[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Najkrócej mówiąc, „fakty” są interpretacją zdarzeń, a interpretacja zakłada pewnezwiązki tworzące wagę zdarzeń.Najważniejsza jest świadomość tego, jaki jest stopieńmojego zaangażowania, a stąd, jakiego rodzaju fakty będą istotne.Czy jestem przyjacielemtego człowieka, czy wyłącznie detektywem, czy też po prostu kimś, kto chce poznać całegoczłowieka? Oprócz świadomości swojego związku z danym człowiekiem musiałbym znaćwszystkie szczegóły dotyczące samego zdarzenia - nawet wówczas jednak nie miałbymprawdopodobnie pewności, jak czyn tego człowieka ocenić.Żadna wiedza o tym człowieku,jego indywidualizmie i charakterze [chodzi o indywidualność i o charakter społeczny - M.K.]- włączając nawet elementy jego osobowości, których sam może nie być świadomy - nieumożliwią mi oceny tego czynu.Aby być w pełni poinformowanym, musiałbym znaćrównież siebie, własny system wartości - co w nim autentyczne, a co narzucone ideologią,własne zainteresowania - samoistne lub nie.Fakt ukazany opisowo może sprawić, że będębardziej lub mniej poinformowany, a wiadomo doskonale, iż nie ma skuteczniejszegosposobu zniekształcania rzeczywistości niż przekazywanie zestawu „faktów”12.Wydawałoby się, że to abecadło wiedzy człowieka zawodowo posługującego sięinformacją i przekazującego informację innym.Tymczasem nadal wielu czytelników,słuchaczy, widzów skłonnych jest wierzyć, że fakty to fakty niezależnie od tego, kto o nichmówi, w jakiej proporcji i kolejności, kto i gdzie je uwypukla, eksponuje na pierwszymmiejscu, z czym je kojarzy, w jakiej sytuacji i w towarzystwie jakich innych(przypadkowych?) wiadomości.To podejście, poza tym, że wynika ze zwykłego lenistwaodbiorcy, któremu wystarczy „połknąć wiadomości w biegu”, który nie czuje potrzeby, amoże i możliwości analizy krytycznoporównawczej, jest przejawem dużej naiwności.Dziennikarze gorliwie wykonujący zadanie partyjne lub też czysto komercyjne zamówienie sąjednak zainteresowani w podtrzymywaniu takich złudzeń, w podtrzymywaniu założenia, żeIks przeciwstawiający się Igrekowi może o nim mówić po prostu językiem faktów.Trywialna faktolatriaNiektórzy dziennikarze usiłują uporać się z kłopotliwością swego statusu najemnegopośrednika w przekazie informacji, tak czy inaczej uwikłanego we własną stronniczość lub wtakim czy innym sensie potencjalnie dyspozycyjnego, upierając się przy tym potocznymstereotypie faktu.Swoje złudzenie i pobożne życzenie bezinteresowności, bezstronności,niezależności podpierają swoistym kultem „surowego” czy też „nagiego” faktu.Wyznają, a wkażdym razie głoszą dewizę: My tylko powiadamiamy, a wnioski wyciągacie sami.To jednakalbo iluzja, świadectwo naiwności i braku samowiedzy zawodowej, albo też przejaw postawymanipulatorskiej, może nawet cynizmu.Dziennikarzu, wybierz sam, która z tych możliwościma lepiej o tobie świadczyć.Miotanie się między faktograficznym chaosem (i bezradnym kultem oderwanych,pouczających podobno faktów) a spekulatywną, aprioryczną twórczością systemotwórcząimpregnowaną na konkret to ślepa uliczka, którą dobrze znamy z historii nauk społecznych.Celnie obnażył i napiętnował te skrajności profesor Tadeusz Szczurkiewicz w swymesejupamflecie:Współczesna myśl socjologiczna - przy akompaniamencie jarmarcznej wprostwrzawy, jaką czyni się w pewnych kołach, zwłaszcza pedagogów, wokół nazbyt niestety„modnej” dziś socjologii - chwieje się między dwoma alternatywami: albo budowaniemśmiałych konstrukcji ogólnych (= systemów), których sklepienia, łuki, a nawet dźwigającekolumny unoszą się wysoko i suwerennie ponad faktami społecznymi, i w których odwołaniesię do faktów ma na celu jedynie ilustrację apriorycznie utworzonej teorii, albo - równiebezpłodną, a nieporównanie mniej ciekawą, mniej twórczą, ale za to o tyle łatwiejszą ibardziej demagogiczną faktolatrią, bałwochwalczym kultem faktów, nie pozwalającym nawynurzenie głowy ponad zmącone fale rzeczywistości i jasne, przenikliwe, a zarazemsensownie porządkujące spojrzenie13.Metodę hiperabstrakcyjnej teorii i „dyżurnych przykładów”, znaną z praktykuczonych spekulatywnych, scholastyków tudzież wykładowców uwielbiających schematy iprzykładziki, naśladują, wbrew pozorom, niektórzy dziennikarze - także ci, którzy obnoszą sięz ironicznym dystansem do akademickich mądrości.Adaptacja tej metody polega jedynie nazastąpieniu apriorycznej teorii lub pseudoteorii jakimś prostym stereotypem podniesionym dorangi aksjomatu lub polipem jakiejś improwizowanej „chłopskiej filozofii”
[ Pobierz całość w formacie PDF ]