[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Przeciętność dobijająca.Przyglądałam się sobie długo i z dużym powątpiewaniem, ale żal w sercu był nietrwały i pogodziłam się z własnym wyglądem chyba raczej bezboleśnie.Rodzinę doprowadzałam do rozpaczy trzema elementami.Przede wszystkim, nie jadłam.Przygnębiający, złośliwy, rozgrymaszony potwór, taką opinię o sobie przyjmowałam długo, ze skruchą i bez oporów, aż wreszcie wyszły na jaw przyczyny, dla których nie jadłam, a za sprawdzian posłużyły moje własne dzieci.Jeśli karmiono mnie tak, jak usiłowano karmić moich synów, nie dziwię się, że nie jadłam.Nieprawdą jest że nie miałam apetytu, bywałam głodna, lubiłam różne produkty, ale nie miałam kiedy ich zapragnąć.Pchano we mnie pożywienie o wszelkich porach dnia i nocy, musiałabym mieć strusi żołądek, żeby to wytrzymać.Karmiła mnie moja matka, gosposia, babcia i ciotki, każda we własnym zakresie i wedle własnych poglądów.Prowadzana byłam do lekarzy, jeden wydał dyspozycję, żeby dać mi spokój, zgłodnieje, to zje, tak powiedział, po pewnym czasie zaś wykrzyknął w panice: „Karmić intensywnie!” Schudłam na szkielet i o mało nie zdechłam.Zaczęto mnie zatem karmić intensywnie.Moja teściowa, kobieta z charakterem, wykonała kiedyś numer następujący: jej syn, a mój późniejszy mąż, oznajmił przy obiedzie, że nie lubi zupy kalafiorowej i nie będzie jej jadł.Teściowa z niezmąconym spokojem odparła, że człowiek nie je, ponieważ nie jest głodny, a skoro nie jest głodny, nie dostanie nic innego.Zbuntowane dziecko dotrwało do kolacji, po czym na kolację dostało tę samą zupę kalafiorową.Nie lubi, nie będzie jadł! Nie to nie.Nazajutrz rano teściowa specjalnie ugotowała nową zupę kalafiorową i podała mu ją na śniadanie.Zdrów był i żerty, wrąbał tę zupę, aż się kurzyło, i od tamtego czasu aż do końca życia uwielbiał zupę kalafiorową.Ze mną ten rodzaj pedagogiki nie wyszedł.Nie znosiłam zup owocowych.Ugotowane owoce z kluskami i ze śmietaną budziły we mnie stanowczy odruch wymiotny, a już zupka jagodowa w szczególności.Babcia, na Sosnowej to było, gdzie chyba więcej przebywałam niż w rodzinnym domu, ugotowała zupę jagodową.Przy nie jedzącym dziecku stosuje się w końcu wszystkie narzędzia tortur, jakie od początku świata wymyślono.Mam jeść, dowiedziałam się, nie wstanę od stołu, dopóki nie zjem! Nawet spróbowałam, we łzach, jedną łyżkę, chociaż odrzucało mnie już od samej woni, po czym rozpętało się szaleństwo.Babcia sprzątała mieszkanie, trzymała mnie za głowę, łkała, szlochała, modliła się, na zmianę, ja zaś, jak już ruszyłam, to bez końca.Cud boski, że mi w ogóle po tym jakieś wnętrzności zostały.Nikt nigdy więcej nie usiłował częstować mnie zupą owocową, a kompotów żadnych do dziś dnia nie lubię.Mogę wypić, ale bez przyjemności.W wieku lat pięciu dostałam rozstroju żołądka wielkiej klasy, czyli, elegancko mówiąc, kosmicznej sraczki.Niczego nie trawiłam, wypisz wymaluj jak w tych dowcipach o lekarzach, „kartofelki zjem, kartofelki wychodzą, marchewkę zjem, marchewka wychodzi”.Moi rodzice biedni nie byli, najlepsi lekarze, najdroższe lekarstwa, kazano mnie w końcu karmić wyłącznie tartymi jabłkami, pierwszy gatunek.Fajnie, jabłuszka zjem, jabłuszka wychodzą.Cokolwiek wychodziło, nie byłam to ja, chodzić przestałam zupełnie, szkielet nie miał siły.Zrozpaczona babcia zabrała mnie na spacer, ze schodów musieli mnie znieść, a spacer odbywał się dorożką.Babcia, w skrajnej desperacji, przeżegnała się i pomyślała: „Albo umrze, albo wyzdrowieje” i kupiła mi po drodze półtora kilo bananów.„Banany uwielbiałam, nie wiem, czy całe półtora kilo zdążyłam zeżreć w trakcie spaceru, czy może trochę zostało, w każdym razie dolegliwość przeszła jak ręką odjął.Do domu dojechałam zdrowa.Osłupiały lekarz już wtedy skompromitował medycynę.— No tak — powiedział.— Banany też są dobre na te rzeczy, ale ja nie wiedziałem, że ona lubi banany…Kurza twarz…Banany dokonały przełomu i krótko potem zaczęłam wyglądać jak pączek w maśle, na co istnieje dowód w postaci podobizny.Z jedzeniem nadal grymasiłam, ale to już było zupełnie co innego.W rezultacie aż do wybuchu wojny chowana byłam na bananach i skutki okazały się zdumiewająco trwałe.Dużo musiało się przytrafić, żeby mnie wreszcie wykończyć.Incydenty żywieniowe przydarzały się rozmaite.Lubiłam bardzo kluseczki polane masełkiem z podsmażoną tartą bułką, do nich jajecznicę i pomidorka.Ówczesna nasza gosposia, niejaka Karolcia, osoba w średnim wieku, nie była przyzwyczajona do tak wyszukanego jadła.Karolcia w ogóle tym się odznaczała, że usiłowała nawiązywać ze mną kontakty towarzyskie.Czytałam już w tym okresie maniacko, książkę za książką, chciałam mieć spokój, Karolcia zaś stawała mi nad głową, zakładała ręce na brzuchu i wpatrywała się we mnie z ciekawością, co jakiś czas chichocząc i rzucając życzliwe słowo.Próbowałam udawać, że jej nie widzę ł nie reagować, ale doprowadzało mnie to do szaleństwa i dlatego zapewne przy kluseczkach urządziłam histeryczną awanturę.Karolcia podała mi potrawę w postaci klusek z wody, jajecznicy obok i suchej tartej bułki na talerzyku.Pomidorka nie było wcale.Zachowałam się przerażająco, jak rzetelnie niegrzeczne dziecko, nie pamiętam, czy tupałam, ale ryczałam rzewnymi łzami, wrzeszcząc i złorzecząc, za co zostałam silnie skarcona przez wszystkie osoby z rodziny, akurat obecne.Nikomu nie przyszło na myśl, że jest to reakcja mniej na żarcie, a bardziej na towarzyskość Karolci, ja zaś nie umiałam tego wyjaśnić.Kiedyś mój ojciec kupił, a może dostał w prezencie od znajomego dziedzica dwie skrzynki jabłek po dwadzieścia pięć kilo każda, kosztele i malinówki.Czytając, jadłam jabłka, ogryzkami usiane było całe mieszkanie.Gdzieś po tygodniu ojciec przypomniał sobie o owocach, zwrócił się do matki, proponując, że przyniesie może kilka sztuk z piwnicy i wówczas okazało się, że już ich nie ma.Nie uwierzył, poszedł sprawdzić.Rzeczywiście, nie było, w ciągu tygodnia pożarłam prawie pięćdziesiąt kilo jabłek [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • fisis2.htw.pl
  • Copyright 2016 (...) chciałbym posiadać wszystkie oczy na ziemi, żeby patrzeć na Ciebie.
    Design: Solitaire