[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Dzień wczorajszy został już za nami,Lecz do jutra droga długa jest.Są tu góry, Mino, a wśród nich my.Ludzie, %7łydzi, emigranci.Nasze ostatnie rezerwy.Niedla mnie jutro z piosenki, wiem.Ale moja miłość i lęk kierują się rozpaczliwie ku  wybacz utęsknionemu dziecku, które mi urodziłaś i ukryłaś przede mną w kibucu w dolinie Jezreel.Co czeka tego chłopca.Na pewno jest szczupły, opalony, biega boso, jego sny wypełniająkrany, śrubki i koła zębate.Albo Uri.Spójrz, mam, jak Duszkin, łzy w oczach.Też stałem się nagle Samowarem.Nie tylerozczulam się nad swoją śmiercią, co żal mi ludzi, ich dzieci i otaczających gór.Co to będzie.Co my zrobiliśmy i co zrobimy teraz.Neuroza.Owszem, czuję lęk.Nie uśmiechaj się tak.Piątkowy wieczór.W każdej kuchni gotują się gęsie szyjki nadziewane kaszą, kiszki,faszerowane papryki.W biednych domach  tania kiełbasa z musztardą.U mnie oczywiściebędą tylko surowe warzywa i owoce.Nawet kłótnie, nawet obelgi rzucane czasem z balkonusą w jidysz: Bist du a wilde chaje, adon Menachem, du herstmich, bist du a meszugener?13Tak to jest w Jerozolimie.Podobno w Galilei, w dolinach, w Szaronie i na krańcach Negewu zachodzi przemiana:wykształca się nowa rasa chłopów.Ważą słowa.Są zdecydowani i oddani sprawie.Mająsubtelne poczucie humoru.Nie wiem.To ty zawsze wszystko wiesz.To ty od dwu i pół roku objeżdżasz kibuce, w spodniach khaki i męskiej koszuli z dużymikieszeniami na piersi przemieszczasz się z punktu do punktu zakurzonymi pikapami, notujesz,przeprowadzasz wywiady, porównujesz, sporządzasz tabele, nocujesz w barakach pionierów,jesz ich skromny chleb, może wręcz umiesz z nimi rozmawiać w ich języku.Może ich nawetkochasz?Jesteś spartanką, masz w sobie siłę, nie uznajesz kompromisów, krążysz bez skrępowaniawśród osad i obozów, zbierając materiały do oryginalnych badań socjopsychologicznych.Gasisz papierosa jakbyś wbijała w stół pinezkę.Natychmiast zapalasz nowego, zapałkęzdmuchujesz albo gasisz machając nią mocno, niemal gniewnie.Zapisujesz na małychkarteczkach sny pierwszego pokolenia dzieci urodzonych w Kraju Izraela. Wzorce zachowańi pojęcia normatywne u dzieci poddanych wychowaniu kolektywnemu.Mino, ja przecieżgotów jestem całym sercem uwielbiać te dzieci i ich rodziców pionierów, ten zapał, cichyheroizm, żelazną wolę i miłe obejście.I Ciebie.Mino, chylę przed Tobą czoło.Zresztą zapomnijmy o tym.Wiedeński nawyk.Już żałuję, że to napisałem.A ja kim jestem?Słabym %7łydem.Trawionym niepewnością.Pełnym oddania, ale i trosk.A teraz nadodatek bardzo chorym.13Czy pan jesteś dzikie zwierzę, panie Menachem? Słyszy pan, czy pan jesteś wariat? Oto mój skromny wkład: tu, w Jerozolimie, w dzielnicy ubogich emigrantów z Polski iRosji, nie licząc godzin, niejednokrotnie po nocy, dopóki mi starczało sił, niezłomniedawałem odpór dyzenterii i dyfterytowi.I jeszcze chemia.Domowej produkcji materiały wybuchowe.Może Uri już widzi to,czego ja nie chcę zobaczyć.Może rzeczywiście w moim laboratorium powstaje formuła  pohebrajsku nuscha  przydatna do produkcji prymitywnych bomb.A może chociaż podsunęHaganie jakiś punkt wyjścia.To znaczy w tej dziedzinie.Nad ranem rozmyślałem owystępujących u nas stosunkowo obficie solach, takich jak chloran potasu i azotan baru.Można by nasycić ciekłym tlenem dowolną porowatą substancję, choćby węgiel drzewny czykredę.Nie będę już wypisywać tych szczegółów.Jest mi ciężko na sercu, bo nie chcęopracowywać formuły materiałów wybuchowych ani przykładać ręki do wojen, ale Uri marację, to konieczność.Czuję jednak, Mino, wielki smutek.I upokorzenie.Nie myśl, że nie próbowałem zapobiec tej konieczności.Podjąłem pewne kroki.Chodzimi o poruszające rozmowy, jakie odbyłem na początku lata ze swoim arabskim kolegą,doktorem Mahdim, lekarzem z Katamonu.Czy mam się wdawać w szczegóły? Przepaśćmiędzy dwoma lekarzami o umiarkowanych poglądach, którzy nienawidzą rozlewu krwi.Moje nalegania.Jego nalegania.Argument historyczny.Dwie strony medalu.Argumentmoralny.Z jednej strony tak, z drugiej tak.Argument praktyczny.To samo.Jego pewność.Moje wahanie.Muszę spróbować jeszcze raz.Muszę się do niego zwrócić w tej ostatniejchwili, poprosić, żeby mi umożliwił spotkanie z członkami Wyższego Komitetu Arabskiego,a potem przemówić im do rozumu.Zostało mi jeszcze kilka argumentów.I tylko serce mi mówi: wszystko na próżno.Musisz się spieszyć.Racja jest po stronieUriego i tych, którzy w audycjach podziemia na falach krótkich nadają hymn Betaru: Umrzeć  albo zdobyć górę.Nie przeczę, Mino, że bardzo się boję, jak zwykle.Wstydzę się swojego strachu. Nie zatrzymają nas trupy tych, co opadli z sił  pisałBialik.  Niewolnikami umarli, niech wyśnią słodkie sny, sterty cebuli i czosnku, i mięsaogromny gar.Cytuję z pamięci.Tom poezji Bialika leży na regale kilka kroków stąd, ale niemam siły po niego wstać.Zresztą nie przyznaję się do snów o cebulach i czosnkach.Dobrzewiesz, co mi się śni: rozwiązłe, wręcz wulgarne kobiety  tak.Beduińscy mordercy i pasterki też.I twarz mojego ojca, gdy rozmawia z adwokatem, a czasem rzeka i las.Ale nie cebule iczosnki.Th nasz narodowy poeta się mylił, a może celowo przesadził, by obudzić ducha wnarodzie.Wybacz, znów wkraczam w obszar, o którym mam blade pojęcie.Ty też mi się śnisz.Jesteś w Nowym Jorku, w młodzieżowej sukience stoisz nabrukowanym placu przypominającym Kikar ha-Moszawot w Tel Awiwie.Jest tam molo.Palisz za kierownicą przykurzonego dżipa, nadzorując arabskich tragarzy ładujących skrzyniez bronią dla oblężonej społeczności żydowskiej.Jesteś tam służbowo.Wykonujesz tajnąmisję.Rozpiera cię poczucie własnej skuteczności i słuszne oburzenie. Wstyd i hańba  ganisz mnie. Jak mogłeś, i to w takich czasach.Obrzydliwość.Przyznaję się, milknę, kurczę w sobie, odchodzę na koniec mola, patrzę na swoje trupieodbicie w wodzie, słyszę dalekie strzały i nagle w myślach zgadzam się z Tobą: rzeczywiście.Jak mogłem.Muszę natychmiast jechać, tak jak stoję, bez płaszcza, bez walizki, w tejsekundzie.Wstyd i hańba są nie do zniesienia.Budzę się w bólu, łykam trzy tabletki, leżę bezsenniew oszołomieniu i nagle słyszę na dworze, tuż za okiennicą, jakieś sześćdziesiąt centymetrówode mnie, przeszywający krzyk nocnego ptaka, który w poczuciu krzywdy powtarza wciąż odnowa swój gorzki protest: ahu.Ahuhu.Ahu.Ahuuu.Jerozolima, sobota wieczór,szósty września czterdziestego siódmego roku Droga Mino!Niełatwo mi będzie się odzwyczaić od tego chłopca.Spędził u mnie całe przedpołudnie, pilnie wypisując jakieś dane z leksykonugeograficznego i szkicując wojskowe plany zajęcia pasm górskich na północ od Jerozolimy.Potem zaznaczył na mapie skrzyżowania dróg i punkty strategiczne.Na osobnej kartcepoprzydzielał oddziałom szturmowym kluczowe obiekty w mieście, takie jak Poczta Główna,siedziba brytyjskiej agencji prasowej i radia  Głos Jerozolimy , Dzielnica Rosyjska, koszarySchnellera, wieża YMCA i stacja kolejowa.Przy tym ani razu nie zakłócił mi odpoczynku nakanapie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • fisis2.htw.pl
  • Copyright © 2016 (...) chciaÅ‚bym posiadać wszystkie oczy na ziemi, żeby patrzeć na Ciebie.
    Design: Solitaire