[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Trzy połyskujące pierścienie już niemalzrównały się w jednej płaszczyznie.- Trzy minuty! - ogłosił kapitan.Ból i zawroty głowy nareszcie ustąpiły i Jake nie czuł już nic poza kłującym dreszczempodniecenia.Topaz spojrzała na niego, uśmiechnęła się& i wtedy przed oczami przeleciały mutysiące rzeczy naraz.Ujrzał armie, królestwa, ogromne, na wpół ukończone katedry, przepysznepałace, księżyc, blask świec, górskie przełęcze i postacie dzielnych bohaterów.W jego duszypękła jakaś tama i odczuł bezbrzeżny zachwyt nad wspaniałością świata.- Jedna minuta - powiedział kapitan.Zapadła cisza.Charlie przysunął się do Jake a.Z drugiej strony Róża ścisnęła go mocnoza rękę.Oczy wszystkich wpatrzone były w rozświetlony księżycem punkt, który znajdował sięprzed dziobem statku.Czekali.- Dziesięć, dziewięć, osiem, siedem& - odliczał Macintyre niemal niesłyszalnymszeptem.Jake otworzył szerzej oczy.Wstrzymał oddech.Nagle, zupełnie znikąd, na pokładziezawirowała trąba powietrzna.Gwałtowny cyklon otoczył wszystkich zebranych.Błysnęłokolorami.Róża i Charlie przysunęli się do Jake a jeszcze bliżej, ściskając go między sobą.Wnastępnej chwili rozległ się grzmot spowolnionej detonacji i Jake ujrzał eksplozję diamentowychkształtów rozbiegających się we wszystkie kierunki naraz, wytryskujących z epicentrum, któreznajdowało się gdzieś we wnętrzu jego ciała.Zdawało mu się, że wzbija się w chmury, wzlatujejak rakieta, ponad statek, ponad ocean.Jake owi obiło się o uszy określenie projekcja astralna ,ale - podobnie jak większość ludzi - nigdy czegoś takiego nie doświadczył.Wiedział, że wrzeczywistości wciąż stoi na pokładzie, ale jednocześnie unosił się wysoko nad statkiem i patrzyłz góry na maleńką figurkę samego siebie.Diamentowe kształty rozpierzchły się ku najdalszymkrawędziom jego pola widzenia, kolory rozbłysły ogniem.Wreszcie rozległ się huk gromu.I nagle wszystko wróciło do normy.Jake znów stał na pokładzie Escape , u boku ciotkiRóży.Wokół zabrzmiały triumfalne okrzyki - wszyscy nawzajem sobie gratulowali.Charlie odwrócił się do Jake a i uścisnął mu dłoń.- Mam nadzieję, że miałeś przyjemną podróż.Witamy w roku tysiąc osiemsetdwudziestym.6Historia na żywoChoć Jake był wycieńczony ponad wszelką miarę po wydarzeniach minionychdwudziestu czterech godzin, podjął mocne postanowienie, że nie spocznie, dopóki nie ujrzyjakiegoś znaku, że naprawdę oddycha powietrzem minionej epoki.Uczepiony relingu, wpatrywałsię uparcie w horyzont.Powieki ciążyły mu coraz bardziej i bardziej.Wszyscy poza kapitanem zeszli pod pokład, by trochę odpocząć.Róża trwała dzielnieprzy swoim bratanku, ale kiedy dopadł ją atak ziewania, Jake litościwie zaproponował, bypołożyła się na jednej z wygodnych kanap stojących przy kominku w mesie.Róża przyniosła muwełniany koc, pocałowała w czoło i oddaliła się, mamrocząc pod nosem, że na pewno i tak nie darady zasnąć.Minutę pózniej spod pokładu dobiegało donośne chrapanie.Szczelnie otulony kocem, patrzył na falujące morze i nikłe światełko na horyzoncie.Jeszcze raz pomyślał o rodzicach i dziwna mieszanka uczuć targnęła jego sercem.Oczywiście,martwił się o nich, był chory z troski, ale z drugiej strony prześladowało go poczucie zdrady.Przecież okłamali go, mówiąc, że jadą na targi do Birmingham, podczas gdy w istocie wybieralisię nie tylko do innego miasta, ale wręcz do innej epoki.Jake potrząsnął głową, żeby oczyścić umysł.- Prawdopodobnie wszystko to da się jakoś wyjaśnić - powiedział sam do siebie i wróciłdo przyglądania się falom.Po śmierci brata Jake wykształcił w sobie - bolesną metodą prób i błędów - zdolnośćblokowania wszelkich czarnych myśli grożących mu paraliżem woli.Podmuchy wiatru - chłodne i orzezwiające - zaczęły słabnąć i w ciągu kilku minutustąpiły miejsca ciepłej tropikalnej bryzie.Jake a dopadła przemożna senność.Najpierw ukląkłna drewnianym pokładzie.Kilka chwil pózniej położył się na boku, z głową na szkolnej torbieniczym na poduszce, wciąż wpatrując się w morze.Potem zasnął.W tym samym momencie, tego samego poranka 182Q roku, nieopodal normandzkiej wsiVerre, zamaskowana postać skradała się ostrożnie między ozdobnie przystrzyżonymi krzewamiw stronę okazałej rezydencji, otoczonej wspaniałymi ogrodami w stylu francuskim.Mężczyznaprzycupnął w cieniu i zlustrował budynek bacznym wzrokiem.W ogrodzie pojawił się strażnik z latarnią, patrolujący teren posiadłości.Zamaskowanyosobnik poczekał, aż strażnik zniknie za narożnikiem pałacu, po czym bezszelestnie przemknąłprzez trawnik i wspiął się po pnączach glicynii do okna na pierwszym piętrze.W pokoju młoda dziewczyna dreptała nerwowo tam i z powrotem.Intruz otworzył okno,wskoczył do środka i zerwał maskę z twarzy.- Nathan! Dzięki Bogu! Myślałam, że nigdy ci się nie uda - wykrzyknęła dziewczyna, poczym obsypała przybysza pocałunkami.Nathan nawet nie mrugnął okiem - przywykł do tego, że młode damy rzucały mu się wramiona.Miał szesnaście lat, muskularne ciało i ze swoim zawadiackim błyskiem w oku byłzniewalająco przystojny.Poza tym ubierał się zgodnie z wymogami najnowszej mody.Rozejrzałsię po zbytkownej sypialni, ociekającej złoceniami i obwieszonej bufiastymi festonami zliliowego jedwabiu.-Ups& stylistyczny nokaut - skomentował, zaciągając zpołudniowoamerykańską manierą.- Izabello, twojemu mężowi najwyrazniej pieniądze pomyliłysię z gustem.- Mąż? On nigdy nie będzie moim mężem! Powiedział, że jeśli nie pójdę jutro do ołtarza zwłasnej woli, to poprowadzi mnie siłą.Pod lufą! I jeszcze ta szkaradna ścierka, którą każe miwłożyć&Dziewczyna z odrazą kiwnęła głową w stronę oszałamiająco ozdobnej sukni ślubnejwiszącej na manekinie.Nathan zastygł w szoku.- Ten człowiek to potwór! Czy nikt mu nie powiedział, że empirowych szmizetek nikt jużnie tyka nawet kijem? Musimy cię stąd wydostać - orzekł, po czym przerzucił sobie oniemiałą zzachwytu Izabellę przez ramię, skoczył na parapet i zsunął się po glicyniach, a wszystko taklekko, jakby dziewczyna nic nie ważyła.- Chcę poślubić takiego mężczyznę jak ty, Nathanie, silnego, nieustraszonego& -westchnęła dziewczyna.- Izabello, najdroższa, czyż nie wyczerpaliśmy już tego tematu? Marny byłby ze mnietowarzysz życia.Wiem, nie sposób mi się oprzeć, ale jestem niestały w uczuciach, emocjonalnieniedojrzały, bywam też irytujący.Doprawdy, zasługujesz na kogoś lepszego.- Nathan postawiłdziewczynę na ziemi.- A teraz szybko! Tu aż się roi od strażników.Kilka chwil pózniej biegli oboje przez pastwiska w stronę konia czekającego na skrajulasu.Kiedy byli już bardzo blisko celu, zaskoczył ich grobowy głos dobiegający spomiędzydrzew.- Przeczuwałem, że nie zechcesz być mi posłuszna - oznajmił głos z francuskimakcentem
[ Pobierz całość w formacie PDF ]