[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.W południe zjadłyśmy z Alvean lekki posiłek i ruszyłyśmy dowioski.Ona dosiadała Czarnego Księcia, ja Korsarza.Nic nie dorównujeprzyjemności jazdy na naprawdę dobrym wierzchowcu.Czułam,jak rosną mi skrzydła.Byłam prawie tak samo podekscytowana jakAlvean i równie gorąco jak ona pragnęłam zabłysnąć w obecności Connana TreMellyna.Zawody odbywały się na dużym placu niedaleko kościoła.Kiedyprzyjechałyśmy z Alvean, było już tam gęsto od ludzi i koni.Namiejscu każda ruszyła w swoją stronę.Okazało się, że wyścig, doktórego się zgłosiłam, miał się odbyć na początku zawodów.Rozpoczęcie planowano na kwadrans po drugiej, ale jak zwyklewszystko się opózniło i dwadzieścia po drugiej nadal czekaliśmy nastart.Mgła nieco się uniosła, ale pogoda wiele się nie poprawiła.Ciężkie,Ołowiane chmury wisiały nad nami niczym szary koc, nawszystkim osiadała wilgoć.W powietrzu czuło się zapach morza,ale ono samo milczało, słychać było tylko bardziej melancholijnyniż zwykle skrzek rybitw.Wreszcie zjawił się mój chlebodawca z pozostałymi sędziami.Byłoich trzech, wszyscy najwięksi okoliczni notable.Connan dosiadałMajowego Poranka, czego się spodziewałam, skoro mnie przypadłw udziale Korsarz.Miejscowa orkiestra zagrała pierwsze tony tradycyjnejkornwalijskiej pieśni.Natychmiast skończyły się pogawędki,wszyscy się wyprostowali i zaczęli śpiewać.Dumnie i butnieśpiewali nieoficjalny hymn Konwalii, przywołujący wydarzenia z1688 roku, gdy Jakub II uwięził siedmiu anglikańskich biskupów, wtym biskupa Bristolu, Jonathana TreIawny'ego.A czy Trelawny będzie żyć?Czy umrzeć przyjdzie mu?Niech pozna Londyn, co to jest Kornwalijczyka gniew.Pieśń niosła się daleko, wszyscy stali wyprostowani, z uniesionymigłowami.W tłumie dostrzegłam też Gillyflower, stojącą obok Daisyi śpiewającą wraz z innymi Byłam zaskoczona jej obecnością.Miałam nadzieję, że dziewczyna się nią zaopiekuje.Gilly też mnie zauważyła.Pomachałam jej.Natychmiast spuściłaoczy, ale widziałam, że się nieśmiało uśmiecha, co poprawiło minastrój. Zbliżył się do mnie jakiś jezdziec.- Kogóż ja widzę? - usłyszałam męski głos.- Panna Leigh wewłasnej osobie!Obejrzałam się.Podjechał do mnie Peter Nansellock na Hiacyncie.- Dzień dobry - przywitałam go, ale widziałam tylko Hiacyntę.Na plecach miałam już numer startowy.- Niech tylko pani nie mówi - przeraził się Peter Nansellock - żeoboje startujemy w tym samym wyścigu.- Zgłosił się pan do konkursu?Odwrócił się.On też miał na plecach numer startowy.- %7łegnajcie, nadzieje.Teraz już wiem, że nie wygram -powiedziałam.- Ze mną?- Z Hiacynta.- Cóż, panno Leigh, mogła należeć do pani.- Co panu strzeliło do głowy, by to zrobić? Stajnie trzęsły się odplotek.- Kto by się przejmował służącymi?-Ja.- Pani, tak rozsądna osóbka? To do pani nie pasuje.- Guwernantka musi się przejmować opinią wszystkichdomowników.- Pani nie jest zwykłą guwernantką.- Szczerze powiedziawszy, panie Nansellock - odparłam lekko -odnoszę wrażenie, że w pańskim życiu żadna guwernantka niebyła zwykłą guwernantką.Bo gdyby nią była, nie zasługiwałaby napańską uwagę.Lekko szturchnęłam Korsarza, a koń natychmiast ruszył.Petera zobaczyłam dopiero w czasie konkursu.Startował przedemną.Obserwowałam, jak pokonuje tor przeszkód.Stopił się wjedno z Hiacynta.Prawdziwy centaur, pomyślałam.Czyż nie byłyto stworzenia z głową i tułowiem człowieka, a resztą ciała konia?- Cudownie! - zawołałam, patrząc, jak z gracją pokonuje przeszkody i pięknym, równym kłusem biegnie po torze.Ale na takiej klaczy, pomyślałam z zawiścią, każdy wypadłbycudownie.Występ Petera nagrodzono burzą oklasków.Ja startowałam niecopózniej.- Pomóż mi, Korsarzu - wyszeptałam do wierzchowca, widzącwśród sędziów Connana TreMellyna.- Chcę pokonać Hiacyntę.Pragnę zdobyć tę nagrodę i dowieść mu, że w tej dziedzinieosiągnęłam prawdziwe mistrzostwo.Pomóż mi, Korsarzu.Mój wrażliwy, mądry koń zastrzygł uszami i z wdziękiem ruszyłnaprzód, dumnie unosząc łeb.Wiedziałam, że mnie usłyszał iodpowie na moje zaklęcia.- Zaczynaj, Korsarzu - szepnęłam.- Możemy to zrobić.Pokonaliśmy tor równie płynnie i pięknie jak Hiacynta - taką przynajmniej miałam nadzieję.Dotarłszy na metę, usłyszałam burzęoklasków.Zeskoczyłam na ziemię i odprowadziłam koniaCzekaliśmy, aż wszyscy zawodnicy przejadą i sędziowie ustaląwerdykt.Cieszyłam się, że ogłaszają zwycięzców zaraz po zakończeniukonkurencji.Rezultaty interesowały widzów bezpośrednio po konkursie.Zwyczaj ogłaszania wszystkich zwycięzców dopiero na końcuzawodów uważałam za niefortunny.- Mamy wynik ex aequo - ogłosił Connan.- Dwoje zawodnikówuzyskało maksymalną liczbę punktów.Co więcej, taka sytuacjachyba jeszcze się nie przytrafiła, zwycięzcami bomem są kobieta imężczyzna: panna Martha Leigh na Korsarzu i pan PeterNansellock na Hiacyncie.Podjechaliśmy po odbiór trofeów.- Nagrodą jest srebrna waza.Oczywiście nie można jej przełamaćani podzielić, zatem pójdzie w ręce damy.- Naturalnie - zgodził się Peter.- Ale ty dostaniesz srebrną łyżkę - zawyrokował Connan.- Nagrodę pocieszenia, za zwycięstwo ex aequo z damą.Odebraliśmy trofea.Wręczając mi nagrodę, Connan szeroko sięuśmiechał, nie ukrywając zadowolenia.- Doskonały występ, panno Leigh.Nie sądziłem, że na Korsarzumożna aż tyle dokonać.Poklepałam konia po karku.- Nie mogłam dostać lepszego partnera - powiedziałam bardziej dowierzchowca niż do TreMellyna.Potem odjechaliśmy, ja ze swoją srebrną wazą, Peter z łyżką [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • fisis2.htw.pl
  • Copyright © 2016 (...) chciaÅ‚bym posiadać wszystkie oczy na ziemi, żeby patrzeć na Ciebie.
    Design: Solitaire