[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Poczułem pieczenie na szyi i gdydotknąłem jej ręką, stwierdziłem, że mam rozciętą skórę.Pozostało jedynie miećnadzieję, że ostrze nie było zatrute.Stwierdziłem, że lekko się trzęsę.- Dobra robota - pochwaliłem Kija.A ten w odpowiedzi osunął się na podłogę.Dopiero w tym momencie dostrzegłem, że w jego szyi tkwi nóż do rzucania,którego czubek wystaje mu z karku,Przyklęknąłem i sprawdziłem, ale wiedziałem, co znajdę.Jego kręgi szyjnezostały przecięte i Kija nie można było wskrzesić.Cholerny przypadek!W tym momencie w drzwiach stanął Aibynn.96 Godzinę pózniej po obu ciałach nie zostało śladu, a Kragar siedział ze mną wsalonie i czekał, aż przestanie mnie trząść.Dreszcze stopniowo zanikały, ale nieznaczyło to, że odzyskałem równowagę ducha.- W moim domu, Kragar - powtórzyłem z dziesiąty raz.- Wiem, szefie.- Tak się nie postępuje!Aibynn był w swoim pokoju, skąd dochodziło ciche bębnienie.Powiedział, żemusi dojść do siebie.Miałem nadzieję, że jest już blisko.Kragar pokiwał głową i powiedział:- Skorzystali z pretekstu.- O czym ty mówisz?- Jakiś czas temu wpadłeś do domu jednego takiego, by wydusić z niegoinformacje.I wydusiłeś.Było to parę tygodni temu, pamiętasz?- Pamiętam.Ale go nie zabiłem.- Dlatego powiedziałem, że skorzystali z pretekstu.Złamałeś zasady, więc onizrobili to samo, tylko posunęli się o krok dalej.Odetchnąłem głęboko.- Powinienem był to przewidzieć - przyznałem.- Powinieneś.Nieco ponad miesiąc temu Kij nie dał się przekupić i nie wystawił mnie.Samprzez to stał się celem i ledwie zdołałem uratować mu życie, tak jak on wcześniejmoje.I wszystko po to, by zginął w tak głupi i pechowy sposób.- Myślę, że nie powinieneś tu zostać, Vlad.- Nie zamierzam.Dzięki, Kragar, już wszystko ze mną w porządku.- Poczekam, aż wyjdziesz, jeśli nie masz nic przeciwko temu.Zawołałem Aibynna i powiedziałem mu, że mieszkanie może nie byćnajbezpieczniejszym miejscem tej nocy.- %7ładen problem - odparł.- Mam przyjaciela, u którego mogę przenocować.- To idz do niego.Do zobaczenia wkrótce.Kragar wyszedł razem ze mną i upewnił się, że nikt na mnie nie czeka.Dopieropotem pożegnał się i poszedł.To dokąd idziemy, szefie?Do gospody po przeciwnej stronie miasta.Dlaczego aż tak daleko?!Bo prawie naprzeciw niej jest biuro Boralinoiego.Aha.A co z Toronnanem?Już jest trupem, ale nie teraz.Zemsta jedynie wydłuży i skomplikuje sprawy.Najpierw Cawti, potem Boralinoi.Albo odwrotnie.Na Toronnana przyjdzie czas.Znaczy się łamiemy wszystkie zasady?!Właśnie.Do gospody dotarłem po trzech godzinach marszu, ale dobrze mi on zrobił.Następnego ranka wstałem wcześnie.I zająłem pozycję w cieniu narożnika gospody, obserwując przeciwną stronę.Rocza latała nad okolicą, terroryzując miejskie jheregi, a Loiosh siedział na97 moim ramieniu.Po sześciu godzinach snu i trzech kubkach klavy byłem gotów doakcji.Chłodny, przyjemny wiatr wiał od strony wzgórz, działając zdecydowanierozbudzająceBył to niezły dzień, by zabić.I niezły, by zginąć.Choć nie miałem pojęcia, jak Boralinoi wygląda, zauważyłem go bez trudu,gdyż towarzyszyło mu czterech członków obstawy - jeden z przodu, dwaj pobokach i jeden z tyłu.Byli dobrzy - obserwując ich, doszedłem do małobudującego wniosku, że by załatwić go na ulicy, musiałbym przekupićprzynajmniej dwóch z nich.Byli na tyle dobrzy, że musiałem się naprawdępostarać, by mnie nie zauważyli, co nieczęsto się zdarza.Boralinoi ubrany był tak, że w każdej chwili mógłby się pokazać na dworze, izachowywał się tak, jakby wiedział, ile jest warty jego strój.Miał proste, czarnewłosy, pierścienie na wszystkich palcach i mogłem się założyć, że nie dość, że jestuperfumowany, to ma w kieszonce w pobliżu kołnierza nasączoną perfumamichusteczkę na wypadek spotkania kogoś, kogo oddech nie przypadnie mu dogustu.Wszyscy weszli do zakładu kaletniczego, gdzie na zapleczu i na piętrze mieściłosię jego biuro.Odczekałem kilka minut, wezwałem Roczę i we trójkę poszliśmyich śladem.Zawsze lubiłem zapach świeżej skóry, ale tu go było zdecydowanie za dużo.Niewspominając już o klejach, oliwkach i innych ingrediencjach niezbędnych w tymzawodzie.Przednią część warsztatu zajmował niewielki sklepik pełen kaftanów,kamizel i pasów, a za nimi znajdował się warsztat, w którym stary Vallistapracowicie szył skórzany kaftan przy użyciu szydła i dratwy.Po co komuskórzana butelka, nie byłem w stanie pojąć, jako że za nic nie chciała onaprzypominać manierki, ale nie zaprzątałem sobie tym głowy.Nim mnie zauważył, dotarłem do schodów za warsztatem i wspiąłem się napiętro.Przed drzwiami stało dwóch silnorękich.%7ładen nie wyglądał przyjaznie.Obaj przyglądali mi się tak, jakby zastanawiali się, czy warto się męczyć isprawdzić, czego chcę, czy też ukatrupić mnie od ręki [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • fisis2.htw.pl
  • Copyright 2016 (...) chciałbym posiadać wszystkie oczy na ziemi, żeby patrzeć na Ciebie.
    Design: Solitaire