym ręką krąg na obszar, gdzie, jak okiem sięgnąć, roztaczało się pustkowie.PozostaliKazachowie przytaknęli kiwnięciem głowy, a ja zrozumiałem wtedy, ze są za dumni, abyprzyjąć jakiekolwiek wynagrodzenie.Poczęstowałem więc ich papierosami, które chętnieprzyjęli i dokładnie obejrzeli, z ich min nic nie wynikało, nie wyrazili nawet zachwytuwbrew moim oczekiwaniom.Zrozumiałem wówczas, że nie są oni zwolennikami osiągnięćcywilizacji i szanują tylko to, co potrafią i posiadaj;}.Patrzyłem na ich spalone słońcemtwarze i pomyślałem o tych wszystkich zachodnich starcach, mieszkających wekskluzywnych domach starców, czołgających się do grobu i czepiających się swychnędznych przyzwyczajeń.Moi starcy byli z żelaza.Wiedziałem tez, że znają każdycentymetr tej ziemi, ze posiadają umiejętności i wiedzę, która przekazywana jest w tymkraju z pokolenia na pokolenie.Wyglądali przy tym na ludzi, którzy każdego dnia walczą oswoje życie.Pisząc powyższe, zdaję sobie sprawę, iż nie wyjawiam nieznanych dotądspraw.Niemniej jednak na podstawie obserwacji, które poczyniłem, żyjąc długie Uta naZachodzie, teraz przebywając w Rosji, stwierdziłem bardzo filozoficznie, że świat dzieli sięna dwie równe polowy.Jednak na jednej z nich jest nie do życia, na drugiej zaś nie dowytrzymania.Kazachowie zapytali, z jak daleka przybywam i dokąd się udaję.Gdy odpowiadałemna ich pytania, niczego nie komentowali, tylko w milczeniu słuchali.Wreszcie oznajmili,ze muszą już odjechać i jeśli sobie tego życzę, to poprowadzą mnie przez jakiś czas wewłaściwym dla mnie kierunku.Propozycja ta jakby z nieba spadła, gdyż w związku z nieprzespaną nocą orazwydarzeniami dzisiejszego dnia czułem się nieswojo na tym terenie i nie byłem w staniclogicznie już myśleć.Kazachowie dosiedli koni i ruszyli kłusem, kiwając rękoma, bymjechał za nimi.Wsiadłem więc do samochodu i ruszyłem za moimi wybawicielami.Jechalidokładnie na wschód, tak jakby posiadali kompasy, od czasu do czasu oglądając się tylkoza siebie, jakby czuwając nad tym, czy jadę cały czas za nimi.Konie ich przeszły teraz wgalop, zostawiając za sobą niewielki, zdmuchiwany przez wiatr na bok, tuman kurzu.Całyten widok przypominał szarżę kawalerii, która śmiało pędzi do ataku
[ Pobierz całość w formacie PDF ]