[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Amelii, Norman Briggs właśnie kończył się pakować.Dorzucił ostatnią koszulę i zatrzasnął walizkę.Prostując się, usły-szał dzwonek telefonu przy łóżku.- Ktoś do pana - oznajmił głos recepcjonistki.- Do mnie? - zdziwił się Briggs.- Ależ ja nie oczekuję nikogo.Kto to jest?- Niejaki pan Słowik.Briggs powoli odłożył słuchawkę.ROZDZIAA TRZYNASTYAlison wróciła do mieszkania Grega Forrestera, gdzie czekałona nią trzech mężczyzn.Wysłuchali dość szczegółowej relacji zespotkania z ojcem.- Więc pani nie sądzi, żeby ta wizyta u ojca zmieniła cokol-wiek, panno Ford? - spytał Colby.- Nie, obawiam się, że nie - odparła z pewnym znużeniem.Layton wychylił się z fotela.- Nie sądzi pani, że mógłby zmienić zdanie w ostatniej chwili?- Jestem zupełnie pewna, że nie.Greg Forrester ze zniecierpliwieniem zapalił papierosa.- Wiadomo, że Briggs należy do gangu - zwrócił się do Lay-tona.- Jego nazwisko jest przecież na pocztówce.Czemu go poprostu nie zwiniecie?Layton pokręcił głową.- Jeśli o nas chodzi, fakt, że nazwisko Briggsa jest na kartce,stanowi dowód, ponieważ pański brat Lewis wiedział, o czymmówi.Ale dla sądu to niewystarczający dowód.- Musimy zmusić albo Briggsa, albo pańskiego brata do mó-wienia - stwierdził rzeczowo Colby.- Z Dawidem sprawa jest beznadziejna - wyznał markotnieGreg.- Nawet widzieć mnie nie chce.- Więc pozostaje nam Briggs - oświadczył Colby.- Ale mój ojciec jutro wyjeżdża z kraju - wtrąciła Alison.- Wiemy, panno Ford - rzekł Layton.- Ma rezerwację na sa-molot odlatujący o dziesiątej do Montrealu.Colby z ożywieniem zwrócił się do Laytona.- Puść go przez odprawę celną i walutową - polecił krótko.-Puść go do samych schodków samolotu.Niech myśli, że naprawdęmu się upiekło.I wtedy go zwiń! Rozumiesz?- Rozumiem - odparł Layton z chciwym błyskiem w oku.Pokojówka zapukała do drzwi hotelowego pokoju, a nieotrzymawszy odpowiedzi, posłużyła się kluczem uniwersalnym.Norman Briggs siedział przy stoliku, na którym stały szklanki ibutelka whisky.Wyglądał na pogrążonego w drzemce; w zwie-szonej u boku prawej ręce ściskał pustą szklankę.Z surowo zaciśniętymi ustami pokojówka zbliżyła się do spo-czywającej postaci.Zalany - pomyślała - zalany w trupa.No cóż,nie jej interes.Jednak coś w ułożeniu nieruchomego ciała przyciągnęło jej uwagę.Odstawiła tacę z herbatą i tostami.Podeszła bliżej.Wtem wzdrygnęłasię i cofnęła.Norman Briggs patrzył na nią niewidzącymi oczyma.Dziewczyna zatkała sobie usta dłonią i wypadła z pokoju.Trzydzieścisekund pózniej dyrektor hotelu dowiadywał się od rozhisteryzowanejpokojówki, że dżentelmen z siedemnastki nie żyje.Major Colby siedział za biurkiem, przybrawszy minę cier-pliwej rezygnacji laika, który musi wysłuchiwać specjalistycznejrozprawy.Morgan w roli uczonego wyglądał niczym alegorianauki: odziany w biały laboratoryjny fartuch, dzierżył kolbę dopołowy wypełnioną jakimś bezbarwnym płynem.- Oczywiście, dużo tego nektaru nie trzeba - tłumaczył Mor-gan.- W tym właśnie cały jego urok.Muszę wyznać, że gdybymchciał kogoś otruć, wybrałbym ten specjał.- Zapamiętam to sobie - rzekł Colby z ledwo skrywaną ironią.- Widzisz - ciągnął Morgan, zapalając się do swego maka-brycznego tematu - toto praktycznie nie ma smaku, zwłaszcza walkoholu.Pamiętam mieliśmy taki przypadek w trzydziestymdziewiątym roku.- Ile czasu potrzeba, żeby to zaczęło działać? - przerwał muwspominki Colby.- To zależy od szeregu czynników - bezstronnie zastrzegł sięMorgan.- Od serca, układu krążenia, układu nerwowego.Otóż wtamtym przypadku z tysiąc dziewięćset trzydziestego dziewiątegoroku.- Ile czasu? - powtórzył Colby, z trudem kryjąc niecierpliwość.Morgan popatrzył z wyrzutem.- Piętnaście minut, może nawet krócej.Do gabinetu wszedł Layton, zmęczony i przybity.- Złapałeś pokojówkę z hotelu Briggsa? - spytał Colby.- Tak - odparł inspektor zgaszonym tonem.- Potwierdza to, conam zeznał dyrektor.Ponoć jakiś mężczyzna zjawił się w recepcjiokoło wpół do czwartej.Przedstawił się jako Słowik i spytał oNormana Briggsa.- Podała jakiś rysopis?- Podała - rzekł posępnie Layton.- To mogłeś być ty, ja,Morgan i milion innych ludzi.Colby zmarszczył czoło.- Przecież musiał mieć jakieś rysy?- Jakieś miał, ale dobrze schowane - mruknął Layton.- Całagęba w bandażach.Colby popatrzył na niego bez słowa.- W porządku - rzucił wreszcie.- To załatwia sprawę.Dzwońdo chłopaków z prasy i każ im zaczynać.Następnie łap GregaForrestera.Layton zrobił niewyrazną minę.- Myślisz, że to mądry ruch?- Jedyny, jaki nam pozostał.IIPunktualnie o szóstej wieczorem Greg Forrester otworzyłdrzwi do swego mieszkania przed Henrym Carmichaelem.Go-spodarz był niemalże na luzie, natomiast gościa jakby coś krępo-wało.Greg odebrał i powiesił jego płaszcz.- Mam nadzieję, że nie przyszedłem zbyt wcześnie - powie-dział Carmichael.- Bynajmniej - zapewnił Greg, prowadząc gościa do pracowni.- Może by tak po szklaneczce whisky?- Nie powiem nie - odparł Carmichael z wdzięcznością.-Zwykle nie biorę alkoholu do ust, ale mam trochę zszargane nerwy.Greg podszedł do barku.- Zaskoczył pana mój telefon? - spytał Carmichael.- Szczerze mówiąc, tak - przyznał Greg, nie oglądając się.-Nie rozumiałem, o co panu chodzi.- Odwrócił się i wręczył muszklaneczkę whisky z wodą.- Dlatego zaprosiłem pana do siebie.Carmichael wyciągnął popołudniową gazetę.- Chodziło mi o to.- Wskazał palcem notatkę w rubrycewiadomości z ostatniej chwili.- Pan tego nie widział?Greg postawił swoją nietkniętą szklaneczkę na stole
[ Pobierz całość w formacie PDF ]