[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Na twarzy Cratera odmalowałosię najpierw zdumienie, a następnie panika, kiedy się zoriento-wał, \e nie ma pod sobą oparcia.Wylądował pod stołem z gło-śnym tąpnięciem.Westchnienia współbiesiadników zakłóciły opowieść koman-dora o szczęśliwych chwilach spędzonych na obozie \eglarskimw Cape Cod.Crater, klnąc pod nosem jak szewc, le\ał rozciągnięty na pod-łodze.Był oszołomiony i zdezorientowany.Znowu wypadł mudysk.Fredericka zmoczyła chusteczkę w szklance z wodą i po-chyliła się z troską, aby wytrzeć twarz wujkowi Harry'emu.- Ju\, ju\ - uspokajała go.- To wina mamusi.Aeee, co to zacoś szare na pana twarzy? Crater wyrwał jej serwetkę.- Moje lekarstwo tak działa - warknął.- Zabierz ręce odemnie.W tym momencie pochylił się nad nim doktor Gephardt, za-chwycony pretekstem, by uciec przed opowieściami komandora.Lekarz wyciągnął kciuk.- Ile palców pan widzi, panie Crater?Crater odtrącił jego dłoń i spróbował wstać, nie mógł jednaksię poruszyć z powodu ostrego bólu w plecach.Gephardt zmarsz-czył brwi.- Poślemy po nosze.Nie mo\emy ryzykować przy pana staniezdrowia.Co dokładnie panu dolega? - W tej chwili wszystko!- Mo\e pan ruszać nogami?- Nadwerę\yłem kręgosłup.Nic mi nie będzie.Proszę tylkopozwolić mi wstać.Gephardt pokręcił uroczyście głową.- Nie, nie.To było twarde lądowanie, nie mo\emy mieć pew-ności, \e nie stało się panu nic złego.Jako wykwalifikowanylekarz nalegam, aby spędził pan dzisiejszą noc na obserwacji.Jeśli zajdzie konieczność, wezwiemy helikopter.- Nie! - wybuchnął Crater, unosząc się na łokciu.Drgnął, czu-jąc w całym ciele znajomy przeszywający ból rozchodzący się odkręgosłupa.- Nie chcę stracić tego rejsu.Zasłu\yłem na niego,dając mnóstwo pieniędzy potrzebującym.Fredericka i Gwendolyn podskoczyły do góry, klaszcząc wręce.- Hurra! Odwiedzimy cię w okrętowym szpitalu.Weszło dwóch sanitariuszy z noszami.Harry został na nichuło\ony i przypięty pasami.Kiedy wynoszono go z jadalni, usły-szał, jak lekarz mówi do jednego z sanitariuszy:- Mam numer do jego pilota.Mo\e powinienem zadzwonić iuprzedzić, \e w ka\dej chwili mo\e być potrzebny.18Sekcja sportowa Royal Mermaid mieściła się na rufie stat-ku.Oprócz feralnej ścianki wspinaczkowej znajdowało się tamboisko do koszykówki i miniaturowe pole golfowe.Tony i Bar-ron nieśli swoje tace, na których piętrzyły się góry zabranych wpośpiechu z bufetu serów, krakersów i winogron.Szukali miej-sca, gdzie mogliby się ukryć i zjeść w spokoju kolację.Odkrylisekcję sportową, a Highbridge wskazał miniaturową czerwonąoborę obok siódmego dołka na polu golfowym.Z okna naddrzwiami wychylała się głowa krowy z otwartym pyskiem, szpa-ra pomiędzy jej zębami najwyrazniej słu\yła za cel dla graczy.Kiedy ktoś tam trafił, przy odrobinie szczęścia piłeczka miaładość impetu, by przetoczyć się rynienką przez oborę i wylądowaćw pobli\u dołka.- Schowajmy się za oborą - zaproponował Highbridge. Totylna część statku, nikt nas nie zobaczy z tamtej strony.A polejest teraz zamknięte.- Moje karty! - zawołał znienacka Dziesiątka.- Co?- Skojarzyło mi się z grami.Zostawiłem swoje karty w tam-tym pokoju!- Co z tego?- Muszę je odzyskać.Są wa\ne.Usłyszeli głosy dochodzące od strony schodków.- Chodz! - szepnął niecierpliwie Highbridge.Szybkim krokiem przeszli przez ogrodzone boisko do koszy-kówki i intrygująco zaprojektowane pole golfowe, a\ znalezli sięza bezpieczną fasadą obórki.Usiedli, oparci plecami o ścianę, ichciwie rzucili się najedzenie.Zbli\ała się noc.- Płyniemy dosyć szybko - zauwa\ył Highbridge, wpatrującsię w spienioną białą linię przecinającą ogromny ocean czerni.Ale nie podoba mi się to niebo.- Czemu? Wolałbyś księ\yc i gwiazdy, \eby ka\dy mógł naszauwa\yć?- Miałem jacht, zanim uwzięli się na mnie federalni.Wiem, cooznacza taka pogoda.Czeka nas sztorm.19Mimo niedogodności i wielu przerw Randolph był zdetermi-nowany, aby dokończyć sagę o swoim \eglarskim \yciu.I na Boga, udało mu się to.Dwie pary siedzące przy jego sto-liku zdołały utrzymać uśmiechy na twarzach, podczas gdy ko-mandor opiewał, deska po desce, zalety Royal Mermaid , obec-nie najszybszego statku w swojej kategorii, pływającego po mo-rzach.Eric skorzystał z momentu, w którym wuj ocierał usta serwet-ką, by poderwać się od stołu.- śyczę wszystkim wspaniałej reszty wieczoru.Pójdę spraw-dzić, co z panem Craterem, a potem porozmawiam z resztą gości.- Uściskaj mnie - za\yczył sobie komandor, wyciągając ramiona.Eric pochylił się, pozwalając wujowi, aby ten niemal udusiłgo w uścisku i pocałował w policzek.- To syn, którego nigdy nie miałem - wyznaj Randolph osłu-piałym gościom, przypominającym figury woskowe.Wyszedłszy z jadalni, Eric zobaczył Meehanów i Reillych wtowarzystwie tego idioty Dudleya oraz krzykaczki
[ Pobierz całość w formacie PDF ]