[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Pytasz, czy Wolff jest psychopatą.Bez wątpienia ma cechy psychopatyczne.Aco się tyczy uznania go za psychopatę: jeśli czytałeś choć drobną część literaturyprzedmiotu, wiesz, że zależy to od tego, czyje poglądy przyjmiemy.Roosevelt przytaknął i potarł podbródek żylastą dłonią.Nie wiedziałem wówczas,ale miałem się w najbliższych tygodniach dowiedzieć, że jednym z najważniejszychpunktów sporu między Kreizlerem i jego kolegami toczonego głównie na łamach Magazynu Psychiatrycznego było pytanie, po czym można poznać prawdziwegomaniakalnego mordercę.Ludzie, których bezlitośnie brutalne czyny świadczyły ozachwianiu zasad moralnych, ale których sprawność intelektualna mieściła się wnormie, zostali niedawno włączeni przez niemieckiego psychologa Emila Kraepelinado szerokiej kategorii osobowości psychopatycznych.Ogół społeczności medycznejuznał tę kategorię; sporne pytanie brzmiało, czy tacy psychopaci są rzeczywiścieumysłowo chorzy.Większość lekarzy odpowiedziała na nie twierdząco i choć niepotrafili jeszcze dokładnie określić natury i przyczyn tej choroby, uważali, że takieodkrycia pozostają tylko kwestią czasu.Natomiast Kreizler twierdził, że psychopacisą produktem środowiska, w którym dorastali, oraz doświadczeń z dzieciństwa i że niewystępuje u nich żadna prawdziwa patologia.Jeśli czyny takich pacjentów ocenia sięw odpowiednim kontekście, można je zrozumieć, a nawet przewidzieć, wprzeciwieństwie do czynów prawdziwych szaleńców.Niewątpliwie taką właśniediagnozę postawił Kreizler Henry emu Wolffowi. Więc uznasz go za zdolnego do stanięcia przed sądem? zapytał Roosevelt. Tak. Kreizler wyraznie się zasępił i utkwił wzrok w splecionych dłoniach. I,co ważniejsze, założę się, że na długo przed początkiem procesu zyskamy dowód, iżWolff nie ma nic wspólnego ze sprawą Santorellego.Ponury dowód.Było mi trudno zachować milczenie. Ten dowód to& ?Kreizler opuścił ręce po bokach i wrócił do okna. Lękam się, że następne zwłoki.Zwłaszcza jeśli prasa przypisze zabójstwoSantorellego Wolffowi.Tak& Kreizler wpadł w roztargnienie. Będzie zły, żewytrącono mu broń z ręki& Kto będzie zły?Laszlo zdawał się nie słyszeć mojego pytania. Czy któryś z was pamięta ciągnął tym samym roztargnionym tonem ciekawąsprawę sprzed około trzech lat, również dotyczącą zamordowanych dzieci? Roosevelt,obawiam się, że akurat wtedy twoje zmagania w Waszyngtonie dosięgły szczytu, więcmogło to do ciebie nie dotrzeć.A ty, Moore, byłeś chyba wówczas zaangażowany wdość zaciętą walkę z Washington Post , który domagał się głowy Roosevelta. Post westchnąłem z niesmakiem. Post tkwił po uszy w gnojunielegalnych nominacji rządowych& Tak, tak przerwał mi Kreizler, podnosząc swą wątłą lewą rękę. Nie manajmniejszych wątpliwości, że to ty zająłeś uczciwe stanowisko.I lojalne, choć twoiwydawcy raczej tego nie docenili. W końcu poszli po rozum do głowy odparłem, wypinając trochę pierś. Ale itak straciłem posadę dodałem, znów się garbiąc. No, no, tylko bez obwiniania się, Moore.Jak więc mówiłem, trzy lata temu wzbiornik na wodę na dachu dużej czynszówki przy Suffolk Street uderzył piorun.Zbiornik był najwyższą konstrukcją w okolicy, więc dawało się to logiczniewytłumaczyć.Kiedy jednak mieszkańcy budynku i strażacy weszli na dach, niektórzyuznali ten wypadek za zrządzenie Opatrzności, albowiem w zbiorniku znajdowały sięciała dwójki dzieci.Brata i siostry.Oboje mieli poderżnięte gardła.Przypadkiemznałem tę rodzinę: austriaccy %7łydzi.Dzieci były bardzo piękne delikatne rysy,wielkie brązowe oczy jak również bardzo niesforne.Przynosiły wstyd rodzinie.Kradły, kłamały, biły rówieśników, nikogo nie chciały słuchać.Prawdępowiedziawszy, niezbyt ich w dzielnicy żałowano.Zwłoki były już wzaawansowanym stadium rozkładu.Ciało chłopca spadło z wewnętrznej platformy, naktórej obydwa pierwotnie umieszczono, do wody i fatalnie napęczniało.Ciałodziewczynki było w nieco lepszym stanie, gdyż pozostało suche, lecz kolejnyniekompetentny koroner zaprzepaścił szansę znalezienia jakichkolwiek wskazówek.Widziałem jedynie oficjalne raporty, ale dostrzegłem w nich pewien osobliwyszczegół. Wskazał lewą ręką twarz. Ciała były pozbawione oczu.Przeszedł mnie silny dreszcz, bo przypomniałem sobie nie tylko Santorellego, lecztakże dwa inne morderstwa, o których Roosevelt opowiedział mi ostatniej nocy.Spojrzawszy nań, zorientowałem się, że ma te same skojarzenia: siedział zupełnienieruchomo, z oczyma rozszerzonymi lękiem.Obaj próbowaliśmy jednak odegnać złeprzeczucie. Nie ma w tym nic niezwykłego stwierdził Roosevelt
[ Pobierz całość w formacie PDF ]