[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Pewnie kpi ze mnie w duchu,pomyślała.Conar nagle ruszył w jej stronę.Rozchylone poły jego szlafrokaodsłaniały opalony trójkąt torsu.- Nie mam ochoty na pogawędki w tym momencie.- Zaczęła sięinstynktownie cofać do swego pokoju i nagle do niej dotarło, że zacho-wuje się jak idiotka.Po co ta panika? Przecież wcześniej widziała go wsamych tylko w kąpielówkach.- Nie planowałem pogawędki - powiedział.- To dobrze.Wobec tego, idz spać, a ja zejdę na parter.- Po co?-- Po drinka, mleko i coś słodkiego.Zresztą, nie twój interes.Schodzę nadół, bo mi się tak podoba.Zamierzała oddalić się dumnie, ale on był zbyt blisko.Uśmiechał się ispoglądał na nią na poły czułym, na poły kpiącym wzrokiem.Co się z niądzieje? Chyba traci rozum.Przecież on spędził pół nocy śmiejąc się irobiąc Bóg wie co z Molly.Pomyślała, że musi się jak najszybciej oddalić.Z początku szła, z całągodnością, na jaką było ją stać.Potem przyspieszyła kroku, a wreszciepuściła się biegiem.Conar okazał się szybszy U stóp schodów poczułanagle jego rękę na ramieniu - ciężką i mocną.Zaklęła cicho, a wtedy odwrócił ją ku sobie i chwycił na ręce.10Jennifer zawrzała gniewem.Niech go diabli, był zbudowany jak Tarzan ado tego ta męska twarz o surowych, rzezbionych rysach i przenikliweszare oczy.Miał wyrobioną markę i rządził swoim światem.Nie możestracić dla niego głowy.- Co ty wyprawiasz? - Zaczęła się wyrywać, okładając go pięściami popiersi.Zobaczyła nad sobą jego uśmiechniętą twarz, z opadającym na czołociemnym kosmykiem.- To, co powinienem był zrobić dawno temu.Biorę sprawy wewłasne ręce.- Puść mnie, bo zacznę krzyczeć.Mama.- Chcesz wezwać mamę na pomoc? - zapytał na poły rozbawionym, napoły kpiącym tonem.- Conar, niech cię diabli, mówię serio!- Naprawdę? Nie wierzę ci.- Zmieszny jesteś! Po co te teatralne gesty? - rzuciła rozdrazmonymtonem.- Teatralne? Bo życie jest teatrem, a kiedy aktor.- zaczął i na gle umilkł,spoglądając w lustro u stóp schodów.- No, proszę.Dopiero teraz nastąpidramatyczny moment.Jak w Przeminęło z wiatrem.Wielka scena ta ustóp schodów, przesycona zmysłowością.Para bohaterów jest wściekła iwzburzona, a potem on chwyta ją na ręce i niesie na górę po tychkrólewskich schodach, w kołującą ciemność.Reszta jest kwestiąwyobrazni.Oczywiście, myślę, on był w białe, koszuli i czarnychspodniach, czy coś w tym rodzaju.Za to ten twój szlafrok jest takijaskrawy.Rzeczywiście jak w Przeminęło z wiatrem.Czerwony to kolorbardzo wymowny, wyzywający.Próbujesz mnie sprowokować, Jennifer?- Conar, ty draniu, nie bądz śmieszny! Przecież nawet mnie nie lubisz.- Mylisz się.Lubię cię.- Nie wierzę ci.- To ty jesteś śmieszna.Nie wiesz, że pożądałem cię od lat?- Ty żałosny kłamczuchu.- Uderzyła go pięścią w pierś.- %7łałosny kłamczuchu? Nie powiedziałbym tego.- Uważałeś mnie za zołzę.- Nadal uważam, że potrafisz nią być od czasu do czasu Wyjaśnijmy sobiejedno: me powiedziałem wcale, że się w tobie potajemnie kochałem,tylko, że cię pożądałem.- Puszczaj mnie w tej chwili!- Pewnie od zawsze snułem marzenia, że się nagle rozbierzesz i rzuciszsie na mnie, mów.ąc coś w rodzaju Dobra, ważniaku, pokaz co tammasz".Jennifer nie wiedziała, czy się śmiać, czy płakać.~ Ty draniu!Conar chwycił ją za rękę, tę, którą właśnie zamierzała go spolicz-kować.- Możesz przestać? Clark Gable nie musiał znosić takich zniewag ClarkGable nie przyjmował kobiet w swoim pokoju, tuż przedwielką sceną uwiedzenia Scarlett.- Uważasz, że to będzie wielka scena uwodzenia? - zdziwił się teatralnie.-Miło mi to słyszeć.- Na co liczysz? %7łe padnę c, w ramiona, wiedząc, że miałeś przed chwilądziewczynę? Chyba ci całkiem odbiło, Conar.Nie jestem do tego stopniazdesperowana.- A jeżeli nie miałem przed chwilą dziewczyny?- No wiesz! - obruszyła się.- Przecież ta biedna Molly jest na górze idopiero co wyszła od ciebie.Co pomyślałaby sobie o tobie, gdyby cięteraz zobaczyła?- Molly? Pewnie byłaby ze mnie dumna.Uspokój się, dobrze? Ta scena naschodach, z wyrywającym się ciężarem, nie jest wcale łatwa.Zastanawiam się, ile ujęć trzeba było nakręcić z Clarkiem Gableem iVivien Leigh.- Posłuchaj - rzuciła wściekłym szeptem Jennifer.- Może tobie się towydaje śmieszne.to znaczy, pewnie tak, ale.Nie zgadzam się.-dorzuciła szybko, bo znalezli się na piętrze i Conar skręci! w stronęswojego pokoju.Po wejściu do środka zamknął ramieniem drzwi i oparł się o nie, ciężkodysząc.Włosy miał potargane, ale oczy skrzyły się mu z rozbawienia.- Cholernie długi korytarz.Dobrze, że jesteśmy na miejscu, bo gdybymdostał przepukliny, byłby ze mnie mały pożytek.- Puść mnie, bo chcę wyjść.Nie będę następną po Molly.- A może nie będziesz następna?- Conar, przecież widziałam na własne oczy, jak stąd wychodziła.- To moja przyjaciółka.Jest mi wyjątkowo bliska.- Uważasz, że to.- Poza wszystkim ona ma diametralnie odmienne gusta, jeśli chodzi oseks.- Słucham?- Molly jedzie spotkać się w San Francisco ze swoją dziewczyną-powiedział, tłumiąc śmiech, a gdy Jennifer spoglądała na niego w osłu-pieniu, dodał: - Twój przyjaciel Doug to jeden z najprzystojniejszychfacetów, jakich widziałem, a przecież nie jest twoim kochankiem.- Mógł nim kiedyś być.- Wykluczone
[ Pobierz całość w formacie PDF ]