[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Kiedy przechodziliśmy przez Prenzlau 25kwietnia 1945 roku miasto było już w agonii.Od wielu dni sowieckielotnictwo rozwalało dom po domu.Ruiny utrudniały ruch.Cywile uciekali zmiasta w bezładnych grupkach.Trzy tysiące oficerów z armii belgijskiejopuściło właśnie koszary w Prenzlau, gdzie zostali internowani pokapitulacji 28 maja 1940 roku.Z trudem posuwali się do przodu. Generałowie o czerwonych twarzach w odwróconych do tyłu kepi przystawalico chwilę na poboczu, by otrzeć spocone czoło.Jak grube niańki oprzekrwionych twarzach pchali przed sobą wózki dziecięce na którychułożyli cały dobytek.Nie należało spodziewać się po nich wielkichsportowych wyczynów.Rosjanie szybko ich ogarnęli.Mieliśmy zająć pozycjeoddalone o kilka kilometrów na północny zachód od Prezlau.Ulokowałempunkt dowodzenia w zamku Holzendorf, gdzie pełno było grupek jęczącychuciekinierów.Większość z nich została ewakuowana z Nadrenii na wschód.Ateraz bolszewicy deptali im po piętach i przeganiali ich na zachód, tam,skąd przybyli!Rosjanie będą tu ranoNadeszły rozkazy: mieliśmy wycofać się jeszcze dalej na północny-zachód,pokonać za jednym razem dodatkowe sześćdziesiąt kilometrów.Zmęczenieplątało nam nogi.Ale bliskie zagrożenia dodawało każdemu sił, koniecznychdo zrobienia kolejnego wysiłku.Trzęśliśmy się starymi Volkswagenami,podziurawionymi dziesiątkami odłamków.Na południowym wschodzie płonęło całeniebo, coraz bardziej czerwone.Mieliśmy dotrzeć następnego dnia domiasta Waren w Meklemburgii, minąć wielkie jeziora znajdujące się w tychokolicach i zatrzymać się tymczasowo w sektorze Tottiner Hutte.Wieluuchodzców położyło się na noc na poboczach po obu stronach drogi.Dziesiątki tysięcy kobiet, dzieci, starców, owiniętych w pierzyny leżałyskulone jeden obok drugiego, we mgle pod świerkami.Tuż obok siebiejechały trzy rzędy pojazdów, kierowanych często przez francuskich jeńców,bardzo oddanych, którzy najwidoczniej uważali się za członków niemieckiejrodziny stłoczonej na wozach.Moi żołnierzy świetnie sobie radzili.Nietracąc czasu przemykali się zręcznie między stojącymi w korku pojazdami.Byli w doskonałych humorach.Poradziłem im by przyspieszyli kroku.Niemiałem najmniejszych złudzeń.Zciskałem między nogami w moim małymVolkswagenie niewielką radiostację, która działała na baterie.Stacjebrytyjskie uprzejmie informowały mnie co godzinę o sytuacji.Od dwóch dnifront w Niemczech na odcinku brytyjskim został przerwany.Tommiesprzekroczyli Aabę na południowy wschód od Hamburga.Kierowali się naLubekę, nie było co do tego cienia wątpliwości.Jeśli nie dotrą jakopierwsi do tego bałtyckiego portu, zostaniemy zduszeni przez Rosjan.Musiałem za wszelka cenę wyrwać ludzi z tej matni, utrzymać się na drodzei dotrzeć do Lubeki na czas.Potem zobaczymy.Nie mogliśmy oddać walki pojednej rundzie i poddać się bezwolnie jak to ospałe stado, które leżałowzdłuż drogi i czekało w kurzu, aż zwycięzca wprowadzi swe bezwzględneprawa.Z Lubeki być może będziemy mogli wycofać się dalej na północ.Poganiałem moich żołnierzy jak tylko mogłem.Byliśmy jednak jeszcze bardzodaleko od Bałtyku.A bieg wydarzeń uległ przyspieszeniu.***30 kwietnia 1945 roku o ósmej rano w radiu Londyn usłyszałem zaskakującąnowinę:  Himmler negocjuje zawieszenie broni!".Rozmowy miały ponoćmiejsce w okolicach Lubeki.Dowódca dywizji  Langemarck" dołączył do mnie wTottiner Hutte.Od dwóch dni daremnie próbowaliśmy, on i ja, nawiązaćkontakt z naszym korpusem.Odwrót odbywał się tak szybko i w takimzamieszaniu, że pierwszy raz od początku wojny, mimo całego opanowaniadowództwa, nie udało się nawiązać łączności.Nie tylko nie mogliśmydowiedzieć się, co nasze dywizje mają robić, ale nawet gdzie znajduje sięsztab.Ciężarówki-radia znikły.Już żaden łącznik nie był w stanie przedrzećsię przez powódz wozów i uciekinierów.Byliśmy zdani tylko i wyłącznie na siebie.Faszystowskie Włochy upadły.Mussolini został zamordowany zokrutnym sadyzmem; jego zwłoki wisiały, zaczepione za stopy jak martwebydło, w samym środku Mediolanu.Starannie ustawiłem moje baterie tak, byjak najlepiej chronić zagrożonych żołnierzy.Przed opuszczeniem Berlina 20kwietnia, przewidując najgorsze, kazałem dostarczyć sobie kilka tysięcykart zagranicznych robotników.Nadszedł czas, by je wykorzystać.Rankiem30 kwietnia kazałem dowódcom jednostek rozdać je w tajemnicy żołnierzom.Dzięki temu jeśli niektóre kompanie znajdą się w rozsypce kiedy nadejdzieostateczny cios, ci z naszych żołnierzy, którzy nie chcą się poddać, będąmogli zamienić mundur na jakieś łachy, podać się za deportowanychrobotników, uniknąć internowania w obozach jenieckich i dzięki tymopatrznościowym dokumentom dotrzeć do zaprzyjaznionych domów w Belgii lubRzeszy, albo też znalezć schronienie za granicą, jak też uczyniło przeszłotrzy tysięce z nich.Od stu godzin nasi ochotnicy maszerowali w dzień,maszerowali w nocy.Nigdzie nie pozwalałem im na odpoczynek.Nie mogliśmyustąpić przed przeszkodą, stracić głowy, lecz wręcz przeciwnie musieliśmyuczepić się możliwości przeżycia, spróbować dotrzeć do Danii, potem donorweskiego lodowca, gdzie, być może, będzie kontynuowana walka.Musiałempróbować dosłownie wszystkiego by moi żołnierze nie pogrążyli się wmrocznej anonimowości ostatecznej klęski.Nie mogłem już sobie pozwolić namyślenie, że jakiś cud zdoła zatrzymać falę Sowietów.Nie istniała już żadnalinia obrony, żaden opór.Dalsze trzymanie się rutyny oznaczałosamobójstwo.Sporządziłem rozkazy odwrotu w kierunku Lubeki dla dowódcówpułków i batalionów: mieli posłużyć się wszelkimi dostępnymi środkamitransportu, wsadzić oddziały na jakiekolwiek pojazdy.Ustawiłem moichwalońskich żandarmów na wszystkich skrzyżowaniach by kierowali naszychtowarzyszy z jednego postoju na drugi, poganiali maruderów i oszczędzaliim wszelkich komplikacji.Postanowiłem, że za wszelką cenę muszę spotkaćsię z Himmlerem, by uzyskać jasne rozkazy dla mojej dywizji i dla dywizji Langemarck", i przypomnieć mu o istnieniu dziesiątek tysięcyzagranicznych ochotników, najdzielniejszych z dzielnych.Czy jeszcze onich pamiętają w rozmowach w Lubece? Czy też pozwolą im pogrążyć się wotchłani? Dopóki istniała jakakolwiek szansa na uratowanie moich chłopców,dopóty chciałem ją wykorzystać.I przecinając pola na przełaj, mijając wpośpiechu wszystko co było przede mną, jechałem Volkswagenem w kierunkuLubeki, do Himmlera. Hitler nie żyje"Droga do Lubeki stanowiła doskonałą ilustrację ogólnej sytuacji 30 kwietnia1945 roku.Aż do Schwerinu potężna, hałaśliwa rzeka cywili i wojskowychnapływająca ze wschodu rozlewała się swobodnie po całej okolicy.WSchwerinie łączyła się z drugim nurtem.Tylko zamek książęcy wśród wód wkolorze popiołu zdołał zachować spokój kamieni, które oglądałyprzemijających ludzi i wieki.Reszta miasta tonęła w tłumie wrzeszczącychludzi, którzy napływali ze wschodu i z zachodu.Właśnie tam uświadomiliśmysobie, że koniec wojny stał się rzeczywistością.Rzeka ludzi spływająca zWaren uciekała przed czołgami sowieckimi.Druga fala ludzka napływała znadAaby w ucieczce przez Anglikami.Dwie alianckie ofensywy zbliżały się dosiebie coraz bardziej, jak domykające się skrzydła drzwi.Bliskość Anglikówbyła wypisana na niebie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • fisis2.htw.pl
  • Copyright © 2016 (...) chciaÅ‚bym posiadać wszystkie oczy na ziemi, żeby patrzeć na Ciebie.
    Design: Solitaire