[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.A do tego nie miala prawa.-Rachael?Zatrzymala sie na czerwonym swietle przy skrzyzowaniu Main Street i Czwartej, gdzie cieply podmuch letniego wiatru wywial na srodek jezdni rozne smieci.Tanczyly przez chwile w kolko, po czym zostaly zdmuchniete.-Rachael? - nie dawal za wygrana Ben.Na rogu, kilka krokow od nich, stal obszarpany bezdomny czlowiek.Byl brudny, nie ogolony i pijany.Mial szkaradny ospowaty nos, na wpol zzarty przez czerniaka.W lewej rece trzymal butelke wina, niedokladnie zawinieta w papierowa torbe, w prawej brudnej dloni - uszkodzony budzik bez minutnika i szkielka, dzierzyl go jednak jak jakis skarb.Nagle wzrok pijaka powedrowal w strone auta i zatrzymal sie na Rachael.Jego oczy mialy goraczkowy, niesamowity wyraz.Benny w ogole nie zwrocil uwagi na bezdomnego.-Nie odwracaj sie ode mnie, Rachael.O co chodzi? Powiedz mi.Moge ci pomoc.-Nie chce cie w to wplatywac - odparla.-Juz jestem wplatany.-Nie.Teraz jeszcze o niczym nie wiesz.I mysle, ze tak bedzie najlepiej.-Obiecalas.Swiatla zmienily sie na zielone.Rachael wcisnela pedal gazu tak gwaltownie, ze Bena az wgniotlo w oparcie fotela i zamarl w pol slowa.Pijany z budzikiem krzyczal za nimi:-Jestem Staruszek Czas!-Posluchaj, Benny - powiedziala Rachael - pojedziemy teraz do mnie, zebys mogl sie przesiasc do swojego samochodu.-Jeszcze czego!-Pozwol, ze sama to poprowadze do konca.-Co poprowadzisz? Co sie tu dzieje?-Benny, nie baw sie w przesluchanie.Prosze cie, nie rob tego.Musze przemyslec wiele spraw, wiele spraw.-Czyzbys sie jeszcze dzisiaj gdzies wybierala?-To ciebie nie dotyczy - odrzekla.-Dokad sie wybierasz?-Sa pewne rzeczy, ktore musze.sprawdzic.Zreszta, mniejsza z tym!Benny rozgniewal sie i spytal:-Czy chcesz kogos zastrzelic?-Alez skad!-To po co wzielas bron?Nie odpowiedziala.-Czy masz pozwolenie na bron palna?Pokrecila glowa.-Tylko do domowego uzytku.Benny obejrzal sie, by sprawdzic, czy nikt za nimi nie jedzie, a potem przechylil sie, zlapal za kierownice i skrecil gwaltownie w prawo.Samochod z piskiem opon odbil w bok, a Rachael nacisnela na hamulec.Przetoczyli sie jeszcze piec albo szesc metrow, lecz gdy kobieta chciala wyprostowac kierownice, Benny znow za nia chwycil.Krzyknela, by przestal.Puscil.Jednakze zanim odzyskala panowanie nad pojazdem, kierownica latala jej przez chwile w dloniach.Potem dojechala do kraweznika, zatrzymala sie, spojrzala na swego pasazera i spytala:-Odbilo ci?-Zdenerwowalas mnie.-Trudno - odpowiedziala, patrzac na ulice.-Chce ci pomoc.-Nie mozesz.-Skad wiesz? - spytal.A po chwili: - Dokad musisz jechac?Westchnela.-Po prostu do Erica.-Do jego domu? Do Villa Park? Po co?-Nie moge ci powiedziec.-A potem dokad?-Do Geneplan, jego biura.-Po co?-Tego tez nie moge ci powiedziec.-Dlaczego nie?-Benny, to niebezpieczne.Mogloby ci sie cos stac.-Kurwa! Co ja jestem, figurka z porcelany? A moze z krysztalu? Kobieto, myslisz, ze ktos mnie tknie palcem, a ja natychmiast rozlece sie na milion kawalkow?Spojrzala na niego.Pomaranczowy blask ulicznych lamp przenikal tylko przez lewa polowe przedniej szyby i twarz Bena pozostawala w cieniu.Jedynie jego oczy blyszczaly w ciemnosci.-Moj Boze - powiedziala - ale sie wsciekles! Nigdy nie slyszalam, zebys kiedykolwiek uzywal takiego jezyka.-Czy cos nas laczy, czy nie? - spytal Rachael.- Mysle, ze tak i to nie byle co.-Tak.-Naprawde tak uwazasz?-Przeciez wiesz, ze tak.-A wiec nie mozesz mnie od tego odsuwac.Nie mozesz mnie powstrzymywac, kiedy chce ci pomoc, a ty tej pomocy potrzebujesz.To do niczego nie doprowadzi.Spojrzala na niego i ogarnal ja przyplyw czulosci.Niczego tak nie pragnela, jak moc zwierzyc mu sie ze wszystkiego i miec go po swej stronie.Jednakze postapilaby niewlasciwie, gdyby wtajemniczyla go w swoje sprawy.Benny zachodzil na pewno w glowe, w co tez sie ona wplatala, mnozyl domysly, ale wszystko, na co moglby wpasc, nie bylo nawet w polowie tak niebezpieczne jak prawda.Gdyby znal te prawde, niewykluczone, ze nie palilby sie tak do pomocy.Rachael nie miala odwagi, by mu ja wyznac.-Wiesz, ze jestem powaznym, nieco staroswieckim facetem - powiedzial.- Nie przystaje do wiekszosci standardow.Cholera, w Kalifornii polowa gosci z mojej branzy w taki letni dzien jak dzis wklada do pracy biale sztruksy i pastelowy sweterek, ja zas zle sie czuje, kiedy nie mam na sobie garnituru z kamizelka i eleganckich trzewikow.Kto wie, moze jestem ostatnim facetem w handlu nieruchomosciami, ktory wie, co to kamizelka.Tak wiec, gdy ktos taki jak ja widzi, ze kobieta, na ktorej mu zalezy, popadla w tarapaty, musi jej pomoc.Nie ma innego wyjscia.Moze to staroswieckie, ale szczere i sluszne.A jesli ona nie pozwoli sobie pomoc, to jest dla niego zniewaga, podwazanie jego hierarchii wartosci, odrzucenie tego, co najistotniejsze.I wtedy, bez wzgledu na to, jak bardzo mezczyzna ja lubi, musi odejsc.To proste.-Nigdy nie slyszalam z twoich ust takiej przemowy - powiedziala Rachael.-Bo nie bylo potrzeby.Oboje byli pod wrazeniem ultimatum Bena.Rachael zamknela oczy i oparla sie gleboko w fotelu.Nie wiedziala, jaka podjac decyzje
[ Pobierz całość w formacie PDF ]