[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Rzucili się na nas z deter-334minacją i furią, jakie rodzą tygodnie bezowocnego oblężenia.Oto mieli szansę zakończyć sprawę i poswawolić jak podJaffą! Ze straszliwym rykiem przebrnęli przez rumowisko pobelce tarana, której rozszczepiony koniec sterczał ku namniczym otwarty kwiat.Na ich spotkanie lunął deszcz żelaza,skał i bomb, które ciskali ludzie Dżezara z góry.Padali niczymkłosy owsa.Francuzi byli zdeterminowani, ale nami kierowaładesperacja.Wszyscy wiedzieli, że jeżeli grenadierzy przedrąsię przez wyłom, Akka padnie, a my spotkamy się ze śmiercią.%7łołnierze królewskiej piechoty morskiej runęli na Francuzów zdzikimi okrzykami, strzelając i rąbiąc kordelasami - błękit iczerwień zmieszały się w bezładną mozaikę.Było to najbardziej zaciekłe starcie, jakie widziałem, walkawręcz jak pod Troją, w której nikt nie prosił i nie dawałpardonu.Ludzie stękali, klęli, dzgali, charczeli, dławili jednidrugich i kopali.Walczyli i przepychali się jak byki.Croisierzwalił się na ziemię, dostawszy kilka postrzałów i pchnięćbagnetami.Nikt z nas nie widział, co dzieje się trochę dalej -mieliśmy przed oczami tylko skrawek zbocza rumowiska iwieżę, która lada moment mogła się na nas zwalić.ZobaczyłemPhelippeaux, który na poły zagrzebany w gruzie zdołał jakośwyciągnąć spod siebie pistolet i wystrzelić w twarze swoimzrewolucjonizowanym wrogom.Odpowiedzieli mu kilkomapchnięciami bagnetów.Jerycho nie tylko przeżył upadek, ale zdołał się wydostać zrumowiska.Miał nadpalone ubranie i cały pokryty był szarymkurzem, ale znalazł gdzieś lekko wygięty, gruby żelazny pręt iruszył na Francuzów niby Samson.Ludzie cofali się przedolbrzymem wywijającym żelazną lagą.Gdzieś z tyłu wysunąłsię fizylier, który wziął go na muszkę, Miriam jednak, którazdołała znalezć należący do jakiegoś oficera pistolet, uniosła gooburącz i strzeliła niemal z przyłożenia, roznosząc wrogowipołowę czasz-335ki.Z drugiej strony przyskoczył jakiś grenadier.Przypo-mniałem sobie o tomahawku i cisnąłem go, patrząc, jak wiruje,zanim utonął w karku Francuza.Ugodzony runął jak zwalonedrzewo, ale zdołałem odzyskać broń.Oboje z Miriamchwyciliśmy Jerycha za ramiona i odciągnęliśmy go o krok czydwa do tyłu, poza zasięg bagnetów, na które zamierzał sięrzucić.Zaraz potem w wyłom wpadli nowi żołnierze Dżezara,których ten posłał na pomoc obrońcom wieży.Po obu stronachpadali martwi i ranni, tworząc coraz wyższy zwał korpusów.Smith, z gołą i zakrwawioną głową, ciął i rąbał pałaszem jakoszalały.Kule gwizdały, dzwoniły o kamienie albo mlaskałyponuro, godząc w ciała, czemu towarzyszył krzyk i łoskotupadku.Powoli wracał mi słuch, krzyknąłem więc do Miriam iJerycha:- Musimy się cofnąć! Tam, z góry, będziemy mogli po-magać bardziej skutecznie.W tej chwili coś bzyknęło koło mojego ucha niby gniewnyszerszeń.Jerycho dostał w ramię i okręcił się wokół osi.Odwróciwszy się, zobaczyłem swojego śmiertelnego wroga.Najac klął zawzięcie i wetknąwszy kolbę mojej rusznicy wrumowisko, ponownie usiłował nabić broń.Jego opryszkowietrzymali się z dala od walki, strzelając ponad głowamigrenadierów.Ten strzał był przeznaczony dla mnie! Przyszlibypo moje ciało, bo wiedzieli, co mam pod koszulą.I nagleogarnęła mnie furia, gniew i żądza zemsty.Poczułem, jakpęcznieją mi mięśnie, nabrzmiewają żyły, a oczy dostrzegająnajdrobniejsze szczegóły.Zobaczyłem błysk czerwieni napalcu drania.Miał pierścień Astizy!Od razu zrozumiałem, co się stało.Mohammad nie zdołałsię oprzeć pokusie odszukania pierścienia, który Astizaporzuciła na dziedzińcu zamku krzyżowców.Kiedy spaliśmy,zdołał go odnalezć, co zakończyło jego nieustanne336domaganie się pieniędzy.I dlatego to on, nie ja, został zabitystrzałem Najaca z mojej rusznicy, kiedy wialiśmy akwe-duktem.Francuski bandyta odszukał nieboszczyka, żeby sięupewnić, że jest martwy, i wziął pierścień, nie znając jegohistorii.Było to jak wyznanie mordercy.Podniosłem więcżelazną pałę Jerycha i ruszyłem na wroga, odliczając sekundy.%7łeby nabić amerykańską rusznicę, potrzebował całej minuty, adziesięć sekund już upłynęło.%7łeby go dopaść, musiałem sięprzebić przez gęstwę Francuzów.Ruszyłem na nich, wywijając żelazną pałką, aż powietrzezawyło ponuro; musiałem wyglądać jak templariusz idący nabój w imię Chrystusa.Za Neda i Mohammada! Czułem, żeżadna kula mnie nie ugodzi, i nie zwracałem uwagi na ból.Czas zwolnił biegu, wrzawa wokół mnie się uciszyła, a mójwzrok się wyostrzył.Widziałem tylko Najaca, który drżącymidłońmi wsypywał do lufy miarkę prochu.Dwadzieścia sekund.Zamachnąłem się na płot bagnetów i oczyściłem szlak jakbysierpem.Metal brzęknął o metal - i piechurzy rozstąpili sięprzed szaleńcem.Trzydzieści sekund.Najac owinął kulę w przybitkę inerwowo wciskał ją w lufę krótkim wyciorem.Francuzi i Arabowie Najaca wrzeszczeli i strzelali, ja jednakczułem tylko wiatr.Widziałem drżenie zadymionegopowietrza, gdy przedzierały się przezeń kule, błyski oczu, bielwyszczerzonych zębów i krew bluzgająca z twarzy młodegooficera.Mój żelazny pręt ugodził w żebra rosłego grenadiera,który złożył się niemal we dwoje i frunął w bok.Czterdzieści sekund.Najac pchał oporną kulę w głąbprzewodu lufy.Przeskakiwałem po ciałach trupów i konających, wyko-rzystując je niczym kamienie w strumieniu i utrzymującrównowagę jak pająk.Wokół mnie rozbrzmiewał śpiew337mojej pałki i ludzie cofali się z wrzaskiem, jak przed chwiląrozstępowali się przed rozjuszonym kowalem.Kątem okadostrzegłem, jak Smith przebija jakiegoś fizyliera pałaszem,zobaczyłem też konającego homara" i dwu innych,przebijających wrogów bagnetami.Z góry wciąż sypał siędeszcz gruzu i kamieni, widziałem też kwiaty wybuchów zaNajakiem, gdy eksplodowały zrzucane z murów bomby ipociski kartaczów.Trójkolorowa flaga zachwiała się, upadła, apotem uniosła ponownie powiewając dumnie.Pięćdziesiąt sekund.Najac nie dał sobie nawet czasu nawyciągnięcie wycioru.Drżącymi palcami pod sypał proch napanewkę i odciągnął kurek.Miał w oczach strach, desperację,ale i nienawiść.Prawie go dopadałem, kiedy jeden z jegoopryszków rzucił się na mnie z uniesionym nad głowącimitarem.Jego twarz wykrzywiał grymas nienawiści i wyłprzerazliwie, dopóki mój pręt nie ugodził go w skroń, urywającwrzask i rozbryzgując mózg na wszystkie strony.Poczułemsmak krwi na zębach.Gdy uniosłem żelazo do ostatniego uderzenia, Najac,wytrzeszczywszy przerażone oczy, zdążył nacisnąć spust,zobaczyłem błysk, poczułem tchnienie gorąca i strzał mojejwłasnej rusznicy wbił mi wycior w pierś.Uderzenie mnie odrzuciło.Tuż przed śmiercią jednakzdołałem się zamachnąć i rąbnąć łotra żelazem po kostkach,całkowicie je roztrzaskując
[ Pobierz całość w formacie PDF ]