[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Gwardziści, aby mieć czyste sumienie, przebiegali wśród tłumu walczących i nawoływali bez przekonania:— Panowie, więcej umiaru!A gdy dwaj szlachcice toczyli zawzięty pojedynek na szpady, gwardzista zatrzymywał się, żeby ocenić cięcia, a niekiedy zachęcał tego, kogo uważał za zwolennika swoich poglądów, gdyż i ten korpus, jak wszystkie we Francji, miał swoich rojalistów i kardynalistów.Okna Luwru powoli się rozświetlały i za małymi szybkami w kształcie rombów widać było cisnące się głowy kobiet, z uwagą przypatrujących się walce.Liczne patrole Szwajcarów wyszły z pochodniami — żołnierzy tych można było poznać z daleka po ich dziwacznych uniformach.Prawy rękaw mieli w błękitne i czerwone pasy, a na prawej nodze czerwoną, jedwabną pończochę.Lewy bok był w niebieskie, czerwone i białe pasy, pończocha zaś — biało-czerwona.W pałacu królewskim liczono widać na to, że ten cudzoziemski oddział potrafi rozpędzić zbiegowisko, ale się pomylono.Niewzruszeni żołnierze zimno, dokładnie i ściśle wypełniali otrzymane rozkazy, maszerowali symetrycznie pomiędzy uzbrojonymi grupami, które na chwilę rozdzielali, po czym z doskonałą precyzją uformowali się przed kratą pałacu i wrócili w szyku jak na manewrach, nie troszcząc się o to, czy wrogowie, których rozdzielili, znów się z sobą zwarli, czy nie.Tumult na chwilę uciszony, znowu stał się powszechny, gdyż poszczególni przeciwnicy wymyślali sobie zawzięcie.Wszędzie słychać było nawoływania, obelgi i przekleństwa.Wydawało się, że nic nie zdoła przerwać tej walki, chyba całkowite unicestwienie jednej ze stron, gdy wtem krzyki, a właściwie przeraźliwe wycie dopełniło piekielnej wrzawy.Ksiądz de Gondi, który właśnie chwycił za połę płaszcza jednego z jeźdźców i usiłował go ściągnąć z konia, zawołał:— Oto moi ludzie! Fontrailles, zaraz zobaczysz coś wspaniałego! Patrz, patrz, jak pędzą! Uroczy widok, doprawdy!Puścił trzymaną połę i wdrapał się na jakiś kamień, aby obserwować manewry swoich oddziałów, przy czym skrzyżował ramiona z dostojeństwem naczelnego wodza.Zaczynało właśnie świtać, toteż można było już dojrzeć, jak z krańca Wyspy Świętego Ludwika biegnie tłum najgorszych szumowin— mężczyzn, kobiet i dzieci — wydając dziwaczne wrzaski zwrócone do niebios i do Luwru.Dziewczyny trzymały długie rapiery, dzieciaki wlokły olbrzymie halabardy i dzidy pochodzące jeszcze z czasów Ligi.Staruchy w łachmanach ciągnęły za sobą na sznurach wózki pełne starej, pordzewiałej i poharatanej broni.Ludzie wszelkich zawodów, przeważnie pijani, biegli za nimi, trzymając w garści kije, widły, piki, szpadle, pale, bosaki, łomy, szable i ostre rożny.Na przemian śpiewali i wrzeszczeli naśladując wśród wybuchów okropnego śmiechu miauczenie i niosąc jak sztandar powieszonego na czubku tyki i owiniętego w czerwoną szmatę kota; miał on wyobrażać kardynała, którego miłość do kotów była powszechnie znana.Publiczni nawoływacze pędzili, czerwoni i zadyszani, rozrzucając w rynsztokach i na bruku, nalepiając na parapetach, na słupkach, na ścianach domów, a nawet na samym pałacu, wierszowane pamflety na ówczesnych dostojników.Czeladnicy rzeźników i chłopcy z portu, uzbrojeni w szerokie noże kuchenne, wybijali werbel na kociołkach i wlekli po błocie świeżo zarżniętego wieprza, przystrojonego w czerwoną piuskę odebraną jakiemuś ministrantowi.Młode i silne drabiska, przebrane za kobiety i ordynarnie uszmin-kowane karminem, darły się co sił w płucach: „Jesteśmy matkami rodzin, które zrujnował Richelieu! Śmierć kardynałowi!" W objęciach trzymali kukły niemowląt ze słomy i udawali, że chcą je rzucać do wody, a niekiedy ciskali je tam naprawdę.Gdy ta rozpasana tłuszcza zalała nadbrzeże tysiącami indywiduów spod ciemnej gwiazdy, wywarło to na walczących dziwny wpływ, i to wręcz odmienny od tego, jakiego oczekiwałich patron.Wrogowie należący do różnych stronnictw opuścili broń i zaprzestali walki.Poplecznicy brata królewskiego i Cinq-Marsa byli do żywego oburzeni pomocą takich sojuszników i sami zaczęli podsadzać szlachciców kardynała do powozów lub na konie, rozkazawszy swoim sługom odnosić rannych.Wyznaczali sobie indywidualne spotkanie z przeciwnikami, ażeby zakończyć porachunki w bardziej ustronnym i godniejszym miejscu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]