[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zapaliłem zapałkę i upuściłem ją na kupkę watoliny.Buchnął nikły, błękit-nawy płomyk, który się szybko rozprzestrzeniał.Fakt, nie był to duży pożar,ale w tych warunkach lepszego nie umiałem zorganizować.Nie spuszczałem zeńoczu, dopóki nie ujrzałem dziarskich, żółtych języków ognia.Wtedy nacisnąłemdzwonek, którym Nalana Gęba sygnalizował zwykle, że chce już wyjść z sypialni.Gdy szczęknął zamek, czaiłem się tuż za Nalaną Gębą.Szturchałem go odczasu do czasu lufą pistoletu, bo nie chciałem, by zapomniał, w jakim znajdu-je się położeniu.Drzwi otworzyły się.Grzmotnąłem go w kręgosłup pistoletem,wypchnąłem z pokoju i wrzasnąłem donośnie: Pożar! Pali się!Nalana Gęba zatoczył się na korytarzu, a ja schowałem się błyskawicznie tużza nim.Nad jego ramieniem dostrzegłem zdumioną minę strażnika.Facet miałzwolnione reakcje.Trzymał w łapie jakąś broń, ale gdy ujrzał w sypialni migotli-wą poświatę ognia, gdy zobaczył, że w jego stronę kuśtyka Nalana Gęba, zacząłsię trząść ze strachu.Wraz z otwarciem drzwi do pokoju wpadł silny podmuchpowietrza i ogień rozbuchał się na dobre.Nie sądzę, by strażnik mnie w ogóle114 zauważył.Jeszcze raz pchnąłem Nalaną Gębę tak, że wpadł na strażnika, po czym oby-dwaj znalezli się na podłodze w kotłowaninie rąk i nóg.Wypaliła czyjaś broń, ktośkrzyknął; z całą pewnością strażnik, bo Nalana Gęba miał w ustach knebel.Przeskoczyłem splątane ciała i z odbezpieczonym pistoletem w garści runąłemw korytarz.Korytarz był wykładany boazerią.Po obu stronach znajdowały się ja-kieś drzwi, ale nie zwracałem na nie uwagi.Dotarłem na podest schodów.Jedneprowadziły w górę, drugie w dół.Ruszyłem w górę.Tak, w górę, w tej sprawie de-cyzję podjąłem już minionego wieczoru.Dziwna rzecz, ale ludzie, którzy uciekająz jakiegoś budynku, biegną zawsze na parter, dlatego na ogół zostają schwytani.Przypuszczam, że postępują tak instynktownie, jednak tam, gdzie byłem szkolony,uczyniono wszystko, żeby instynkt ten wykorzenić.Piętro nie wyglądało już tak elegancko i świeciło nagimi ścianami.Domyśli-łem się, że to zaplecze dla służby.Musiałem więc wystrzegać się Taafego, o ile Ta-afe  w co wątpiłem  był rzeczywiście tego rodzaju służącym.Poruszałem sięszybko, usiłując nie robić hałasu.Z dołu dobiegały mnie coraz głośniejsze krzyki.Przebywanie na korytarzu stawało się z każdą chwilą bardziej niebezpieczne, za-tem wyciągnąłem przed siebie pistolet i wpadłem do najbliższego pomieszczenia.Dzięki Bogu, na nikogo się tam nie nadziałem.Ledwo zamknąłem za sobądrzwi, usłyszałem czyjeś ciężkie tupanie.Zasunąłem zasuwkę i podszedłem dookna.Stwierdziłem, że znajduję się z drugiej strony domu, i że dziedziniec mamza plecami.Pierwszy raz zobaczyłem otaczający mnie krajobraz.Widok był miły:bezkresne pola, łaty leśnego zagajnika, a w oddali niebieskozielone góry.W od-ległości kilkuset metrów od domu szosą pędził samochód.Tam czekała wolność.Od ponad półtora roku nie widziałem niczego prócz kamiennych ścian, a mójwzrok biegł ledwie na kilka metrów przed siebie.Rzut oka na wiejski krajobrazsprawił, że gardło mi się ścisnęło, a serce zaczęło walić jak młotem.%7łe chmurystały nisko? %7łe nagłe uderzenie wiatru bryznęło w szybę kroplami deszczu? Tonie miało żadnego znaczenia.Tam, na zewnątrz, znajdę się znów na swobodziei nikt nie był w stanie mi przeszkodzić.Wróciłem pod drzwi i chwilę nasłuchiwałem.Na dole panował drobny chaosi sądząc po odgłosach, wywołany przeze mnie pożar wymknął się im spod kon-troli.Odsunąłem zasuwę i ociupinkę uchyliłem drzwi. Pieprzyć ogień!  darł się Nalana Gęba. Chcę mieć Reardena! Taafe,na dół do głównego wejścia! Dillon, ty obstawisz tylne wejście, jasne? Resztaprzeszukuje dom. Na górze go nie ma.Dopiero co tam byłem  odezwał się jakiś niski głos. Dobra  rzucił niecierpliwie Nalana Gęba. Zostaje parter.Taafe był nadole i nikogo nie widział.Ruszać się! Szybko! O Matko Przenajświętsza!  zawołał ktoś inny. Spójrzcie tylko! Cha-łupa nam się sfajczy!115  Niech się sfajczy! I tak nic tu po nas, jak nie złapiemy Reardena!Wyszedłem na korytarz i szybkim krokiem oddaliłem się od głównych scho-dów.Skręciłem za róg i znalazłem się przed kuchennymi.Zbiegłem spiesznie nadół, chcąc znalezć się na parterze, zanim myśliwi rozbiegną się po całym domu.Udało się.Prawie.Wejście było otwarte na oścież, tyle że stał w nim jakiś facet.To musiał być Dillon.Na szczęście nie patrzył w moją stronę.Gdy schodziłem po schodach, gapiłsię w szeroki korytarz prowadzący do frontowych drzwi domu.Wślizgnąłem sięw boczne przejście i zszedłem mu z pola widzenia.Tu odetchnąłem.Bezgłośnie.Z Dillonem bym chyba wygrał, ale nie bez hałasu, a hałas sprowadziłby mi nagłowę całą resztę.Pierwsze drzwi, które otworzyłem, odsłoniły przede mną schowek na szczotki.Do niczego, bo nie miał okna.Za to drugie wiodły do niezle zaopatrzonej spiżar-ni z oknem o pionowo przesuwanych skrzydłach.Delikatnie zamknąłem drzwii spróbowałem to okno otworzyć [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • fisis2.htw.pl
  • Copyright 2016 (...) chciałbym posiadać wszystkie oczy na ziemi, żeby patrzeć na Ciebie.
    Design: Solitaire