[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ledwo obaj Niemcy weszli do domu tong-tszi, u wylotuulicy roz-legły się ostre dźwięki gongu.Wartownik oznajmiał, żebogowie sami się wyzwolili i że dziś jeszcze wrócą do swoichświątyń.Dodał także, że przestępcy w więzieniu oczekują nasprawiedliwą karę.Tymczasem marszałek dworu mandarynadostarczył gościom palankiny.Podróżni wsiedli do pojazdów iwyruszyli, poprzedzani przez dwóch forysiów.Dwaj inni szli zanimi.Matuzalem zostawił w domu i fajkę wodną, która mogła muw wycieczce zawadzać i nowofundtandczyka, ku wielkiemuniezadowoleniu Godfryda, obój.Niebawem kulisi zatrzymali się przed budowlą, którąnazwali „świątynią pięciuset duchów”.Cudzoziemcy opuścilipalankiny, aby obejrzeć świątynię dokładnie.Wkroczyti w aleję,przykrytą dachem.Z obu stron stały kamienne maszkarony.Naspotkanie wyszedł do-brze utuczony bonza, witając gościprzyjaznym tszinć tszing.Zgodził się oprowadzić ich i wszedł znimi do podwójnej hali.‘Tit pod ścianami „siedziało” pięćsetpozłacanych figur, wyobrażających najznakomit-szych uczniówBuddy.Na pierwszy rzut oka ateja robiła wrażenie przygnębiające.Po bliższej obserwacji można się było nawet oswoić z tymniemymto-warzystwem,składającym się wyłącznie zdobrodusznych bóstw.Ponieważ w Chinach pojęcie urody jestspowinowacone z pojęciem 237 otyłości, a „wzniośli święci”bezwarunkowo powinni się szezycić wybitną urodą, przetowszystkie posągi miały kształty mniej więcej, a raczej więcejzbliżone do rozmiarów mijheera van Aardappelen-borsch.Czasem nawet prześcigały je znacznie.‘Iiwarze były bez wyjąt-kudobroduszne; niektóre uśmiechały się; inne wręcz śmiały się ser-decznie; szczęki tak szeroko były rozwarte, a oczy tak głębokoukryte w fałdach policzków, że wydawało się, iż za chwilęwybuchnie salwa ogólnego śmiechu.Jedna tylko figura miała poważną minę; wyróżniała się takżeod-rębnym strojem.Na zapytanie Matuzalema, bonza objaśnił:-1bnajwiększy i najsławniejszy, najpotężniejszy inajświętszy bóg naszej świątyni.Zowią go Ma-ra-ca-pa-la.Posiada zresztą szereg innych imion.A więc był to posąg słynnego weneckiego podróżnika MarkoPolo, który pierwszy przywiózł do ćuropy wyczerpujące i ważnewiado-mości o Chinach i Wschodniej Azji i którego nazwisko,aczkolwiek przekształcone po chińsku, dochowało się do dniadzisiejszego.Spot-kał go zaszezyt zasiadania pomiędzy bogami,nawet w pierwszym ich rzędzie.Roześmiane twarze bogów podziałały na podróżnychzaraźliwie.Godfryd de Bouillon uśmiechał się znacząco;mijnheer zagryzał war-gi; ‘Iiirnerstick drapał się pod fałszywymwarkoczem, ledwo mógł powstrzymać się od śmiechu, a przecieżnie wiedział, czy śmiech w tej świątyni jest dozwolony.Nawetsam bonza przejął się nastrojem oprowadzanych gości.Zmrużyłoczy i otworzył szeroko usta, wskazu-jąc na jednego z bożków,najweselszego w wesołym gronie, śmiejące-go się w milczeniuwprawdzie, ale tak serdecznie i wyraziście, iż można było sądzić,że łzy płyną mu z oczu ciurkiem.To stanowiło jak gdyby sygnał.Godfryd wybuchnął śmiechem i krzyknął:-Nie bierzcie mi za złe, moi boscy panowie, ale czuję sięwwaszym czcigodnym towarzystwie tak wspaniale, że nie potrafiępłakać.Jeste-ścienajwspanialszymiwesołkami,jakichkiedykolwiek spotkałem.238Tszing, tszinć tszing!Mijnheer wtórował pucybutowi; ‘Iizrnerstick, Matuzalem iRyszard poszli za ich przykładem; Liang-ssi uczynił to samo, anawet sam bonza zaniósł się głośnym śmiechem.Dookoła podwójnej hali ciągnęły się mieszkania bonzów.Prze-wodnik wprowadził gości do paru mieszkań.Wszędzieproponowano im trociczki i barwne kartki z modlitwami, któresprzedają chińscy kapłani.Matuzalem rozdał im garść li,przewodnikowi dał napiwek, w następstwie czego cały tłumodprowadził ich głośnym tszing, tszing aż na ulicę, gdzie wsiedlido palankinów.Stąd ruszyli przez liczne zaułki do ciemnego tunelu.Poschodach wspięli się na mur, otaczający miasto.Przeszli obokstarych zardze-wiałych armat do czerwonej pagody, słynącej zosobliwego wyglądu.Jest to czworograniasta budowla o pięciupiętrach ze znacznie wysta-jącymi gzymsami, ciężka i niezgrabna
[ Pobierz całość w formacie PDF ]