[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.To onahałasowała, to ona deptała gałązki, które łamały się z trzaskiem,to ona przeklinała przez zęby, gdy zahaczyła o coś butem albobrzegiem spódnicy.To ona ich opózniała.Ale też i żaden z nichnie miał spódnicy, o której stale trzeba było myśleć.To chyba najdziwniejsza noc poślubna, jaką kiedykolwiekprzeżyła panna młoda, myślała Roza.Ale może też i tego ślubunie należało uważać za prawdziwy? Istniało przecież to dziwnesłowo o takim ciężkim, wstrętnym wydzwięku.bigamia.Zadawała sobie w duchu pytanie, komu jest gorzej, które z nichpopełniło straszniejszy grzech i kto wobec tego może spodziewaćsię surowszej kary.Ona czy Seamus?Ona już była mężatką.On o tym wiedział, lecz mimo wszystkosię z nią ożenił.na pewno będą się smażyć w smole w tym samym miejscu.i tak samo długo.Być może więc nie zasługiwała na żaden inny sposób uczczeniatego ślubu, jakże różny od wszelkich uroczystościtowarzyszących zwykle podobnym chwilom.Wiatr nie ustawał.Musiała się wprost na nim kłaść.Zimne,wilgotne podmuchy przenikały przez warstwy ubrania,wychładzały członki tak, iż miała wrażenie, że zupełnie straciła wnich czucie, za to stopy jej płonęły.- Nie uda nam się odbić od brzegu - szepnęła cicho do Seamusa.Musiała coś powiedzieć, nawiązać jakąś rozmowę, bo może onwtedy na chwilę się zatrzyma.Nie potrafiła się przemóc, bypoprosić go o to wprost.On nie może sobie pomyśleć, że ona goopóznia, że jest mu kulą u nogi.ostatni kawałek.- Może cię zdmuchnąć do morza, jak będziesz próbował ukraśćłódz - spróbowała dotrzeć do niego w inny sposób.- Ukradniemy łódz? - spytał z podnieceniem młodszy zchłopców.Miał z nich dwóch jaśniejszy głos i byl bardziejskłonny do rozmowy niż jego starszy o dwa lata brat.- Jeśli będzie trzeba - odparł Seamus.Jego głoszabrzmiał tajemniczo.Prawie się śmiał.%7ładne słowo więc niepadło, dopóki nie dotarli na sam brzeg.Wiatr ciskał fale na ląd.Roza widziała, jak się przetaczają, zbiałymi grzywami piany na szczytach.Nie było między nimiprzerw.Rosły, łamały się, piana gęstniała jak mydło, a potem zhukiem uderzały o kamienie na brzegu.Waliły jak zaciśniętepięści.Jak policja królowej swoimi pałkami.Twarde uderzało o miękkie.Miękkie o twarde.Wiatr zmuszał Rozę, by zginała się wpół, ale synowie Molly,jeszcze chłopcy, najwyrazniej się nim cieszyli.Pobiegli pod wiatrku falom, a Seamus nie skarcił ich, że radują się tak, jakprzynależy młodości.Zresztą wiatr był taki silny, a fale gadałytak głośno, że nie dosłyszeliby głosu wśród tej grzmiącej rozmo-wy, jaką natura wiodła z samą sobą.Roza przytuliła się do Seamusa, nie miała ani trochę ochotywsiąść do małej łódki i wyruszyć na wzburzone morze.Niemogła też pojąć, w jaki sposób zdołają odbić łodzią od brzegu,skoro wiało dokładnie w przeciwną stronę.Raczej znajdą się przywejściu do portu w Cork, niż uda im się odbić od wybrzeża i po-płynąć na zachód.- Wycofuje się pani teraz, pani O'Connor? - spytał Seamus.Musiał do niej krzyczeć, chociaż bliżej siebie już stać nie mogli.Roza nie wysilała gardła, pokręciła tylko głową.Azy zapiekły jąw oczy, które zapłonęły tak jak stopy.Nie wiedziała jednak, czypłakałaby, gdyby nie wiatr.Zrzucenie winy na wiatr wydawałosię ze wszech miar słuszne.Nie chciała się jednak teraz poddawać.Byli już tak blisko.Brakowało naprawdę ostatniego kawałka.- To dobrze! - wrzasnął Seamus i delikatnie obrócił twarz Rozy,przykładając dłonie do obydwu jej policzków.- Widzisz? -zawołał.-Co?- Nie widzisz?I wtedy zobaczyła.Mroczny cień daleko na morzu.Tuż zazakotwiczonymi, mniejszymi żaglówkami, służącymi jakozabawki przedstawicielom angielskiej klasy wyższej,spędzającym tu wakacje.Tam cumował statek.Statek! Prawdziwy, porządny statek!Seamus puścił Rozę i wychylił się w tył, rozpościerając ręcewśród podmuchów wiatru, jakby je obejmował, i wykrzykiwałniepogodzie swoją szaloną radość.- Czy to nasz statek? - spytała Roza.- Tak, to on - odparł Seamus.- I zamierzam ukraść którąś znajmniejszych łódek i powiosłować do niego.Nawet gdyby tomiała być ostatnia rzecz, jaką zrobię w życiu!Ten pomysł nie wydał się Rozie tak przerażający.Właściwienawet ją rozbawił.Pozwoliła Seamusowi się pocałować i śmiałasię w jego usta, które miały smak soli, niesionej wiatrem takgwałtownie pieszczącym fale Atlantyku, bijące o ten brzeg.Dotego smaku mogła się przyzwyczaić.Seamus zawołał chłopców, a oni ogarnięci tą samą żądząprzygody, która z niego wprost tryskała, bez najmniejszych obawrzucili się w fale i brodząc w wodzie, pokonywali gniewnepodmuchy wichru i siły morza.Roza bała się znacznie bardziej.%7ływiła dla morza głębokiszacunek, lecz wiedziała, że przynajmniej umie dobrze pływać.Nauki pobierane w dzieciństwie wciąż tkwiły w ciele
[ Pobierz całość w formacie PDF ]