[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Niebo.Zamknięty jestem w kulę kryształową; Gdyby ta igła lodupopłynęła ze mną.Wyżej - aż w niebo.nie czułbym, że płynę.Stąd czarne skrzydła myślinad światem rozwinę.Pięć kolejnych kart naraz biorę w dłoń prawą.Sprytnie kciukiemtworzę wachlarz, cmokam nad karetą, a może tylko blefuję.Full, strit, to znów nie to.Wymieniam dwie.NIE! Lepiej trzy.- Sprawdzam!Niemal podskoczyłem na krześle.Obraz przed oczami na powrót zyskał ostre kontury.Zasięg złapany, na chwilę przez rzutem karnym w jakże ważnym meczu.Spojrzałem na stół.Trzy czwarte kartoników z pytaniami wciąż jeszcze nie tkwiło w odpowiednichprzegródkach, czyli pozostawało bez odpowiedzi.Spojrzałem na zegarek.Rzeczywiście:minęły dwie godziny.- Skończył pan już? - usłyszałem głos lekarki.Usiłując zasłonić plecami układankę, jak zazdrosny o swój pomysł przedszkolak,kilkoma szybkimi ruchami podzieliłem pozostałe kartony na cztery nierówne części.Parzystewrzuciłem do pudełka z napisem TAK, nieparzyste zaś do NIE.- Owszem - odparłem, odwracając się na krześle z pudełkami w wyciągniętych rękach.- Proszę.Odebrała pudełka bez uśmiechu, a ja, ledwo uwolniłem dłonie od ciężaru,zobaczyłem, że trzęsą się, jakby dopiero co wypuściły stukilogramową sztangę.W tej samejchwili też dotarło do mnie, co najlepszego zrobiłem.Oblał mnie zimny pot.Teraz byłem jużpewien, że nie pójdę do wojska.Spoko wodza! Problem w tym, że nie byłem do końcapewien, czy aby nie wrócę tutaj.- Do widzenia - żegnał mnie ten sam mężczyzna, który mnie powitał, bijąc pokłony inie odrywając się od ściany.- Oby nie.- jęknąłem pod nosem.Nie pamiętam, jak udało mi się przeżyć trzy dni, bo po tym czasie kazano mi sięzgłosić po wynik badania.Mimo to, idąc ponownie do szpitala psychiatrycznego, nie wziąłemze sobą piżamy ani szczoteczki do zębów.Czarniawa lekarka bez słowa podała mi kopertęprzez uchylone drzwi oddziału.Odebrałem, grzecznie podziękowałem.Miałem ją dostarczyć,jak zręczny pocztylion, lekarzowi psychiatrze w szpitalu wojskowym.Koperta, zawierającawyrok i jego uzasadnienie, była zaklejona, jednak znów gówniarz we mnie nie pozwolił na jejbezczelne otwarcie, choćby przy pomocy pary z czajnika, i przeczytanie ekspertyzy.Dotyczyła przecież mnie! Wkurwiało mnie to, jednak smarkacz prymus kopertę przykładniedostarczył na miejsce.Ani w gabinecie, ani pod drzwiami nie czekali jednak na mnie zkajdankami czy kaftanem bezpieczeństwa.Lekarz przy mnie rozerwał kopertę, rzucił okiemna treść listu, spojrzał bez sympatii, znad okularów na heroda złych wieści.Nie pamiętam,czy również uśmiechnął się przy tym.- W porządku - rzekł wreszcie, a ja tylko czekałem, aż podniesie słuchawkę telefonualbo naciśnie jakiś guzik ukryty pod pulpitem biurka; oby tylko nie bili i nie kłuli igłą, bozawsze bardzo bałem się zastrzyków.- %7łyczę panu miłych studiów w szkole oficerskiej.Stuknęła pieczątka, zazgrzytała stalówka na papierze obiegówki.A mnie zakręciło sięw głowie, a jednocześnie czyjaś łaskawa ręka zakręciła rączką imadła uciskającego mojetrzewia, serce, głowę.Trzeba było dalej jakoś żyć, próbować sobie radzić inaczej.Ale to już zupełnie innahistoria.*Stoimy we czterech pośród uśpionych murów naszej dawnej szkoły i chaszczy, któreporosły szkolne boisko.Stoimy jak tych kilku przyjaciół z serialu oglądanego w dzieciństwie,którzy paręnaście lat wcześniej umówili się przy żelaznym krzyżu w Peszcie i na spotkanie zwielu dotarła ledwo garstka, że na palcach jednej ręki.A gdyby jeszcze raz? Spróbować,poczuć się jak jedno, choć jużeśmy osobni, obcy, dalecy? Jeszcze ten jeden jedyny raz?!- Co jest, kurwa? - klnie Zajączek, spoglądając w stronę bramy.Dopiero teraz słyszę i ja.Narastający warkot silników.Spoglądamy po sobie.Nimktokolwiek zdąży się odezwać, zza muru budynku naszego byłego internatu błyskająoślepiające światła samochodu.Wojskowy honker z rykiem silnika wpada na dziedziniec.Zanim dwa policyjne radiowozy.Z honkera wyskakuje kilka przyczajonych cieni z długą bronią.Kryją się za pojazdem.Zwiatła latarni odbijają się w szkle czarnych gogli, które chronią ichoczy.Nikt jeszcze nie krzyczy, nie zgłasza żądań.- Trzymaj! - krzyczy kapitan Zajączek, rzucając mi jakiś przedmiot.Chwytam to coś w dłonie.Tetetka.Zimny metal ślizga się po spoconej skórze.- Rozdzielmy się! - rozkazuje oficer, ciągnąc Rómmla w stronę najbliższych zarośli
[ Pobierz całość w formacie PDF ]