[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. - Tu jest cudownie - powiedziała cicho, patrząc na kamienneściany i trzy rzędy ławek z ciemnego drewna.- Miałem nadzieję, \e ci się spodoba.Tymczasem wielebny Philips przy ołtarzu przygotowywał się doceremonii.- Czy mo\emy zaczynać? - zwrócił się do państwa młodych.Matt zamarł bez ruchu, w napięciu oczekując odpowiedziAmandy.Dopiero kiedy usłyszał cichutkie  tak", odetchnął zulgą.Zupełnie jednak odprę\ył się dopiero po tym, jak oboje zło\yliprzysięgę mał\eńską i wymienili obrączki.Nareszcie pastor ogłosił ich mę\em i \oną i jak nakazuje tradycja,pozwolił Mattowi pocałować pannę młodą.Mart spojrzał jej w oczy,wcią\ jeszcze nie mogąc uwierzyć w to, co się stało.- A jednak to prawda - szeptał wzruszony.- Jesteśmy mę\em i\oną.Na zawsze.- Z tymi słowy zbli\ył wargi do jej ust.Chciał zło\yć na nich niewinny, delikatny pocałunek, lecz kiedytylko rozchyliła usta, niemal stracił głowę.Przywarł do niej mocno ichciwie wpił się w jej wargi.Musiało to trwać dłu\szą chwilę, bo dopiero dyskretnechrząknięcie wielebnego przypomniało mu, \e nie są sami.- Chodzmy pokroić weselny tort - odezwała się \ona pastora.-Wzniesiemy tak\e toast za szczęście młodej pary.Wrócili do oświetlonej na czerwono salki, w której czekał na nichtort, butelka schłodzonego szampana i kieliszki.Amanda tylkoumoczyła usta, a Matt powoli sączył złocisty płyn, zastanawiając się,jak długo będzie musiał czekać na chwilę, kiedy zamkną za sobądrzwi sypialni.Krojenie tortu zajęło kolejny kwadrans, a potem jeszcze państwomłodzi znów pozowali do zdjęć.Jak się okazało, były to polaroidy,które pani Philips spakowała do du\ej koperty razem z białymalbumem wypełnionym zdjęciami z ceremonii.Nareszcie wyszli na zewnątrz.Matt zostawił Amandę przykaplicy, a sam poszedł na parking po samochód.W chwili gdywkładał kluczyk do zamka, za plecami usłyszał chrapliwy głos:- Ty sukinsynu.Przyrzekłem ci, \e jeśli kiedykolwiek jeszcze sięspotkamy, zabiję cię. ROZDZIAA DWUNASTYAmanda pojawiła się na parkingu dokładnie w chwili, kiedywysoki blondyn jak \bik skoczył ku Mattowi.Nie widziała go nigdywcześniej, lecz była przekonana, \e nie \ywił wobec jej mę\aprzyjaznych zamiarów.- Uwa\aj! - krzyknęła.Matt zdą\ył się odwrócić i uchylić przed ciosem wymierzonym wjego szczękę.Kluczyki, które wypuścił z ręki, z brzękiem upadły nabeton.Całą swoją uwagę skupił teraz na napastniku.Zacisnął pięść ibiorąc zamach, trafił go w ramię.W tym samym momencie kątem okadostrzegł Amandę.- Amando! - zawołał rozdzierająco.- Uciekaj stąd!Ku jej przera\eniu ta krótka chwila nieuwagi kosztowała go ciosw podbrzusze.Na szczęście zrobił unik przed kolejnym atakiem, ajednocześnie sam wymierzył mę\czyznie potę\ny cios między oczy.Państwo Philips zapewne mieli u siebie kamerę rejestrującąwszystko, co działo się wokół budynku, bo zaaferowani przybiegli naparking.- O nie! To przecie\ pani mą\! - wykrzyknął przera\ony pastor.-Zadzwonię po policję!- Nie! - Amandę ogarnął paniczny strach, kiedy oczymawyobrazni zobaczyła policjantów zakuwających ich w kajdanki.Tymczasem Matt otrzymał mocny cios w szczękę.Zatoczył się.Niewiele myśląc, Amanda rzuciła się między walczących mę\czyzn ipochyliła, próbując podnieść z ziemi kluczyki.Ju\ miała ich dosięgnąć, kiedy tu\ przy jej ręce pojawił się but,który omal nie przygniótł jej palców.Błyskawicznie uchwyciłanogawkę brązowych spodni i zatopiła zęby w umięśnionej łydce.Mę\czyzna syknął z bólu, wyszarpując nogę z uścisku.- Ty suko! - warknął i machnął nogą, \eby kopnąć ją w brzuch.Matt w ułamku sekundy rzucił się na niego i z nieprawdopodobnąwręcz siłą pchnął na ścianę kaplicy.Ogłuszony napastnik osunął sięna chodnik.W oddali rozległo się przeciągłe wycie syren.Dysząc cię\ko,Matt pomógł Amandzie wstać.Podała mu kluczyki i pozwoliłapoprowadzić się do samochodu.Zanim ochłonęła, zdą\yli wyjechać zparkingu. - Kim był ten facet? - zapytała, wcią\ jeszcze dygocząc zprzera\enia.- To jeden z tych świrów, których ograłem dwa tygodnie temu wpokera.- Zledził cię przez ten czas?- Nie.Widocznie akurat przyjechał do Vegas przepuścić trochęforsy i pech chciał, \e gdzieś mnie przypadkiem zauwa\ył.- Uderzył cię.- Nic mi nie będzie - powiedział, siląc się na beztroski ton.Amanda zauwa\yła jednak, \e jest spięty, bo mocno zacisnąłpalce na kierownicy.- Co teraz zrobimy? - zapytała.- Wyjedziemy stąd.- Mo\emy jeszcze zajrzeć do hotelu? Pomyślał przez chwilę.- Myślę, \e tak.Jesteśmy wpisani pod innym nazwiskiem.Zresztą i tak musimy zrzucić z siebie te rzeczy.Za bardzo rzucają sięw oczy.Nawet w tym mieście.BUD LOGAN CZUABY SI w pełni usatysfakcjonowany, gdybymógł być świadkiem za\artej bójki na parkingu przed kaplicą.Byłjednak kilkanaście kilometrów dalej, w biurze Cheta Houstona,jednego z przedsiębiorców, któremu kilka miesięcy temu przedstawiłswojego bratanka.Sam zwołał to spotkanie.Szczególnie zale\ało mu na rozmowie zHoustonem i jego partnerami: Davem Trafalgarem, Harrym Hillem iWillem Marbellą.- Chcesz powiedzieć, \e śmierć Chrisa Tallwooda to nie byłwypadek? - zapytał Marbellą, z powątpiewaniem mru\ąc oczy.- Właśnie tak - Bud skwapliwie pokiwał głową.- I nawet wiem,kto zlecił to zabójstwo.To był mój brat Roy [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • fisis2.htw.pl
  • Copyright © 2016 (...) chciaÅ‚bym posiadać wszystkie oczy na ziemi, żeby patrzeć na Ciebie.
    Design: Solitaire