[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Prawda, tato?Sean skinął głową.Joe uśmiechnął się w ciemności.Joe zniknął nagle, tak jak jego fujarka.Seana bolało serce.Powłóczącnogami, podszedł do skał.W jolce znalazł Siobhan i Rowan.Zasnęły wciepłych promieniach słońca.Sean wszedł do łodzi, usiadł na ławeczce i ukrył twarz w dłoniach,jakby chciał schować się przed własną przeszłością.28Splecione zygzakiSplecione zygzaki.I.Dwa przecinające się zygzaki wykonanebezpośrednio obok siebie w taki sposób, że jeden skierowany jest w dót, adrugi w górę.Czasami zygzaki zamieniają się miejscami.2.Trudzrozumienia.R.Dirane, Sploty miłościFionn zadzwonił do Iollana.Umówili się w Galway po południu.Ciesząc się, że Fionn nie wspomina o Sharon i jej uwagach na tematrudych włosów, Rebecca przytulała się do niego, pozwalając lokom,wystającym spod kasku, łaskotać ją w nos.Dotyk maleńkiego ciałka Einin był dla niej całkiem nowymdoznaniem.Czuła, jakby wciąż trzymała w ramionach tę maleńką,bezbronną istotkę o miękkich włosach i jasnych oczach, owiniętąbezpiecznie w kocyk.Nagle w jej myśli o dziecku wdarło się wyciesyreny.Rebecca zamknęła oczy, ale błysk koguta przebijał się przez jejpowieki.Klęcząc na połyskującym asfalcie, Rebecca słyszała cichutkie jękidobywające się z maleńkich ust Rowan.We mgle pulsowały czerwone iniebieskie światła.- Becky.- Glos Peg dobiegi jakby z oddali.- Becky, spójrz na mnie.Rebecca wpatrzyła się we mgłę.Peg kucała tuż przed nią.- Daj Rowan ratownikowi.Rebecca podniosła wzrok na młodego mężczyznę w uniformie, którywyciągał ręce po dziecko.- On ją zabierze - szepnęła Rebecca.- Musi ją obejrzeć.My też pójdziemy.Ty i ja.Daj Rowanratownikowi.Peg powoli wyjęła dziecko z zaciśniętych ramion Rebeki.Przekazałaje mężczyznie, a potem objęła Rebeccę i pomogła jej wstać.Razemruszyły do karetki i gdy Rebecca weszła do środka, ujrzała, że Sharonrozmawia z policjantem.Kiedy Sharon popatrzyła na przyjaciółkę, jejczarne oczy połyskiwały od pulsujących świateł.Stała nieruchoma jakskała, podczas gdy fale Pacyfiku huczały daleko w dole.Sharonuśmiechnęła się lekko.Rebecca zmarszczyła brwi.W karetce usiadła naprzeciwko dziecka, którego maleńkie ciałookrywała tylko pieluszka.Ratownik delikatnie badał żebra Rowan.- Wyskoczył jej staw biodrowy - powiedziała cicho Rebecca.- Który?- Prawy.Założył stetoskop i dotknął biodra.Rowan jęknęła.Leżała tam zzamkniętymi oczkami, oddychając słabo.Karetka ruszyła.- Jest wychłodzona - dodała Rebecca.- Sweter ją ocalił.-Spojrzała naPeg.- To magia.- ye.Dublin został daleko w tyle, zanim Rebecca oderwała wreszcie twarzod pleców Fionna, a myśli od przeszłości.Zajechali do tego samegomiasteczka, gdzie sześć dni wcześniej jedli lunch.Fionn zatrzymałmotocykl.- Jestem głodny - powiedział.- Ale.ale ja chcę wracać do Rowan.- Wiem, ale powinnaś też coś zjeść.- Muszę jechać - powiedziała, czując, że zbiera jej się na płacz.Chciał ją objąć, ale cofnęła się, potrząsając głową.Fionn westchnąłciężko.- Co się dzieje?- Po prostu nie mogę.- Czego nie możesz?Rebecca oderwała wzrok od jego czarnych oczu i spojrzała w czysteirlandzkie niebo.Wiedziała, że jest piękne, ale czuła tylko pustkę w sercu.- Fionn, czuję się zgnębiona życiem.Naprawdę - szepnęła.- Nieprawda.Cierpisz z powodu czegoś, co przeminęło, czego już niema, po prostu wciąż do tego wracasz.- Nie potrafię się uwolnić.- Wiesz co, przynieś nam coś do zjedzenia.Mam sprawę dozałatwienia.Przeszli razem przez ulicę i skręcili za róg.Rebecca otarła po drodzepoliczki z łez.Zatrzymali się przy sklepiku z czerwonymi drzwiami.Fionn zamachał przez okno kobiecie za ladą, a ona z uśmiechemodwzajemniła gest.- Idz tam po lunch.Ja wrócę za parę minut.Dla mnie pita z gruszką iserem.- Pocałował Rebeccę w policzek i odszedł.Gdy otworzyła drzwi,rozległ się cichy dzwonek.Stanęła naprzeciwko kobiety za ladą.- Wszystko w porządku?- Tak, tak.Yyy.Proszę dwie pity z gruszką i serem.- Dobry wybór.Rebecca obróciła się, patrząc na irlandzkie pamiątki rozstawione napółkach przy drzwiach.Były tam bluzy oraz breloczki do kluczy zczterolistną koniczyną.Ramki na zdjęcia ze wzorem z Claddagh iirlandzkim błogosławieństwem stały przy figurkach świętego Patryka.Obok złożonych w modlitwie dłoni zobaczyła kilka uplecionych z trawykrzyży o szerokości sześciu cali.Dotknęła, by sprawdzić, czy trawa jestprawdziwa.Była.- Krzyż świętej Brygidy - powiedziała sprzedawczyni.- Zwiętej Brygidy? - powtórzyła Rebecca.-Aye.Jest matką nas wszystkich.Przynajmniej była, przed świętymPatrykiem.- Kobieta spuściła wzrok, krojąc gruszkę.- Przed nastaniem katolicyzmu - zauważyła Rebecca.-Aye.Wtedy poraz pierwszy próbowano nas zmienić, niebacząc na to, kim naprawdę jesteśmy.Katolicyzm miał nam dać tylko Ojca, Syna i Ducha Zwiętego".Ale my wiedzieliśmy, że mamy Matkę.Matki nie można nikomu odebrać.Dlatego zmieniliśmy ją w coś, comogliśmy zachować.To samo zrobiliśmy z Anglikami.Udaliśmy, żejesteśmy kimś, kim nie jesteśmy, żeby się odczepili i dali nam czaswymyślić, jak się ich pozbyć.- Roześmiała się.- Zawsze jednakwiedzieliśmy, kim jesteśmy.Rebecca skinęła głową i odwróciła się, czując, jak ściska ją w gardle.Od tak dawna nie płakała, a teraz wszystko ją do tego prowokowało.Westchnęła sfrustrowana.Kiedy podniosła wzrok, zobaczyła naddrzwiami krzyż świętej Brygidy.- Rozdroża nigdy nie są przyjemne - powiedziała kobieta.- Słucham?- Rozdroża.Znalezć się w centrum spraw, poczuć się odsłoniętym zewszystkich stron, dopóki nie podejmie się decyzji, jaką drogę wybrać.Tobardzo nieprzyjemne.Dobrze mieć taki krzyż dla ochrony.Krzyżeświętej Brygidy to właśnie takie skrzyżowania, rozdroża.Wieszamy jenad drzwiami i przybijamy do belek stropowych dla ochrony.- Dlaczego do belek?- Trzeba mieć coś, co nas ochroni, kiedy iskry wylatują kominem, a nadachu strzecha.- Uśmiechnęła się i położyła kanapki na ladzie.- Ojej.Zostawiłam pieniądze przy motocyklu.Zaraz wra.- Proszę nie płacić.- Nie płacić?- Jest pani z Fionnem.- On nie płaci?- Zwykle przywozi mnie, mojemu mężowi i dzieciom coś z Dublina.To taki handel wymienny.- Rozumiem.- Rebecca uśmiechnęła się i wzięła torbę z lady.- Dołożyłam też ciasto z jeżynami.Nie jest wprawdzie pierwszylutego, czyli Dzień Zwiętej Brygidy, ale skoro o niej rozmawiałyśmy,pomyślałam, że was poczęstuję.- Je się wtedy ciasto z jeżynami?- Tak, w dzień Brygidy je się wszystko z jeżynami.Przepraszam,świętej Brygidy.Skoro już o niej mówimy, trzeba uczcić jej pamięć.- Dziękuję.- Do zobaczenia.Rebecca rozejrzała się po ulicy, ale nie zobaczyła Fionna.Stała przezchwilę, zastanawiając się, co mogło zabrać mu tyle czasu w tak małymmieście.Postanowiła postawić się na jegomiejscu.Nie było to łatwe, ale nagle podekscytowana ruszyła kunastępnej ulicy.Uśmiechnęła się szeroko, gdy znalazła go tuż za rogiem.Siedział na trawie w tym samym miejscu, gdzie jedli poprzednio.- Trochę ci zeszło - powiedział.- Słuchałam o Brygidzie.- Zwietnie.Siadaj.- Poklepał trawę obok siebie.Usiadła, otworzyłatorbę i sięgnęła po kanapkę.- Proszę.- Wyciągnął ku niej małe pudełko.Rebecca osłupiała.- No, śmiało.Potrząsnęła głową
[ Pobierz całość w formacie PDF ]