[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Niewolnik natychmiast przyniósł mu kubek.Gość pił łapczywie, ale na chrypkę mu to niepomogło. Lucjuszu, kiedy rok temu zaczynałem po raz pierwszy się ubiegać o trybunat, niewielesię różniłem od pozostałych kandydatów.Szukałem odbicia do dalszej kariery, chciałemwyrobić sobie nazwisko.Tak, wierzyłem w to, co mówiłem.a raczej w to, co mówiłBlozjusz, on bowiem pisał mi przemówienia.Naprawdę uważałem, że potrzeba nam reform,lepszego traktowania żołnierzy i tak dalej.Były to jednak dla mnie nie cele same w sobie,tylko raczej środki do innych, ważniejszych celów: chciałem zdobyć elektorat i zapewnićsobie dobry start w cursus honorum.A potem wyruszyłem w podróż.Przemierzyłem wzdłuż iwszerz całą Italię, a to, co ujrzałem, przeraziło mnie.Na wsi już prawie nie spotyka sięwolnych ludzi.Zupełnie jakby jakiś tytan złapał Italię za dwa końce i podniósł tak, żewszyscy na łeb, na szyję pospadali do Rzymu, gdzie się usypała z nich cała piramida.Dzisiajledwo można się przecisnąć przez Suburę, taki tam tłok.Tymczasem wieś zaludnionoponownie, ale już inaczej.Teraz na polach i w winnicach Italii na grupkę bogaczy, którzyzagarnęli całą ziemię, pracuje cała armia przywleczonych z czterech stron świataniewolników.Pracuje to złe słowo.Oni harują w strasznych warunkach, póki nie padną.Dosłownie! Pracują, póki sił, padają tam, gdzie stoją, i umierają, czym nikt się nie przejmuje.Nieraz zdarzało mi się widzieć leżącego trupa, wokół którego dalej pracowali inni, poganianibiczem bezlitosnego nadzorcy.Niewolnicy stali się tak tani, że właściciele traktują ich gorzejniż bydło. Tyberiusz pokręcił głową. Wszyscy wiemy, że tak tam jest.Dyskutujemy o takzwanym problemie ziemi jak o abstrakcyjnej koncepcji, zastanawiamy się, jak to zmienić, ispieramy się o detale.Ale ujrzeć rzeczywistość z pierwszej ręki, dzień po dniu jeżdżąc zmiejsca na miejsce, to zupełnie odmienne doświadczenie.Wróciłem do głębi wstrząśnięty.Naprawdę zmieniłem się jednak pod wpływem czegoś innego.Powiedziałem przed chwilą, żena wsi nie ma już wolnych ludzi.To nie do końca prawda.Tu i ówdzie trafiałem na ubogiegorolnika, który jakimś cudem utrzymał tytuł własności ziemi i uprawia ją tradycyjnymsposobem: rodzina pracuje na polu wraz z paroma niewolnikami, dzieląc z nimi trud i strawę.Te gospodarstewka są jak otoczone morzem wielkich posiadłości wyspy dawnej italskiej wsi.Ponieważ ci ludzie nabyli grunt dzięki służbie wojskowej, a często mają synów w legionach,nierzadko widuje się tam fragmenty zbroi lub repliki sztandarów dumnie wywieszone nabramach.Raz spojrzysz i od razu jasno widzisz związek: prężne społeczności drobnychrolników, silna armia, zdrowe i prosperujące miasto.Przejeżdżając obok jednego z takichgospodarstw w Etrurii, na bramie zauważyłem wymalowany na desce napis: TyberiuszuGrakchusie, pomóż nam zachować ziemię. Uśmiechnął się posępnie. W moim imieniu byłbłąd, a litery strasznie koślawe, ale we mnie jakby grom trafił.A to był dopiero pierwszy ztakich znaków.Potem niemal na każdym mijanym domostwie, nawet tych z dala od głównychdróg, widywałem podobne napisy.Tyberiuszu, powstrzymaj napływ niewolników.Oddajnam ziemię i pracę.Pomóż.Wstaw się.Wieść o mojej wyprawie wędrowała szybciej odemnie, podawana z ust do ust.Kiedy wróciłem do Rzymu. Głos Tyberiusza był naładowanyemocją i tak ochrypły, że trudno było mu mówić.Menenia podała mu wino; napił się iodkaszlnął. Misja, której się podjąłem, jest wielka i może mnie przerasta.Politycyprzychodzą i odchodzą, małostkowi, kłótliwi, gotowi na wszystko, byle popchnąć do przodukarierę, bezwstydni.Liczy się przeznaczenie Rzymu i los jego ludu, zwłaszcza zaś tych,którzy go żywią i bronią, wylewają pot i krew, poświęcają siebie i potomstwo dla chwałynaszego miasta.Umilkł.Przez długą chwilę panowało milczenie, aż wreszcie odezwał się Blozjusz.Miałłzy w oczach. Mój drogi chłopcze! Przechwalam się, że cię uczyłem, ale uczeń dalece przerósłmistrza! Zawsze byłeś mądry, poważny i zdyscyplinowany.ale nigdy nie przypuszczałem,że chłopiec Kornelii wyrośnie tak wysoko, że wszyscy się znajdziemy w jego cieniu. Blozjuszu, chyba nie do końca mnie zrozumiałeś. Tyberiusz uśmiechnął się blado.Mówiąc, że politycy przychodzą i odchodzą, a trwa tylko lud, to właśnie miałem na myśli.Nie łudzę się, że jestem wielki albo że trwale zapiszę się w historii, chyba że znajdę sposób nawykorzystanie siły ludu na jego korzyść i dla większej chwały Rzymu. Oczywiście.Dobrze powiedziane! Filozof otarł łzy rękawem tuniki. Ale, ale.Mówiłeś, że przyszedłeś mnie szukać? Tak.Jest kilka czysto praktycznych spraw, które chciałbym z tobą omówić.AppiuszKlaudiusz sugeruje, że powinienem przed wyborami zaproponować skrócenie okresu służbywojskowej.Uważa też, że warto rzucić hasło dopuszczenia osób spoza senatu do stanowisksędziowskich. O, to wymaga poważnej dyskusji.Może u twojej matki? Jak najbardziej.Menenia i Lucjusz i tak z wielką cierpliwością wysłuchali moich tyrad. Cóż ty opowiadasz! zaprotestowała pani domu. Jesteś tu zawsze mile widziany,Tyberiuszu.Wiesz, jak lubię cię słuchać! Musisz jednak coś zrobić z tą chrypką.Gorącynapar z mięty i miodu może zdziałać cuda. Spróbuję obiecał trybun. Do widzenia, Menenio.Na razie, Lucjuszu. Uśmiechnąłsię do dawnego przyjaciela, ale ten tylko skinął w odpowiedzi głową.Po odejściu Tyberiusza i Blozjusza ogród nagle wydał się nienormalnie cichy i pusty.Matka i syn siedzieli w milczeniu, pogrążeni w myślach.Opowiadanie o napisach na wiejskich domostwach nie poruszyło serca Lucjusza
[ Pobierz całość w formacie PDF ]